Niczym nowym jest wiedza, że Facebook czy Google skrzętnie gromadzą, a następnie wykorzystują informacje dotyczące swoich użytkowników.
Firmy te nie mają jednak możliwości monitorowania całego ruchu w sieci, więc ich użytkownicy, jeżeli chcą, mogą mniej lub bardziej skutecznie zadbać o swoją prywatność. Są jednak podmioty, które mają dostęp do 100% odwiedzanych przez użytkowników stron.
Mowa tutaj o dostawcach usług internetowych, którzy, zgodnie z niedawno przegłosowanym w USA prawem, będą mogli bez wiedzy i zgody użytkownika sprzedawać ich historię wyszukiwania każdemu, kto zaoferuje odpowiednią cenę. W przypadku Facebooka czy Google sprawa jest prosta. Ci, którzy nie zgadzają się na takie monitorowanie ich poczynań, mogą, w przypadku Facebooka, zwyczajnie nie korzystać z usługi, a jeżeli chodzi o Google – przerzucić się na wyszukiwarki, które nie śledzą użytkowników.
W przypadku dostawców usług internetowych sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, bo każdy przecież z Internetu jako takiego korzysta.
Historia wyszukiwania podstawowym narzędziem w rękach reklamodawców
Pennyboard, Stanley Tucci i księgozbiór dydaktyczny BUW to ostatnie wyniki, które wyświetlają mi się w historii przeglądania. Na jej podstawie można, delikatnie mówiąc, stworzyć całkiem zgrabny profil człowieka. Właściwie to można się dowiedzieć o nim wszystkiego. Posiadając wiedzę o tym, jak często i jakie strony internetowe odwiedza, można ustalić, jakie są jego zainteresowania czy poglądy, czym się zajmuje, gdzie mieszka, czy nie potrzebuje akurat kredytu na mieszkanie albo samochód. Dane te, jak można się domyślić, są bardzo cenne dla reklamodawców, jednocześnie jednak są to informacje bardzo osobiste którymi niekoniecznie chcemy się dzielić z całym światem.
Zgodnie z ustawą, która czeka na podpis Donalda Trumpa, dostawcy usług internetowych będą mogli zbierać dane dotyczące: finansów, zdrowia, lokalizacji, treści wiadomości, historii przeglądania, numerów ubezpieczenia społecznego.
Co ciekawe, według słów Michaela Burgessa podstawową motywacją, dla której zdecydowano się wprowadzić takie przepisy było:
Niesprawiedliwe uprzywilejowanie pozycji portali społecznościowych czy wyszukiwarek internetowych, które mają więcej możliwości zbierania i wykorzystywania danych o użytkownikach.
Wszystko to więc, po to, aby lepiej zadbać o wolny rynek w USA. Szkoda, że kosztem prywatności konsumentów.
Można stwierdzić, że to właściwie nic nowego. Żyjemy w skomputeryzowanym świecie, w którym bardzo łatwo jest znaleźć informacje o konkretnej osobie, więc czy taka przerażająca jest perspektywa oglądania lepiej dopasowanych do naszych potrzeb reklam? Z drugiej jednak strony nasuwa się pytanie: jak daleko można przesunąć granicę prywatności?