Nie chodzi jednak o klasyczną inwestycję z publicznych pieniędzy, lecz o zamianę dotacji przyznanych jeszcze w czasach Joe Bidena na udziały w spółce. Innymi słowy, zamiast dopłat, które miały wspierać budowę fabryk półprzewodników w USA, Biały Dom chce realnego udziału w zyskach i kontroli nad firmą.
Na pierwszy rzut oka brzmi to jak powrót do interwencjonizmu z epoki wielkich kryzysów. Faktycznie, państwowe wejście do akcjonariatu prywatnych korporacji kojarzymy raczej z sytuacjami awaryjnymi, kiedy firma balansuje na granicy upadłości: jak w 2008 roku w przypadku General Motors czy banków. Intel nie jest jednak bankrutem.
Czytaj też: Intel zmierza w kierunku spółki skarbu państwa. Giełda reaguje entuzjazmem
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
To wciąż jedna z najbardziej znanych amerykańskich marek, która – choć w ostatnich latach straciła dystans do tajwańskiego TSMC, AMD czy NVIDII – pozostaje jedynym graczem w USA zdolnym produkować procesory CPU na masową skalę.
Dlaczego Trumpowi zależy na Intelu?
Kluczem jest bezpieczeństwo. W epoce sztucznej inteligencji chipy są tym, czym stal i ropa były w XX wieku – surowcem strategicznym. Ameryka boleśnie przekonała się, jak bardzo uzależniła się od Azji. Pandemia i napięcia wokół Tajwanu unaoczniły, że nawet najpotężniejsze mocarstwo nie może pozwolić sobie na brak kontroli nad łańcuchami dostaw półprzewodników. Z perspektywy Trumpa (i szerzej: amerykańskiego establishmentu) wejście do akcjonariatu Intela to nie tylko wsparcie finansowe, ale też narzędzie wpływu na decyzje biznesowe firmy, zwłaszcza te dotyczące lokalizacji produkcji.
Równocześnie jest to sygnał dla innych koncernów: jeśli chcą korzystać z federalnych programów wsparcia, muszą liczyć się z tym, że Waszyngton będzie chciał czegoś w zamian. To odwrócenie logiki, jaka panowała dotychczas – rząd subsydiował „czempionów narodowych” w imię innowacji i miejsc pracy, ale nie ingerował w strukturę właścicielską. Teraz może być inaczej.
Intel między rynkiem a państwem
W tym samym czasie, gdy Biały Dom rozważa wejście do akcjonariatu, SoftBank ogłosił zakup akcji Intela za 2 mld dolarów. Dla inwestorów był to sygnał wiary w odrodzenie amerykańskiego giganta – notowania skoczyły o prawie 7% w jeden dzień. Problem w tym, że państwowy udziałowiec nie zachowuje się jak zwykły inwestor. Nie chodzi mu o stopę zwrotu, ale o wpływ polityczny. To z kolei może zniechęcać prywatny kapitał, który obawia się, że decyzje firmy będą podejmowane pod dyktando Waszyngtonu.
Czytaj też: Apple staje się jak BlackBerry. Jak dłużej będzie się tak zachowywać, to podzieli los BlackBerry
Intel stoi dziś w rozkroku. Z jednej strony musi nadgonić technologicznie konkurentów w dziedzinie AI – Nvidia kontroluje ponad 80% rynku procesorów graficznych używanych do uczenia maszynowego. Z drugiej – ma być filarem amerykańskiej suwerenności technologicznej. A pogodzenie interesu akcjonariuszy z ambicjami geopolitycznymi USA Trumpa nie będzie łatwe.
Nowa fala państwowego kapitalizmu
To, co dzieje się wokół Intela, nie jest odosobnione. Kilka dni wcześniej Nvidia i AMD zgodziły się odprowadzać 15% przychodów z rynku chińskiego bezpośrednio do kasy federalnej w zamian za możliwość eksportu do Państwa Środka. Jeszcze dekadę temu taki układ brzmiałby jak herezja wolnorynkowego liberalizmu. Dziś wygląda na początek nowej epoki, w której państwo znów staje się współudziałowcem w biznesie – czy to przez podatki celowane, czy przez udziały.
Czytaj też: Warren Buffett właśnie zainwestował majątek w UnitedHealth. Czy to będzie kolejna wielka spółka?
Dla Waszyngtonu to odpowiedź na strategię Pekinu. Chiny od lat wspierają swoje firmy półprzewodnikowe miliardami dolarów i nie ukrywają, że dążą do samowystarczalności. Jeśli Amerykanie chcą rywalizować na równych zasadach, muszą zagrać podobnie. Intel ma być pierwszym, ale zapewne nie ostatnim przykładem takiego podejścia.
Studząc głowy - na razie wciąż mówimy o planach, a nie o podpisanych dokumentach. Negocjacje trwają i wiele zależy od tego, jaką formę przybierze udział państwa – czy będzie to pakiet akcji z prawem głosu, czy raczej cichy udział finansowy.