Decyzja została podjęta już dawno, w piątek minister Mariusz Błaszczak ma podpisać umowę zakupu samolotów F-35 od Stanów Zjednoczonych. Nowoczesne myśliwce wielozadaniowe piątek generacji mają znacznie zwiększyć potencjał naszego lotnictwa. To nie koniec zakupów – coraz głośniej słychać pogłoski o zakupie aż 800 czołgów K-2 od Korei Południowej.
Polska kupuje F-35 bez offsetu i przetargu, co umożliwia dużo szybsze podpisanie samego kontraktu
Rządzący od dłuższego czasu chwalą się zakupem samolotów F-35. Decyzję w tej sprawie podjęto już dawno a społeczeństwo oswajano z tym posunięciem od dłuższego czasu. Punktem przełomowym była najpewniej wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie w czerwcu zeszłego roku. Także zeszłoroczną defiladę z okazji Święta Niepodległości uświetnił przelot sojuszniczego myśliwca tego typu.
Warto zauważyć, że Polska postanowiła wybrać szczególny tryb zakupu. Zrezygnowano nie tylko z przetargu, ale również z jakiegokolwiek offsetu. To oznacza, że amerykańskie firmy nie będą musiały ani inwestować w naszym kraju, ani dokonywać transferów technologii.
Co w zamian? Umowa będzie prosta, jej negocjowanie i zawarcie stosunkowo szybsze. Głównie dlatego, że będzie dużo bardziej opłacalne dla Stanów Zjednoczonych. Tak naprawdę jedyną płaszczyzną negocjacji pozostaje sama cena.
Za 4,6 miliarda dolarów do 2024 r. mamy otrzymać 32 nowoczesne myśliwce wielozadaniowe piątej generacji
Zakup F-35 ma kosztować, jak podaje TVP Info, 4,6 miliarda dolarów. Trzeba podkreślić, że Polska zamierza sfinansować ten zakup z budżetu państwa a nie resortu obrony. To oznacza, że w budżecie Ministerstwa Obrony Narodowej pozostaną pieniądze na inne wydatki.
Pierwsze samoloty nasz kraj miałby otrzymać w 2024 r. Do Polski trafiłyby dwa lata później, po przeszkoleniu pilotów i obsługi naziemnej.Projekt zakupu myśliwca piątej generacji ma obejmować także zakup bezzałogowych jednostek rozpoznawczych i bojowych – a więc po prostu dronów.
Podstawowe pytanie brzmi: czy zakup F-35 się nam w ogóle opłaca? Z całą pewnością F-35 jest jednym z nielicznych samolotów bojowych piątej generacji pozostających w czynnej służbie. Jest jednocześnie bardzo drogi w eksploatacji. Obecnie godzina lotu kosztuje ok. 44 tysięcy dolarów. W przypadku posiadanych już przez Polskę F-16 jest to raptem nieco ponad 4 tysiące dolarów.
Myśliwce f-16 są dużo tańsze w eksploatacji niż nowocześniejsze i mające dużo szersze zastosowanie bojowe F-35
Warto zauważyć, że samoloty otrzymalibyśmy dopiero po kilku latach. W międzyczasie producent, firma Lockheed Martin, zapowiada obniżenie kosztów eksploatacji do 25 tysięcy dolarów za godzinę lotu. Wciąż mogłoby się wydawać, że to całkiem drogo. Czy nie lepiej byłoby po prostu kupić więcej F-16?
Samoloty otrzymamy dopiero za kilka lat. Do tego czasu technologia wojskowa z pewnością pójdzie do przodu. Z drugiej strony, nasze siły powietrzne powinny w trybie pilnym zastąpić czymś wysłużone samoloty MIG-29. Być może MON zakłada, że taka właśnie rola czeka nasze F-16, które z kolei zostaną zastąpione przez myśliwce F-35. Trzeba jednak wspomnieć, że maszyny te – choć obydwie klasyfikowane jako myśliwce wielozadaniowe – w dość istotny sposób różnią się od siebie pod względem potencjalnego zastosowania.
Oprócz nowych samolotów dla Polski rządzący przewidują także zakup nowych czołgów podstawowych
Rozbudowa sił powietrznych to niejedyny kierunek rozbudowy potencjału Wojska Polskiego. Kolejnym są wojska pancerne. W tej kwestii w ostatnich latach pojawiały się różne koncepcje. Budowa własnego czołgu podstawowego, siłami wyłącznie polskiego przemysłu, w praktyce wydaje się być nierealna.
Przyłączenie się do niemiecko-francuskiego tandemu pracującego nad swoją konstrukcją nowej generacji okazało się niemożliwe. Berlin i Paryż po prostu wykluczyły Polskę z udziału w prac. Przyczyną z jednej strony jest niechęć do dużych paneuropejskich projektów zbrojeniowych, z drugiej szerokie inwestycje Warszawy w sprzęt wojskowy ze Stanów Zjednoczonych.
Być może w grę tutaj wchodzić także kwestia niedoszłego zakupu francuskich śmigłowców wielozadaniowych Caracal. Nie sposób nie zauważyć, że polskie siły zbrojne nie doczekały się dostaw żadnych śmigłowców wielozadaniowych. Ani francuskich Caracali, ani amerykańskich Black Hawków, ani tak naprawdę żadnych. Pomijając pojedyncze sztuki dla sił specjalnych czy policji. Tymczasem zerwanie kontraktu z Francuzami podkopało relacje Warszawy z Paryżem na długie lata.
Poważną ofertę dla polskich sił zbrojnych szykuje koreański koncern Hyundai Rotem – możemy kupić nawet 800 nowoczesnych czołgów K-2
Pozyskanie amerykańskich czołgów typu Abrams może być trudne. Stany Zjednoczone dość niechętnie sprzedają je za granicę – choć są wyjątki, w postaci chociażby Arabii Saudyjskiej, Egiptu, Iraku, Maroka czy Australii.
Istnieje jednak poważna alternatywa dla Polski – w postaci koreańskich czołgów K2. Jest to nowoczesna konstrukcja, która na wyposażenie koreańskiej armii weszła w 2014 r. Do stosunkowo przystępna cenowo. Do tego Koreańczycy – w przeciwieństwie do pozostałych liczących się graczy – wydają się być autentycznie zainteresowani sprzedażą. Przedstawiciele firmy Hyundai Rotem aktywnie dążą do zawarcia z polskim rządem umowy eksportowej o wartości nawet 9 miliardów dolarów.
Oznaczać by to mogło wzmocnienie naszych sił pancernych o nawet 800 czołgów K2 – dostosowanych w jakimś stopniu do naszych potrzeb. Razem z posiadanymi już przez Polskę Leopardami, mielibyśmy więcej nowoczesnych czołgów niż Niemcy i Francja razem wzięte. Do tego należałoby doliczyć także oparte o poradziecką technologię PT-91 Twardy.
Nie da się ukryć, że w świetle planowanych zakupów remontowanie poradzieckich T-72 ma sens jedynie z politycznego punktu widzenia
Oczywiście, mielibyśmy także po prostu stare czołgi. Pod warunkiem, że MON nie zdecydowałoby się na zezłomowanie lub przeniesienie do rezerwy mobilizacyjnych remontowanych właśnie T-72. Pisaliśmy już na łamach Bezprawnika jak mało sensownym z militarnego i budżetowego punktu widzenia rozwiązaniem jest inwestowanie w stary poradziecki sprzęt.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że remontowanie tych czołgów ma służyć przede wszystkim zapewnieniu zajęcia polskiemu przemysłowi zbrojeniowemu. Zwłaszcza w trudnych czasach okołowyborczych. Teoretycznie do czasu faktycznego dostarczenia nowego sprzętu, nasi pancerniacy powinni mieć też jakiś sprzęt do podstawowego szkolenia. Co więcej, odnowione T-72 mogą całkiem ładnie prezentować się na defiladach.
To jednak koniec ich praktycznych zastosowań, przynajmniej w realiach tradycyjnego konfliktu zbrojnego. W przypadku wojny hybrydowej nawet przestarzały sprzęt byłby, hipotetycznie, skuteczniejszy w niektórych sytuacjach niż żołnierze piechoty.
Podczas gdy siły powietrzne i lądowe mogą liczyć na nowy sprzęt, marynarka wojenna dalej rozpada się w szwach
Zakup F-35 oraz potencjalny zakup nowego czołgu podstawowego to jednak niejedyny aspekt funkcjonowania polskich sił zbrojnych. Trzeba pamiętać, że jest jeszcze jeden ich rodzaj. Ten, którego stan można określić co najwyżej jako „opłakany”. Mowa, oczywiście o marynarce wojennej.
Okręty wojenne którymi Polska dysponuje są przestarzałe i w kiepskim stanie technicznym. Ostatnim jej nabytkiem jest okręt patrolowy ORP „Ślązak”. Jednostka ta miała być pełnoprawną korwetą rakietową, jednym z wielu okrętów swojej klasy. Niestety, przedłużająca się budowa i chroniczny brak pieniędzy przetrącił kręgosłup całego programu. Przy czym i tak „Ślązak” ma szereg zalet – jest w miarę nowy, sprawny technicznie i nawet pływa.
Kolejnym problemem naszej marynarki wojennej są okręty podwodne. Teoretycznie dysponujemy trzema: poradzieckim ORP „Orzeł” oraz dwoma norweskimi okrętami typu Kobben: ORP „Sęp” oraz ORP „Bielik”. W praktyce wiele wskazuje na to, że wszystkie są niesprawne technicznie. MON rozważa tymczasowe pozyskanie ze Szwecji używanych jednostek typu A17/Södermanland.
Nie są to jednostki zbyt stare, do tego były projektowane z myślą o podobnych do polskich założeń taktycznych: operowanie na Bałtyku, przeciwko rosyjskim okrętom nawodnym. Potencjalnie nie wydaje się to być złym rozwiązaniem. Problem w tym, że odwleka w czasie zakup nowszych jednostek. Nie da się ukryć, że budżety zarówno MON jak i całego państwa nie są nieskończone. Marynarka wojenna nie jest przy tym specjalnym priorytetem dla rządzących.