Wygaszanie wydobycia węgla w Polsce miało potrwać do 2049 r. Później miał nastąpić koniec górnictwa węglowego w naszym kraju. Problem w tym, że teraz ceny surowca wymknęły się spod kontroli. Do tego istnieje poważne ryzyko, że węgla może zabraknąć na zimę. Czyżby dekarbonizacja okazała się błędem? A może planowano ją od złej strony?
Wygaszanie wydobycia węgla w Polsce węgla może potrwać dłużej, niż do roku 2049
Jak podaje portal Bankier.pl, górnicza „Solidarność” chce dokonać korekty w umowie społecznej dotyczącej zakończenia wydobycia węgla w Polsce. Innymi słowy: związkowcy chcieliby, aby dostosować harmonogram poszczególnych posunięć do otaczającej nas rzeczywistości.
Stopniowe wygaszanie wydobycia węgla miało potrwać do 2049 r. Proces ten miał się odbyć w sposób możliwie bezwstrząsowy dla samych górników i Śląska. Umowa przewiduje między innymi pomoc publiczną dla górnictwa związaną z redukcją wydobycia, osłony socjalne dla górników oraz wsparcie transformacji gospodarczej całego regionu.
W tym momencie najważniejszym założeniem wypracowanego kompromisu jest stopniowe redukowanie wydobycia węgla. Tym samym kopalnie nie inwestowały w środki techniczne i organizacyjne umożliwiające szybkie zwiększenie wydobycia w razie potrzeby. Tej miało w końcu nie być. Sensem całej operacji była przecież dekarbonizacja gospodarki naszego kraju, w tym przestawienie energetyki na inne źródła energii. Przejściowe miał stanowić gaz, docelowe zaś odnawialne źródła energii i atom.
Wszyscy już chyba widzimy problem w takim rozumowaniu. Cały plan posypał się w momencie, w którym węgiel stał się desperacko potrzebny. Najpierw zeszłoroczna zima okazała się stosunkowo mroźna. To wystarczyło, by niektóre państwa zachodniej Europy musiały przeprosić się z węglem. Zamykanie elektrowni jądrowych z powodu antyatomowej histerii okazało się nienajlepszym pomysłem. Równocześnie o ograniczoną ilość surowca aktywnie konkurowały państwa azjatyckie z Chinami na czele. Ceny węgla wzrosły.
Już wtedy w Polsce pojawiły się problemy z ekogroszkiem. Wówczas jednak za wysoką cenę uważaliśmy tą przekraczającą 1000 zł za tonę. Teraz, kiedy nasz kraj zrezygnował z importu węgla z Rosji z powodu barbarzyńskiej napaści tego państwa na Ukrainę, sytuacja jest jeszcze gorsza. Tona wspomnianego ekogroszku może kosztować nawet 3000 zł. A będzie jeszcze gorzej.
Uzupełnienie braków węgla importem może być problematyczne. Są w końcu państwa, które zapłacą więcej od Polski
Związkowcy nie ukrywają pewnej satysfakcji z takiego obrotu sprawy. Szef górniczej Solidarności Bogusław Hutek mówi o tym otwarce.
Możemy mieć satysfakcję, że polskie górnictwo wróciło do łask i nagle wszyscy żądają od nas więcej węgla. Ale to bardzo gorzka satysfakcja, bo przez całe lata nie tylko ostro nas hejtowano, ale robiono też wszystko, aby wydobycie malało zamiast rosnąć. Krótko mówiąc: bez zmiany tego, co ustaliliśmy w umowie społecznej, nie ma możliwości zwiększania wydobycia w Polsce
Nie da się przy tym ukryć, że bez zwiększenia wydobycia węgla w Polsce możemy mieć w nadchodzących latach problemy z uzupełnieniem braków wywołanych przez embargo na surowiec z Rosji. Ten sezon grzewczy najprawdopodobniej jest już stracony. Nawet, jeśli nie zabraknie węgla, to będzie on horrendalnie wręcz drogi. Postępujące wygaszanie wydobycia węgla sprawiło, że sięgnięcie po dodatkowe pokłady surowca wymaga czasu i dodatkowych inwestycji. W tym także zatrudnienia nowych pracowników w kopalniach.
Zarówno branża górnicza, jak i górnicze związki zawodowe, przed czarnym scenariuszem ostrzegają już od dłuższego czasu. Zauważają przy tym, że organizowane przez rządzących alternatywne źródła węgla mogą okazać się płonną nadzieją. Transport węgla dla Polski z Kazachstanu teoretycznie może utrudniać Rosja. W przypadku źródeł takich, jak Australia, Kolumbia, czy Botswana, problem stanowi konkurencja. Nie tylko Polska stara się o zwiększenie dostaw węgla spoza Rosji. Są wśród nich państwa gotowe po prostu zapłacić lepiej.
Wygląda na to, że trzeba było najpierw znaleźć alternatywę dla elektrowni węglowych, a dopiero potem zamykać kopalnie
Trudno oprzeć się wrażeniu, że cały koniec górnictwa w Polsce zaplanowano od złej strony. Czy w końcu samo wydobycia węgla kamiennego stanowi zagrożenie klimatyczne? Niekoniecznie. Problem zaczyna się dopiero w momencie, gdy ten węgiel jest spalany w piecach. Chodzi zarówno o elektrownie węglowe, jak i ciepłownie oraz gospodarstwa domowe. Importowany węgiel z Rosji trafiał przede wszystkim do drobnych odbiorców, którzy tej jesieni mogą płacić 3000 zł za tonę węgla. Co więcej, węgiel ma także inne zastosowania, niż energetyka. Przykładem może być chociażby hutnictwo.
Okazuje się, że zanim zaczniemy się bawić w wygaszanie wydobycia węgla, powinniśmy najpierw rozwiązać problem zużycia tego surowca. Tymczasem elektrowni jądrowej w Polsce jak nie było, tak nie ma. Wicepremier Jacek Sasin wspominał zaś niedawno, że musimy od razu przejść do OZE i atomu, z pominięciem gazu. Co do tego czasu? Jedyną realną możliwością jest węgiel.
Porzucenie marzeń o bezpiecznej dla środowiska energetyce nie wchodzi oczywiście w grę. Trzeba jednak trzeźwo oceniać sytuację. Na ten moment nie mamy innej opcji, niż kilka lat przepraszania się z węglem. Tym samym górniczy postulat zmian w harmonogramie wygaszania całej branży wydaje się racjonalny. Zaspokojenie potrzeb bytowych obywateli w sezonie grzewczym wymaga dostarczenia odpowiedniej ilości węgla. Dopiero później można się zastanawiać co dalej.
W pierwszej kolejności powinniśmy stworzyć alternatywę dla elektrowni węglowych i ułatwić mniej zamożnym zmianę źródła ogrzewania. Kopalnie możemy zamykać wtedy, kiedy węgiel nie będzie nam już potrzebny.