Na skutek otwarcia granic Polski na imigrantów legalnie przybywających do nas ze wschodu – szczególnie z Ukrainy – Polska bardzo mocno zmieniła się w ostatnich latach. Przestajemy być krajem jednokulturowym.
Polacy nie są najmądrzejszym narodem, ale czasem mam wrażenie, że opatrzność czuwa nad nami bardziej, niż powinna. Kiedy od lat zmierzamy na czołowe zderzenie z katastrofą demograficzną, a tym samym zapaścią systemu emerytalnego, los podrzuca nam gigantyczny kapitał ludzki, który chce przyjechać, pracować, płacić podatki, a nawet zamieszkać w naszym kraju. Mamy ogromne szczęście, że nie tylko jesteśmy otwarci na dwa graniczące z nami wielkie rynki ludzkiego kapitału w postaci imigrantów, ale na dodatek są to imigranci bliscy nam kulturą i tradycjami. Doceniają to, co – mimo wszystko – udało się nam tutaj zbudować, a nie do końca udało się im.
Polska ten dar od losu powinna wykorzystać i uczyć się zagospodarowywać jak najlepiej. Imigracja oczywiście niesie za sobą pewne problemy, które jednak w miarę możliwości damy radę przezwyciężać. Mój osobisty niepokój wzbudza jedynie pewna – wydawałoby się nieistotna – kwestia. Jest nią cyrylica.
Cyrylica przekleństwem regionu
Choć cyrylica to rodzaj pisma, który wywodzi się z Bułgarii, dziś oczywistym skojarzeniem z jej stosowaniem jest kultura rosyjska. Jakby na dowód tej tezy, kiedy Kazachstan postanowił wycofać się z cyrylicy, decyzję silnie oprotestowali właśnie… Rosjanie. Zgadzam się też z redaktorem Wilczkiem, że choć nie będzie to łatwe, docelowe odejście od cyrylicy byłoby ważnym i symbolicznym przechodzeniem w kierunku zachodu ze strony Ukrainy.
Polska, jako wybitnie mocno testowana w ostatnich miesiącach graniczna flanka cywilizacji zachodniej, NATO i Unii Europejskiej, powinna być w szczególny sposób wyczulona na wszelkie wpływa ze wschodu. Ja oczywiście rozumiem, że cyrylica masowo pojawiająca się na ulicach Warszawy (i innych miast) to ukłon w stronę imigrantów. Ale imigrantów należy integrować z naszą kulturą. Czy też – może inaczej – przede wszystkim trzeba za wszelką cenę wyrywać ją ze szponów kultury Europy Wschodniej, która jest nam od zawsze wroga i wciąż bardzo niebezpieczna.
To właśnie takie wpływy, naleciałości, niejasności etniczne i kulturowe wykorzystywane są przez Rosję w wojnach, które wypowiedziała Gruzji i Ukrainie. Znamy też przecież ten motyw doskonale aż z roku 1939. Im mniej kultury wschodniej w Polsce, tym bezpieczniejsi jesteśmy. Dlatego przy generalnie pozytywnych skutkach masowej migracji ze wschodu, musimy w dłuższej perspektywie dbać o zabezpieczenie tożsamości kulturowej. Jaka by ona nie była: z gejami czy nie, z wiarą w globalne ocieplenie czy nie, chrześcijańska czy nie, ale byle była silnie antyrosyjska. Ponieważ ta silna odrębność kulturowa oraz cywilizacyjne poczucie wyższości Polaków nad Rosjanami jest jednym z kilku filarów naszej niepodległości. Bez której być może nie przetrwalibyśmy dawno, dawno temu, ponad 100 lat utraty niepodległości.
Jak najmniej Rosji, jak najmniej cyrylicy
Zapewne ktoś zaraz zarzuci mi, być może ze środowisk lewicowych, które brzydzą się geopolityką, że kreślony przeze mnie problem jest absurdalny. Ja jednak odbiję piłeczkę. Lewica światopoglądowa w ostatnich latach przeznacza spore zasoby energii na wyplenienie z polskiego języka słowa „murzyn”. Jednym z koronnych i być może słusznych argumentów jest taki, że „język kształtuje rzeczywistość”. No więc cyrylica jest formą wyrażania języka, pewnych map mentalnych i kulturalnych. Otwierając na nią polskie ziemie, otwieramy się na kulturę rosyjską, a doświadczenia nie tylko XX wieku, ale i ostatnich lat dobitnie dowodzą, że choćby jej namiastka, to już żywe zaproszenie dla rosyjskich czołgów pod byle jakim pretekstem.