W środowy wieczór uroczyście rozpoczęły się Igrzyska Europejskie w Krakowie. Impreza, o której mało kto w Polsce słyszał, ale każdy z nas się do niej dołożył. I to solidnie, bo szacunki mówią o koszcie imprezy rzędu jednego, a być może nawet dwóch miliardów złotych.
Igrzyska Europejskie w Krakowie
Jedno jest pewne: śmiało jako Polacy możemy przez nadchodzących kilkanaście dni mówić, że „mamy igrzyska w domu”. Co prawda nie te najważniejsze, czyli olimpijskie, bo do organizacji tych nie jesteśmy jeszcze kompletnie przygotowani (ale też nas na nie po prostu nie stać), ale za to trafiły nam się te europejskie. Co z tego, że jest to impreza, która nijak nie przebiła się do świadomości europejskich kibiców, a ostatnie ich edycje odbywały się w stolicy Azerbejdżanu Baku oraz w Mińsku, u Aleksandra Łukaszenki. Ważne, że odpowiedzialny w rządzie za cały projekt Jacek Sasin dowiózł go do końca. A że koszty mogą znacznie przewyższyć zyski? No cóż, przecież to właśnie jest specjalność ministra aktywów państwowych.
Oto bowiem na imprezę, którą nawet w samym Krakowie mało kto się interesuje, wydano z pieniędzy polskiego podatnika co najmniej pół miliarda złotych. To kwota podawana przez władze województwa małopolskiego (na igrzyska zrzuciły się rząd, samorząd miejski i regionalny). Ale opozycyjni radni z Małopolski twierdzą, że te liczby nijak nie mają się do rzeczywistości. I, domagając się, by Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła wydatki na igrzyska, rzucają liczbami od 1 do 2 miliardów złotych szacowanych kosztów (co już zbliża sumę wydatków na organizację imprezy do kosztu… przekopania Mierzei Wiślanej). Dlaczego aż tak dużo? Cóż, pierwotne wyliczenia były jeszcze sprzed czasów powszechnej drożyzny. A, jak wiemy, w ostatnich miesiącach wszystko gwałtownie poszło w górę. Z kosztami organizacji dużych imprez sportowych włącznie.
Tak, będziemy mieli podczas Igrzysk Europejskich w Krakowie sportowców z 48 krajów. Tak, będą oni bić się o przepustki na „główne” igrzyska i będą rywalizować ze sobą w randze mistrzostw Europy. Ale, co pokazują małopolskie media, nie ma mowy o tłumach kibiców z całego starego kontynentu, jakie miałyby zjeżdżać do Krakowa, by podziwiać sportowców na żywo. Nie ma zatem efektu porównywalnego chociażby z Euro 2012, które naprawdę Polsce się opłaciło i zostawiło w głowach nas wszystkich niesamowite wrażenia. Trudno się dziwić, że od miesięcy wiele osób pytało: czy potrzebujemy teraz Igrzysk Europejskich?
Przepalanie kasy czy inwestycja w przyszłość?
Przeciwnicy organizacji w Krakowie igrzysk mówią wprost o przepalaniu publicznej kasy. Rządzący odbijają piłeczkę twierdząc, że mówimy o wydarzeniu, którego prestiż rośnie z roku na rok. A także o generalnym sprawdzianie, jakim igrzyska mogą dla nas być przed organizacją znacznie większej imprezy. Tylko że Polska już ten sprawdzian zaliczyła 11 lat temu i zdała go na piątkę. Wtedy jednak wszyscy czuliśmy, że warto zainwestować ogromne pieniądze w wydarzenie, którym faktycznie przez długie tygodnie będzie żył cały świat. Tymczasem Igrzyskami Europejskimi ledwo żyje sam Kraków. Gdzie turystów dziś pewnie jest sporo, ale czy jest jakiś dzień, gdy okolice Sukiennic świecą pustkami? No właśnie.