Głosowanie rodzinne to pomysł zaprezentowany przez Jarosława Gowina na konwencji Prawa i Sprawiedliwości oraz Zjednoczonej Prawicy. O co chodzi i dlaczego to fatalny pomysł?
Jak wiemy, konwencja Prawa i Sprawiedliwości przyniosła wiele zapowiedzi zmian w prawie, jak np. obniżka ZUS dla mikroprzedsiębiorców czy 300 złotych na wyprawkę dla uczniów. Na festiwalu prostego, acz radosnego rozdawnictwa jednak się nie kończy. Wicepremier Jarosław Gowin zapowiedział m.in. zmiany w prawie wyborczym, które mają umożliwić głosowanie przez rodziców w imieniu ich dzieci.
Głosowanie rodzinne to farsa
Na czym ma polegać głosowanie rodzinne? Szczegółów na razie nie znamy, póki co sama koncepcja jest raczej mglista.
@Jaroslaw_Gowin @Porozumienie__ proponujemy głosowanie rodzinne – przyznanie prawa dodatkowego głosu rodzicom w imieniu ich dzieci. pic.twitter.com/3sFQdoy6Uz
— Jadwiga Emilewicz (@JEmilewicz) April 14, 2018
A pytań jest więcej niż odpowiedzi. Co np. w przypadku, gdy rodzice mają inne poglądy (np. matka woli Jarosława Kaczyńskiego, a ojciec Adriana Zandberga)? Co w przypadku adopcji, albo chociażby ograniczenia praw rodzicielskich? Co wreszcie, gdy młodzieniec jest z zamiłowania korwinistą, a rodzice popierają Ryszarda Petru? Albo licealistka jest zwolenniczką PSL (bo wiecie – Janusz Piechociński), ale rodzice uwielbiają szorstką i nijaką charyzmę Grzegorza Schetyny?
Ale przede wszystkim – co na szczęście zauważają zwolennicy pomysłu – wymaga to wszystko zmiany konstytucji. Obecnie bowiem prawa wyborcze przysługują wyłącznie osobom, które w dniu wyborów ukończyły 18 lat. Ciekawe, jak rozwiąże się problem nieletnich rodziców: będą oni głosować za swoje dzieci, czy ich rodzice będą głosować za nich i za wnuki? Albo co z rodzicami, którzy nie płacą alimentów? Mimo to będą mogli głosować w imieniu swoich potomków?
W każdym razie pomysł ten jest niebezpieczny, bo stanowi odejście od zasady jeden człowiek = jeden głos i przywraca stare, feudalne jeszcze zwyczaje tzw. cenzusów – płci, wieku czy wykształcenia. Skoro osoby posiadające dzieci będą miały więcej głosów, to czemu to samo nie zrobić np. z obywatelami wykształconymi czy zamożnymi? To podważania fundamentów nowoczesnej demokracji i nie jest przypadkiem, że – mimo licznych dyskusji na ten temat – nigdzie takiego rozwiązania nie wprowadzono.
A poza tym: czemu rodzice mieliby w ogóle decydować w imieniu swoich dzieci? Niektórzy motywują to na przykład w ten sposób:
Rodzice decydują o bardzo wielu sprawach z życia swojego dziecka: o tym co jedzą, gdzie pójdą do szkoły, czasem nawet na jakim instrumencie będą grać albo jaki sport uprawiać, dlaczego zatem nie mogą decydować na kogo oddadzą głos w wyborach.
— Petros Tovmasyan (@PetrosTovmasyan) April 15, 2018
Odpowiedź na ten argument (nie da się ukryć, że interesujący) jest prosta: bo dzieci nie mają praw wyborczych. Tak samo, jak nie mogą mieć prawa jazdy czy kupować alkoholu. Bo tak naprawdę jedynym sensownym argumentem uzasadniającym głosowanie rodzinne jest zmniejszenie wpływu rosnącej rzeszy emerytów na państwo. Pytanie, czy taka walka z gentryfikacją na pewno jest sensowna i przyniesie państwu polskiemu korzyści? Mam co do tego spore wątpliwości.