Zarząd Polskiej Grupy Górniczej porozumiał się ze związkami zawodowymi w sprawie wypłaty pracownikom kolejnej rekompensaty inflacyjnej. Górnicy dostaną 6400 zł, a inne grupy pracowników od 4000 do 5200 zł. PGG nazywa świadczenie „jednorazowym”, choć identyczne było wypłacane w lipcu. Biorąc pod uwagę krajowe problemy z węglem, chyba nie ma powodu do oburzenia.
To już druga z trzech „jednorazowych” rekompensat inflacyjnych, na jakie mogą liczyć w tym roku górnicy
Jak podaje portal gazeta.pl, górnicy dostaną 6400 zł „jednorazowej” rekompensaty inflacyjnej. We wtorek zarząd Polskiej Grupy Górniczej porozumiał się w tej sprawie ze związkami zawodowymi. Pracownicy zakładów mechanicznej przeróbki węgla, Zakładu Informatyki i Telekomunikacji czy Remontowo-Produkcyjnego otrzymają nieco mniej, bo 5200 zł. Osoby pracujące w Zakładzie Elektrociepłowni mogą liczyć na 4000 zł. Rekompensaty inflacyjnej nie dostaną za to pracownicy biurowi.
Oficjalnie nagroda wypłacana jest z powodu podjęcia przez pracowników pracy we wszystkie dni, w których nie musieli jej świadczyć. Warto jednak wspomnieć, że wypłata rekompensaty inflacyjnej to rezultat lipcowego porozumienia pomiędzy PGG a górniczymi związkowcami. Należy też wspomnieć, że następna tego typu nagroda czeka ich w ostatnim kwartale tego roku. Nie wiadomo jednak, czy wówczas górnicy dostaną 6400 zł, czy tym razem kwota ta ulegnie zmianie.
Samo porozumienie to skutek lipcowego strajku okupacyjnego. Górnicy nie tylko domagali się zwiększenia wynagrodzeń z uwagi na inflację, ale także zwiększenia zatrudnienia w kopalniach. Związkowcy poruszali także kwestię cen węgla i rządowych inwestycji w górnictwie.
Górnicy dostaną 6400 zł rekompensaty inflacyjnej, bo ich praca staje się coraz bardziej potrzebna
Przywykliśmy już do oburzania się na górnicze podwyżki i przywileje zawodowe. Czy jednak aby na pewno powinniśmy żałować, że górnicy dostaną 6400 zł? Nie sposób nie zauważyć, że żeby PGG mogło sprzedać jakiś węgiel, to najpierw ktoś musi go wydobyć. Branża węglowa od dłuższego czasu zwraca uwagę na problemy z szybkim zwiększeniem wydobycia. Wynikają one z planowym wygaszaniem polskiego górnictwa węglowego, co było kiepskim pomysłem w momencie, gdy popyt na węgiel nie zdążył drastycznie spaść.
Jeśli dodamy do tego problem z zatrudnieniem nowych górników, bo tych przecież też się nie wyczaruje jakimś magicznym sposobem, to rozwiązanie jest jedno. Zatrudnieni w spółce górnicy muszą po prostu ciężej pracować, by wydobyć jak najwięcej węgla. Tym samym zapotrzebowanie na jej pracę oraz jej wartość rośnie w miarę jak pogłębiają się problemy energetyczne Polski. Równocześnie nie da się ukryć, że koszty życia w naszym kraju systematycznie rosną z powodu galopującej inflacji.
Taki stan rzeczy uzasadnia domaganie się podwyżek właściwie w każdym dziale budżetówki. Dlaczego więc górnicy dostaną 6400 zł, a inni pracownicy państwa muszą zaciskać pasa i borykać się z ciągłym zamrażaniem płac? Różnica jest taka, że górnicy mają silne związki zawodowe niebojące się ostrej konfrontacji z dowolną władzą. Do tego mają solidne zaplecze społeczne na Śląsku, co również jest nie bez znaczenia. Politycy górniczych strajków po prostu się boją. Pozostałe grupy zawodowe powinny brać z nich przykład.