Być może mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego spór o płody rolne pomiędzy Polską a Ukrainą jest tak zapiekły. Sposób uprawiania rolnictwa w obydwu krajach się różni. W Polsce dominują małe, rozdrobnione gospodarstwa rodzinne. Tymczasem ziemia w Ukrainie często należy do zagranicznych spółek oligarchów. Tych samych, którzy mają w tym państwie stanowczo zbyt duże wpływy. Pieniądze zaś prędzej trafiają na Cypr niż do Kijowa.
Ukraińskie rolnictwo bardzo różni się od polskiego, które opiera się o małe gospodarstwa rodzinne
Za nami druga rocznica barbarzyńskiej inwazji moskiewskich hord Władimira Putina na Ukrainę. Wiele się od tego czasu zmieniło, ale z drugiej strony wiele zostało jednak po staremu. Mam na myśli relacje polsko-ukraińskie, w których od dłuższego czasu znowu wieje chłodem. Z jakiegoś powodu obydwa państwa pogryzły się akurat o płody rolne. Polska nie chce, żeby napływ ukraińskich towarów zalał nasz rynek, wykańczając nasze i unijne rolnictwo. Ukraina siłą rzeczy chce móc sprzedawać swoje produkty.
Myliłby się ten, kto sądzi, że będę tutaj stawać przeciwko stanowisku polskiego rządu, czy bawić się w jakiś paskudny symetryzm. Spośród wszystkich aspektów uprawiania polityki to ta międzynarodowa należy do najbardziej wyzutych z wszelkiej moralności i zarazem najbardziej brutalnych. W tym konkretnym przypadku istnieją mocne przesłanki by uznać, że motywacją władz ukraińskich jest to samo, co zwykle. Zgadza się: chodzi o pieniądze.
Kluczem do odpowiedzi na pytanie, dlaczego Ukrainie aż tak bardzo zależy na sprzedawaniu zboża do Polski i pozbyciu się rolniczych protestów, wydaje się struktura własnościowa tamtejszych gospodarstw rolnych. W Polsce rzadko myślimy o odmiennych modelach rolnictwa, stosowanych w innych krajach. Tymczasem w Ukrainie mamy niemalże dokładną odwrotność naszego, opartego przede wszystkim o małe gospodarstwa rodzinne. Warto tutaj przypomnieć, że Polska tak kocha swój rozdrobniony model, że aż wpisała go do art. 23 swojej konstytucji.
Podstawą ustroju rolnego państwa jest gospodarstwo rodzinne. Zasada ta nie narusza postanowień art. 21 zasada ochrony własności i art. 22 zasada wolności gospodarczej.
Owszem, zapewne mamy czkawkę po okresie Polski Ludowej, PGR-ach i niespecjalnie dobrowolnej kolektywizacji. Jak to jednak wygląda u naszego wschodniego sąsiada? Ziemia w Ukrainie w dużej mierze należy do oligarchów. Ciekawe informacje na ten temat przedstawił na swoim profilu w serwisie X prawnik i ekonomista Karol Olszanowski.
Ziemia w Ukrainie należy do oligarchów, zagranicznych funduszy, a nawet do arabskiej rodziny królewskiej
Na szczególną uwagę zasługuje nie tylko sama liczba hektarów. Te wartości i tak można oszacować jedynie z pewną dokładnością. W grę wchodzą różnego rodzaju spółki zależne, albo rozbieżności w tym, co mówią sami właściciele. Niezwykle ważną informacją jest jednak to, gdzie są one zarejestrowane. Olszanowski w swojej liście 10 największych posiadaczy ziemskich w Ukrainie cytuje liczby pochodzące z aktualnych raportów finansowych spółek-matek. Wśród nich mamy:
- Kernel, spółka z Luksemburga należąca w 90 proc. do oligarchy A. Verevskiego, reszta to między innymi banki i fundusze z USA oraz Euriopy. Posiada ok. 360 tysięcy hektarów.
- UkrlandFarming, spółka z Cypru, należąca do oligarchy O. Bakhmatyuka. Nie wiadomo dokładnie, ile ziemi posiada, z powodu „zniszczenia jej serwerów”. Sam Bakhmatyuk ma się ukrywać przed ukraińskim wymiarem sprawiedliwości. Podaje różne liczby, ma mieć od 460 do 670 tys. ha.
- MHP, spółka z Cypru, należąca do oligarchy Y. Kosiuka oraz zagranicznych instytucji finansowych. Posiada ok. 340 tys. ha.
- TNA Corporate, spółka ze Stanów Zjednoczonych, która miała przejąć ok. 200 tys. ha. od O. Bakhmatyuka. Zapewne to dlatego UkrlandFarming wylądował na drugim miejscu, a nie na pierwszym.
- NCH Capitalus, fundusz inwestycyjny ze Stanów Zjednoczonych zajmujący się głównie skupem ziemi. Posiada ok. 200 tys. ha.
- PIF, fundusz inwestycyjny z Arabii Saudyjskiej kontrolowany przez tamtejszą rodzinę królewską. Przez spółkę zależną posiada ok. 200 tys. ha.
- Industrial Milk Company, spółka z Luksemburda, której głównym udziałowcem jest oligarcha O. Petrov. Posiada ok. 120 tys. ha.
- Agroton, spółka z Cypru, należąca do oligarchy I. Zhuravlova. Posiada ok. 94 tys. ha.
- Astrarta, spółka z Niderlandów, 40 proc. udziałów należy do oligarchy W. Ivanchuka, a 30 proc. do kanadyjskiej spółki Firefax Financial. Posiada ok. 90 tys. ha.
- Nibulon, jedyna spółka zarejestrowana w Ukrainie, należąca do A. Vadaturskiego. Posiada ok. 80 tys. ha.
Spór o ukraińskie płody rolne tak naprawdę toczy się o wielkie pieniądze bardzo zamożnych ludzi
Jak widać, ziemia w Ukrainie nie należy do zwykłych rolników w polskim rozumieniu. To potężne spółki, w które zresztą chętnie inwestuje zagraniczny kapitał. Dla porównania warto wspomnieć o największych posiadaczach ziemi w Polsce. Według danych Onetu z 2022 r. to miano powinno trafić do gospodarstwa braci Romanowskich z Bartoszyc. We trójkę posiadają 12 tys. ha, z czego 4 tys. dzierżawione są od Agencji Nieruchomości Rolnych.
Z ukraińskimi holdingami mierzyć się może tylko Kościół, który według danych Polityki z 2010 r. miał kontrolować ok. 160 tysięcy hektarów gruntów, z czego jednak jedynie część jest wykorzystywana w celach rolniczych. Warto dodać: prawdopodobnie stosunkowo niewielka część.
Dlaczego właściwie ziemia w Ukrainie jest skupiona w rękach nielicznych miliarderów? Państwo to dysponuje prawie dwukrotnie większą powierzchnią od Polski. Różnica w populacji nie jest taka znowu wielka, nawet jeśli zignorujemy fakt wojny toczącej się tak naprawdę od 2014 r. i posługujemy się oficjalnymi danymi. W rzeczywistości ludność Polski i Ukrainy może być już do siebie zbliżona. W takich warunkach łatwo o koncentrację gruntów. Jest to o tyle prostsze ze względu na niezbyt udaną transformację ustrojową, korupcję oraz kombinację majątku i wpływów politycznych poszczególnych oligarchów.
To właśnie te wpływy mogą teraz popychać ukraiński rząd do bardziej konfrontacyjnego podejścia do Polski, niż podpowiadałby zdrowy rozsądek. Owszem, Ukraina walczy o przetrwanie w obliczu rosyjskiej napaści. Przy czym, kiedy godziliśmy się na otwarcie granic dla ukraińskiego zboża, była raczej mowa o tranzycie, żeby biedne Południe nie dotknęła klęska głodu. Tymczasem po obydwu stronach granicy znaleźli się cwaniacy, którzy postanowili na kryzysie zarobić, kosztem między innymi polskich rolników. Przy czym oficjalnie już od dłuższego czasu import płodów rolnych z Ukrainy do Polski jest już minimalny.
Obecność licznych zagranicznych spółek ma oczywiste skutki dla ukraińskiego budżetu. Po to rejestruje się spółkę na Cyprze, żeby uniknąć rozliczania się z krajowym Fiskusem.