Mit pierwszy: cyberprzestępcy atakują tylko duże firmy
Jednym z najczęstszych błędów poznawczych w sektorze MŚP jest przeświadczenie, że hakerzy interesują się wyłącznie korporacjami z listy Fortune 500, bankami czy infrastrukturą rządową. Logika ta zakłada, że skoro firma nie operuje miliardowymi budżetami, nie stanowi atrakcyjnego celu. Jest to jednak założenie całkowicie błędne, wynikające z niezrozumienia współczesnej ekonomii ataku.
Po pierwsze, walutą XXI wieku przestała być wyłącznie gotówka na koncie – stały się nią dane. Informacje o kontrahentach, bazy PESEL pracowników, historia zamówień czy specyfikacje technologiczne to w darknecie towar o wysokiej płynności. Mogą one posłużyć do kradzieży tożsamości, szantażu (ransomware) lub dalszej odsprzedaży. Warto pamiętać o odpowiedzialności prawnej – wyciek danych osobowych w małej firmie wiąże się z takimi samymi konsekwencjami RODO, jak w dużej korporacji. Kary administracyjne potrafią niekiedy przyczynić się do upadku mniejszego biznesu, który bagatelizował zabezpieczenia.
Po drugie, mniejsze podmioty często stają się tzw. bramą (ang. gateway) w atakach typu supply chain. Cyberprzestępcy infekują słabiej zabezpieczonego podwykonawcę – np. dostawcę usług księgowych, firmę logistyczną czy agencję marketingową – by za jego pośrednictwem, wykorzystując zaufane kanały komunikacji, dostać się do infrastruktury jego dużego partnera biznesowego. W tym ujęciu każda firma jest elementem naczyń połączonych.
Dostrzegają to instytucje monitorujące sieć od dekad. Przykładem jest CERT Orange Polska, jednostka reagowania na incydenty, która od niemal 30 lat stanowi pierwszą linię obrony polskiego internetu. To nie jest zwykły dział IT – to zespół, który powstał w czasach, gdy cyfrowe zagrożenia dopiero raczkowały, i rozwijał się równolegle z ewolucją cyberprzestępczości.
Dziś CERT Orange Polska przetwarza gigantyczne zbiory danych, korzystając z tzw. Cyber Threat Intelligence. Co to oznacza dla przedsiębiorcy? Że nad jego bezpieczeństwem czuwa system, który nie tylko reaguje na pożary, ale potrafi je przewidzieć. Dzięki analizie miliardów zdarzeń sieciowych, eksperci CERT są w stanie wykryć i zablokować nowe domeny phishingowe czy próby ataków, zanim te w ogóle dotrą do komputerów firmowych. To tarcza o skali, której żaden mały podmiot nie byłby w stanie zbudować samodzielnie.
Doświadczenie takich zespołów wskazuje jednoznacznie, że automatyczne skrypty skanujące sieć w poszukiwaniu podatności nie rozróżniają firm na małe i duże. Boty szukają po prostu „otwartych drzwi”, nie patrząc na „szyld” wiszący nad wejściem.
Mit drugi: tylko giganci płacą za znalezienie luki w systemie
W środowisku biznesowym wciąż pokutuje przekonanie, że zaawansowane testowanie systemów i programy typu bug bounty (płacenie za znalezienie luki) są zarezerwowane dla technologicznych gigantów z Doliny Krzemowej. Panuje opinia, że średniej firmy na to nie stać, a bezpieczeństwo powinien gwarantować w 100 proc. wewnętrzny dział IT.
Rzeczywistość brutalnie weryfikuje to podejście. Nawet najlepsi etatowi informatycy z czasem tracą dystans do tworzonej i nadzorowanej przez siebie infrastruktury – pojawia się zjawisko „ślepoty twórcy”. Nie są w stanie przewidzieć każdego scenariusza ataku, bo znają system „od środka”, podczas gdy haker patrzy na niego z zewnątrz, szukając najmniejszego pęknięcia w murze.
Wpuszczenie zewnętrznego audytora staje się rynkowym standardem. Rachunek ekonomiczny jest tu bezlitosny: nagroda wypłacona etycznemu hakerowi za wykrycie luki jest ułamkiem kosztów, jakie firma poniosłaby w przypadku realnego włamania. Programy bug bounty oraz zewnętrzne testy penetracyjne to nie „ekstrawagancja”, lecz element podstawowej higieny cyfrowej. Zamiast czekać, aż lukę znajdzie przestępca i zażąda okupu w kryptowalutach, lepiej zapłacić specjaliście, który pomoże uszczelnić system.
Mit trzeci: największe zagrożenie to wirusy
Kiedy mowa o cyberbezpieczeństwie, uwaga decydentów często koncentruje się na zakupie „pudełek” – drogiego sprzętu, firewalli i zaawansowanego oprogramowania. Inwestycje te, choć niezbędne, pomijają najsłabsze i najbardziej nieprzewidywalne ogniwo każdego systemu: człowieka. Statystyki są nieubłagane – aż 91% skutecznych ataków rozpoczyna się nie od złamania szyfru przez superkomputer, ale od prostego błędu pracownika, który otworzył fałszywy e-mail.
Współcześni cyberprzestępcy, wspomagani coraz częściej przez sztuczną inteligencję (AI), są mistrzami inżynierii społecznej. Fałszywe wiadomości nie są już pełne błędów językowych. Są spersonalizowane, kontekstowe i grają na emocjach: strachu (rzekome wezwanie do zapłaty), pośpiechu (pilna prośba od prezesa) lub ciekawości. W starciu z taką taktyką, sama technologia bywa bezradna, jeśli nie jest wsparta edukacją i procedurami.
Z tego względu nowoczesne podejście do ochrony, jakie proponuje Orange, wykracza poza proste blokady i integruje technologię z edukacją.
Pierwszą linią obrony w tym ekosystemie jest CyberTarcza działająca bezpośrednio w sieci operatora. To mechanizm, który automatycznie blokuje dostęp do fałszywych stron, działając jak cyfrowy anioł stróż dla pracownika, który w chwili roztargnienia kliknie w niebezpieczny link. Jednak w obliczu złożoności dzisiejszych ataków, sama tarcza sieciowa to za mało.
Odpowiedzią na potrzeby kompleksowego zabezpieczenia biznesu jest Cyber Pakiet – unikalne na rynku rozwiązanie w modelu abonamentowym, które łączy monitoring, testy bezpieczeństwa i edukację w jeden spójny system. Usługa ta działa wielotorowo: z jednej strony aktywnie chroni infrastrukturę IT poprzez cykliczne skany podatności aplikacji webowych, wykrywając luki zanim zrobią to przestępcy. Z drugiej strony, wychodzi poza cyfrowe mury firmy, monitorując internet w poszukiwaniu wycieków danych pracowników czy fałszywych domen, które mogłyby posłużyć do podszywania się pod markę i oszukiwania klientów.
Oprócz tego system umożliwia też weryfikację gotowości zespołu poprzez przeprowadzanie symulowanych testów phishingowych, co pozwala sprawdzić, na ile pracownicy są odporni na socjotechnikę. Dopełnieniem ochrony jest usługa Cyber Watch, zabezpieczająca urządzenia mobilne przed podejrzanymi stronami, oraz regularna edukacja w formie biuletynów z alertami bezpieczeństwa.
Całość jest transparentna dla przedsiębiorcy, który otrzymuje comiesięczne raporty o stanie bezpieczeństwa oraz natychmiastowe ostrzeżenia o zagrożeniach, co pozwala na szybką reakcję.
Dla tych, którzy chcą zobaczyć te mechanizmy w praktyce, Orange stworzył również Centrum Doświadczeń Cyberbezpieczeństwa, gdzie można na żywo, w bezpiecznym środowisku przekonać się, jak wyglądają ataki i jak skutecznie się przed nimi bronić.
Mit czwarty: haker to zawsze przestępca
Semantyka słowa „haker” została poniekąd zawłaszczona przez świat kryminałów, co utrudnia zrozumienie mechanizmów obronnych. W profesjonalnym świecie IT kluczowe jest rozróżnienie na „black hats” (przestępcy) i „white hats” (etyczni hakerzy). Ci drudzy to eksperci najwyższej klasy, zatrudniani przez korporacje, banki czy operatorów telekomunikacyjnych.
Rola „białych kapeluszy” polega na symulowaniu działań przestępczych w kontrolowanym środowisku (tzw. testy penetracyjne). Atakują oni systemy firmy na jej zlecenie, używając tych samych narzędzi co przestępcy, ale w celu znalezienia i załatania dziur. Dzięki ich pracy możliwe jest zidentyfikowanie wektorów ataku, zanim zostaną one wyeksploatowane przez grupy przestępcze. Korzystanie z usług takich ekspertów to przejaw dojrzałości biznesowej – to świadome wystawienie swoich systemów na próbę ognia, by wzmocnić je przed realną wojną.
Mit piąty: cyberprzestępca to amator, który działa w pojedynkę
Najbardziej niebezpiecznym i kosztownym mitem jest wiara, że po drugiej stronie ekranu siedzi amator. Obraz „nerda w piwnicy” jest nieprawdziwy. Dzisiejsza cyberprzestępczość to potężne, zorganizowane grupy, które strukturą przypominają legalne korporacje. Posiadają działy HR rekrutujące talenty, piony badawczo-rozwojowe (R&D) tworzące złośliwe oprogramowanie, a nawet... działy obsługi klienta. Te ostatnie służą „pomocą” ofiarom ransomware – instruują, jak założyć portfel kryptowalutowy i jak sprawnie opłacić okup, dbając o "user experience" ofiary.
W darknecie kwitnie zresztą model biznesowy CaaS – Cybercrime-as-a-Service (Cyberprzestępczość jako Usługa). Gotowe narzędzia do szyfrowania dysków, botnety do ataków DDoS czy bazy wykradzionych danych są dostępne „od ręki”, często w modelu abonamentowym. Oznacza to, że atakujący nie musi posiadać głębokiej wiedzy technicznej – wystarczy, że posiada odpowiedni kapitał.
W obliczu tak zorganizowanego przeciwnika, dysponującego zasobami i czasem, pojedynczy administrator IT w firmie staje na straconej pozycji. Nie jest w stanie monitorować sieci 24 godziny na dobę.
Odpowiedzią rynku na tę asymetrię sił są wyspecjalizowane centra operacyjne, takie jak Security Operations Center (SOC). Jednostki te monitorują sieci klientów w trybie 24/7/365. Zespoły analityków, wspierane przez systemy klasy SIEM (Security Information and Event Management), korelują miliony zdarzeń, by wyłowić te, które świadczą o próbie ataku. SOC to nie tylko monitoring, to przede wszystkim czas reakcji – w świecie cyberbezpieczeństwa minuty decydują o tym, czy incydent skończy się jedynie raportem, czy paraliżem operacyjnym firmy.
Należy podkreślić, że prowadzenie biznesu oparte na przestarzałych przekonaniach na temat cyberbezpieczeństwa staje się dziś hazardem, w którym stawką jest dorobek życia. Zagrożenia nie są ani przypadkowe, ani amatorskie. Są systemowe, skalowalne i wycelowane w najsłabsze ogniwa – często w mniejsze firmy, które błędnie uznały się za zbyt błahe cele.
Skuteczna obrona wymaga więc porzucenia mitów na rzecz twardych danych i korzystania z profesjonalnego wsparcia podmiotów, dla których walka z cyberprzestępczością jest codziennością, a nie tylko dodatkiem do działalności.
Artykuł powstał we współpracy z Orange Polska