Węgrzy od początku czerwca na własnej skórze przekonują się jak działają obowiązkowe promocje. To kolejny z dziwacznych pomysłów rządu Viktora Orbana, który kompletnie nie radzi sobie z inflacją. Choć Węgry wciąż miziają się z Rosją i utrzymują z nią wiele kontaktów gospodarczych, to realna siła nabywcza forinta słabnie z miesiąca na miesiąc. Czy nowy pomysł odwróci tę tendencję?
Jak działają obowiązkowe promocje?
Orban od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę robi co może, żeby zamydlić Węgrom oczy i pokazać, że trzymanie sztamy z Putinem naprawdę się opłaca. Wszak to w Budapeszcie powstał jakże mądry pomysł tańszej benzyny tylko dla Węgrów, który – po zakończeniu „promocji” – wywołał gigantyczny szok cenowy, a na zahamowanie inflacji wcale nie wpłynął. To również rząd Viktora Orbana pod koniec 2022 roku wprowadził ograniczenia w zakupach na Węgrzech z powodu pustych półek w wielu miejscach. A, przypomnę, mówimy o kraju, który teoretycznie powinien mieć z zaopatrzeniem problemy mniejsze niż inne kraje UE, skoro od Rosji w tak dużym stopniu się nie odciął. Efekt okazał się odwrotny, w lutym odczyt inflacji wyniósł rekordowe 25,7%. Stąd kolejny krok w kierunku wymarzonego obniżenia cen.
Węgierski rząd już w maju ogłosił, że wprowadzi w sklepach obowiązkowe promocje. Oznacza to, że każda sieć sklepów musi o co najmniej 10% obniżyć cenę któregoś z produktów w każdej z 20 wyznaczonych przez rząd kategorii. Takich jak drób, nabiał, pieczywo, owoce czy warzywa. Informacja na ten temat ma być widoczna i na półkach, i w sklepowych gazetkach, tak żeby – trochę jak w Polsce – konsument wiedział komu zawdzięcza niższą cenę. Wprowadzenie obowiązkowych promocji ma być składową walki z inflacją, która według założeń Budapesztu miałaby spaść nawet do poziomu 10%. Realne? Mało. Skoro dotychczasowe pomysły nie przyniosły efektu, to trudno wyobrazić sobie, by tutaj było podobnie.
Pic na wodę
W sposób oczywisty antyrynkowa idea obowiązkowych promocji jest o tyle absurdalna, że większość sklepów już wcześniej dostosowała się do nowych zasad. Bo któryś z produktów danego rodzaju i tak zwykle jest objęty jakąś promocją. I tak sieć SPAR – jak pisze index.hu – w reakcji na obowiązujące od 1 czerwca nowe zasady oświadczyła, że obniżki wyniosą u nich od 10 do 40%, a w Lidlu od 20 do 50%. Brzmi dobrze, ale jeśli rozejrzymy się po sklepowych półkach w Polsce, to i u nas znajdzie się podobny rozstrzał promocji. Zatem można powiedzieć, że de facto rząd Orbana chce przypisać sobie niższe ceny, które sklepy i tak by klientom zaoferowały. Na Węgrów to jak widać działa, bo popularność Fideszu wciąż jest na Węgrzech ogromna. A że inflacja miała spadać i nie spada? Nikogo to, jak widać, w „domkniętym” systemie węgierskim nie obchodzi.