Jeszcze przez kilka godzin każdy z nas może zostać współwłaścicielem Żabki. Ja jednak podziękuję

Biznes Inwestowanie Dołącz do dyskusji
Jeszcze przez kilka godzin każdy z nas może zostać współwłaścicielem Żabki. Ja jednak podziękuję

Zostały ostatnie godziny do IPO Żabki, jednego z największych w historii Giełdy Papierów Wartościowych. Gdy wielu inwestorów chce zostać częścią tego niewątpliwego sukcesu, ja sam zastanawiam się gdzie jest jego sufit i czy aby przypadkiem nie jest on niżej (to złe słowo, lepsze będzie „bliżej”), niż myślimy.

Na początek wyznanie: konsumencko Żabka czy Żabka Jush to moje guilty pleasure. Z jednej strony mam świadomość wysokich, często mocno zawyżonych względem średniej rynkowej cen. A z drugiej… rany, jakie to jest wygodne!

Żabka wzięła sobie do serca słowa Petyra Baelisha o tym, że chaos jest drabiną

Gdy rząd Prawa i Sprawiedliwości wywracał do góry nogami polskie nawyki konsumenckie, ta fantastycznie odnajdowała się na tej mapie, dopasowując swój model biznesowy do niedzielnych zakazów handlu, poszerzając ofertę usług o małą gastronomię czy nawet częściowo usługi kurierskie.

Nie bez znaczenia w tej nagłej ekspansji był też moim zdaniem rebranding marki, która w okolicy 2016 roku zerwała z wizerunkiem paździerzowego sklepiku osiedlowego, skazanego na zapomnienie w piekle lat 90., postawiła na jaskrawe, neonowe logo. Logo, które dziś jest elementem popkultury, synonimem czegoś stałego, pewnego, wiecznie otwartego. Czasem widuję je na memach, umieszczone w konwencji jakiegoś postapo, gdzie świat chyli się ku upadkowi i jedynym elementem starej rzeczywistości jest charakterystyczny, zielony neon. Ale to jest mocne, to jest dobre, to duży atut marki.

Czy to IPO nie jest trochę spóźnione?

Przez pewien czas rozważałem nawet inwestycję w Dino, wybrałem się tam nawet z wizytacją, choć generalnie niechętnie zapatruję się na polską Giełdę Papierów Wartościowych, szczególnie w dobie tak taniego dolara. Tylko, że w mojej ocenie Dino jest dosłownym zaprzeczeniem tego, czym dzisiaj jest Żabka.

O ile o sieci Dino do niedawna jeszcze mało kto słyszał, a w wielu regionach kraju jest nadal nieobecna i dopiero będzie mogła się pojawić, tak Żabka jest absolutnie wszędzie. W sieci można natrafić na zdjęcia, gdzie dwa sklepy Żabki otwierają się po przeciwległych stronach deptaka. Nie ulicy Marszałkowskiej, tylko szerokiego na kilka metrów deptaka. W ciągu 10 minut od mojego domu zdążyłbym kupić przy kasie samoobsługowej Snickersa w 4 różnych Żabkach. Łącznie. Czyli w sumie 4 Snickersy.

Ale żeby przypadkiem nie zacząć gwiazdorzyć, skupmy się na Żabce. To absolutne nasycenie polskiego rynku sklepami sieci jest chyba bezprecedensowe, może da się to porównywać tylko z dawno minioną popularnością kiosków Ruchu, ale i co do tego nie mam pewności. Żabki chyba jeszcze nie pootwierały się tylko w schroniskach górskich, ale tak poza tym, to jakie perspektywy dalszej ekspansji ma przed sobą ta sieć? Wiemy, że zaczyna atakować rynki europejskie i to jest chyba jej nadzieją, ale nie wiemy czy skończy się to sukcesem.

Sukces Żabki jest niewątpliwy, ale pomówmy też o jego braku

W teorii bezobsługowe sklepy sieci Żabka Nano, chyba nie odniosły spektakularnego sukcesu. Jakiś tam sukces jest, bo jej przychody rosną, ale jednocześnie zamykane są kolejne sklepy otwarte w tej formule. Oczywiście można to interpretować na wiele sposobów, bo przecież możliwość elastycznego poszukiwania złotej lokalizacji to też atut firmy, ale to nie jest huczne zwycięstwo. Ja na to szczerze mówiąc patrzę w kategorii gratki, jak na robota robiącego hot-dogi. Dobrze to może wyglądać właśnie w takich sytuacjach jak IPO czy marketing, ale jest zupełnie neutralne z perspektywy konsumenta.

Wiele już zostało na Bezprawniku napisane o tym, jak od jakiegoś czasu Żabka de facto kanibalizuje swoje sklepy stacjonarne (czyt.: Spojrzałem w smutne oczy ajentki Żabki, gdy przed jej sklepem przejechał skuter Żabka Jush) formułą dostawy w dowozie.

Może i mieszkam przy czterech Żabkach, ale co z tego, skoro i tak zakupy przywożą mi na skuterze, bo tak jest wygodniej i taniej. Niestety jednak, również i Jush! doczekało się dość agresywnej korekty kursu, usługa z wielu miast się już wycofała, a ostatnio odnoszę wrażenie, że coraz częściej stara się obsłużyć kilka zamówień za jednym zamachem. To dalej wygodne rozwiązanie, tylko bardzo zmienia się jednak model usługi z „będziemy u ciebie za 10 minut” w „przyjedziemy jak przyjedziemy”.

Jest jeszcze Delio, czyli Żabka Jush! na poważnie, gdzie można zrobić duże zakupy na weekend. Ja jestem dużym fanem tej usługi, zdecydowanie wolę ją od Frisco czy Barbory, już nawet nie wspominam o robieniu zakupów w Biedronce przez Glovo, bo to jest rosyjska ruletka i nigdy nie wiadomo czy dostaniemy to co zamawialiśmy. Tyle tylko, że rynek zakupów z dowozem jest cały czas bardzo trudny, wspomniana Barbora przecież dopiero co uciekła z Polski. Nie wiem z czego to wynika, ale tak właśnie jest.

Mój entuzjazm wobec giełdowego debiutu Żabki jest umiarkowany

Pamiętajcie proszę, że ten post nie jest żadną poradą inwestycyjną (zresztą nawet publikuję go na ostatnią chwilę, żeby przypadkiem w nikim nie wzbudził refleksji, o które potem mógłby mieć do mnie żal). To zbiór przemyśleń konsumenta w chwili bardzo ważnego biznesowo momentu w życiu firmy, której stałym klientem jestem. Nie twierdzę też, że na przykład za rok nie uznam, że się pomyliłem w początkowej ocenie i zakup akcji Żabki (np. kosztem Microsoftu czy Palantir, no bo to jednak jest też kwestia, że coś się kupuje zamiast czegoś) był świetną decyzją, a mój sceptycyzm był nieuzasadniony.

Żabka, która jest w pełni osadzona w polskiej kulturze biznesowej, może też drogą giełdową powrócić z rąk zagranicznego funduszu w polskie ręce (czyt.: Żabka to nie jest polski sklep). No tylko właśnie cały czas się zastanawiam czy to trochę nie jest tak, że to IPO to właśnie skutek dojścia przez prywatnego właściciela do ściany i dobry moment na zarobienie na długoletniej inwestycji.