Powiecie, że w nosie mam przyszłość filmowych syrenek, ale jakoś tak w obliczu wojny toczącej się 300 kilometrów od Warszawy nie miałem głowy, by przeżywać „czarną Arielkę”.
Przyznam szczerze, że początkowo miałem pewien problem z tak zwaną „poprawnością polityczną”, zalewającą światową kinematografię. W dużej mierze wynikało to z prozaicznego powodu, że często przesłaniała ona twórcom kwestie związane z jakością produkcji. Można było odnieść wrażenie, że bardziej skupiają się na zaspokojeniu norm „różnorodności”, niż porywającym scenariuszu.
Obecnie mam wrażenie, że poszło to w drugą stronę. Ludzie tak bardzo irytują się tym, że w „Wiedźminie” Netflixa lub „Pierścieniach Władzy” Amazonu nagle tak wielką rolę zaczęła odgrywać różnorodność etniczna, że gdzieś kompletnie w tle gubią się argumenty o tym jak po prostu schrzanione i nudne są te seriale. Ba, krytykowani za bylejakość twórcy próbuję odrzucać zarzuty, grając właśnie tą wielokulturowością i sprowadzając narzekania do krzyku sfrustrowanych rasistów.
Krótko mówiąc: kolor skóry stał się już w kinematografii bronią obusieczną. Bywa wykorzystywany jako nieuzasadniony zarzut, ale też coraz częściej instrumentalnie używa się go do obrony gniota.
Kino rządzi się swoimi modami, im wcześniej to zrozumiemy, tym będzie nam łatwiej
Wielu może irytować, że ktoś próbuje przedstawić czarną Annę Boleyn czy Hermionę Granger, choć przecież z historii i oryginału literackiego wynikało inaczej. Moim zdaniem, choć pogląd ten we mnie ewoluował przez lata, niepotrzebnie.
Przykłady wpływu kultury czy mody na sztukę można mnożyć. Weźmy prosty, ale dosadny przykład Jezusa. Choć z obrazów, filmów i seriali znamy go jako wysokiego blondyna, który mógłby rywalizować z Bradem Pittem o rolę w filmie Troja, to przecież w rzeczywistości musiał wyglądać zupełnie inaczej.
Świat filmu (czy serialu) od lat rządził się swoimi prawami. Praktycznie każda dekada ma odmienny kanon piękna aktora, odmienne oczekiwania od jego sposobu gry, wyglądu. Inaczej też realizowana jest sztuka produkcji, zmieniają się technologie, ale też koncepcje reżyserii. Ewoluują wreszcie scenariusze, starające się trafić nawet w przypadku starych sztuk w nowoczesne problemy.
Spójrzmy na przykład na amerykańskie kino przełomu lat 40. i 50. Można dostrzec liczne podobieństwa w wyglądzie i manierach jego czołowych postaci, ale trendów było więcej. Od aktorów nierzadko oczekiwano zmian nazwiska, aktorki robiły sobie operacje plastyczne, prawie polała się krew, gdy Katharine Hepburn przyszła do pracy w spodniach zamiast sukienki, a rozwód (także mężczyzny) mógł zniszczyć wizerunek aktora-gentlemana i zrujnować jego karierę. Aktorki miały wpisane w kontraktach zakazy robienia sobie dzieci, dostawały kary za chorowanie, utycie, a same zresztą kontrakty z wytwórniami przypominały coś na kształt umów, którymi dziś z klubami wiążą się piłkarze. Cyrografy.
Mniejszości w kinie to niechwilowa moda, nowy trend i jest on z mojej perspektywy zrozumiały
Jeśli ktoś dostaje białej gorączki na widok tego, że w kolejnej ekranizacji jakiejś produkcji tym razem postać jest czarnoskóra, to jest to niezdrowe marnowanie emocji. Odpowiedź na pytanie jest prosta: taka jest dziś moda, taki jest trend, tak kino odpowiada na potrzeby społeczne i wykorzystuje swoją pozycję, by je zaspokajać, zmieniając przy tym świat na lepsze. Choć może słowo „moda” nie jest w pełni adekwatne, bo z reguły oznacza coś tymczasowego, a tu raczej zjawisko się utrzyma.
Warto przy tym nadmienić, że trend ten jest w pełni zrozumiały i ma dość solidne podwaliny. My w Polsce tego nie czujemy, tego nie rozumiemy, ponieważ u nas osób czarnoskórych nie było aż tak wiele jak w Stanach Zjednoczonych. Co więcej, wielu Polaków samych jest potomkami chłopów pańszczyźnianych, którzy wedle najnowszej literatury byli ponoć traktowani wcale nie lepiej od amerykańskich niewolników.
Osoby o innym od białego kolorze skóry (ale też np. o orientacji homoseksualnej) przez dekady byli traktowani gorzej, mieli ograniczany dostęp do różnych zawodów, do uczestnictwa w życiu publicznym i choć de iure z czasem zaczęło się to zmieniać, to jednak de facto dopiero XXI wiek zaczął w jakiś istotny sposób zmieniać te proporcje na przykład w świecie masowej kultury.
Oczywiście – robi to czasem z gracją słonia w składzie porcelany. Czasem na siłę, bez sensu lub dla wywołania skandalu medialnego, bo te kwestie nadal budzą emocje. Ale kto oglądał pokazy mody ten wie, że tak to zwykle wygląda.
Moim zdaniem pod koniec 2022 roku już naprawdę bardziej męczące jest oburzanie się na to, że ktoś zobaczył czarnoskórą kransoludkę czy syrenkę, niż rzeczywiste modyfikowanie kanonu literackiego, co – umówmy się – nie ma w kontekście koloru skóry w zasadzie żadnego znaczenia.