Decyzja brytyjskiej królowej o rekordowo długiej prorogacji obrad tamtejszego parlamentu była niezgodna z prawem. Wynika z tego, że premier Boris Johnson wprowadził królową w błąd. Teraz, po decyzji Sądu Najwyższego, Izba Gmin może się ponownie zebrać. I tym samym dalej rzucać kłody pod nogi brexitowym planom premiera.
Patrząc na dotychczasowe poczynania Borisa Johnsona, śmiało należy docenić rządy Theresy May
Obecny premier Wielkiej Brytanii nie ma dobrej passy praktycznie od momentu rozpoczęcia urzędowania na Downing Street. Poprzedniczka Borisa Johnsona, Theresa May, nie była w stanie przeforsować w parlamencie ugody z Unią Europejską w sprawie Brexitu. Jej rząd był krytykowany przez twardogłowych zwolenników wyjścia ze Wspólnoty za zbytnią uległość względem Brukseli. Z drugiej strony, zarzucano May ignorowanie negatywnych konsekwencji Brexitu. Powszechnie panowało przekonanie, że pani premier jest po prostu nieskuteczna. Jednym z głównych oponentów wewnątrz jej własnej partii był Boris Johnson, obecnie żarliwy zwolennik wyjścia z Wielkiej Brytanii bez oglądania się na koszty. Po dymisji May, to właśnie on wygrał wewnętrzną walkę w Partii Konserwatywnej o przywództwo i okazję do wykazania się.
Brytyjski Parlament przed prorogacją zdążył jeszcze upokorzyć premiera i pokrzyżować jego plany co do twardego Brexitu
Nowy premier od początku przekonywał, że 31 października Wielka Brytania opuści Unię Europejską, niezależnie od tego co się wydarzy. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że parlament – który przecież skutecznie torpedował umowę brexitową May – nie życzy sobie twardego Brexitu. Rozwiązaniem problemu z brytyjskim suwerenem – tym jest w końcu Parlament, nie naród czy królowa – miała być prorogacja. Co do zasady, jego obrady przerywa się na jakiś czas przed uroczystą mową władczyni otwierającą nową sesję Parlamentu. Ot, by reprezentanci mieli czas na odpoczynek od wykonywanych zadań. Tyle tylko, że Boris Johnson zarekomendował królowej pięciotygodniową prorogację – wypadającą akurat tuż przed upływem planowanego terminu Brexitu. Warto dodać: w momencie, gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Parlament wolałby jednak pracować i móc patrzeć rządowi na ręce.
Skądinąd, w ostatniej chwili Izba Gmin odgryzła się premierowi. Deputowani nakazali premierowi opublikowanie dokumentów dotyczących przygotowań do twardego Brexitu. Te wskazują na o wiele gorsze konsekwencje, niż politycy byli skłonni przyznać. W grę wchodzi chociażby niedobór leków. Co więcej, premier miał także rozliczyć się z rozmów ze swoimi doradcami w sprawie prorogacji. Wreszcie: Parlament nakazał Johnsonowi, w razie nieuzyskania porozumienia z unijnymi przywódcami, poproszenie Wspólnoty o kolejne przesunięcie Brexitu. Nazwanie tych decyzji Izby Gmin „upokorzeniem” dla premiera byłoby zdecydowanie eufemizmem. To jednak nie wszystko. Postawienie Johnsona pod ścianą było możliwe dlatego, że jego rząd utracił większość w Izbie po tym, jak jeden z torysów, Philip Lee, zrezygnował z członkostwa w Partii Konserwatywnej i przeszedł do Liberalnych Demokratów.
Wcześniej szkocki sąd apelacyjny stwierdził, że Johnson wprowadził królową w błąd co do prorogacji
Oczywiście, decyzja premiera – królowa, zgodnie ze zwyczajem, nie ma możliwości odmówić prorogacji – wywołała w Wielkiej Brytanii powszechne oburzenie. Jak już wyżej wspomniano, w tym państwie suwerenem jest właśnie Parlament. Królowa zaś „włada, ale nie rządzi” – władcy tego kraju wręcz nie wolno mieszać się do polityki. Zaletą takiej sytuacji, przynajmniej z punktu widzenia władcy, jest to, że odpowiedzialność w całości spoczywa w takim przypadku na premierze. Skoro ten doprowadził do niepotrzebnej prorogacji, to znaczy, że Boris Johnson wprowadził królową w błąd co do jej przyczyn. Tyle tylko, że jeszcze uprawniony organ musiałby taki fakt stwierdzić. Stąd skargi do sądów w krajach składowych Zjednoczonego Królestwa. O ile te w Anglii i Irlandii Północnej zostały odrzucone, o tyle szkocki sąd apelacyjny stwierdził, że zawieszenie obrad Parlamentu było niezgodne z prawem. To wówczas padło stwierdzenie, że Boris Johnson wprowadził królową w błąd.
Teraz brytyjski Sąd Najwyższy potwierdził, że opinia premiera była bezprawna, bezskuteczna i nieważna
Decyzję tą musiał jeszcze potwierdzić brytyjski Sąd Najwyższy. I tak też się we wtorek stało. Sędziowie jednomyślnie uznali, że decyzja o prorogacji była niezgodna z prawem, a przez to nieskuteczna i nieważna. To z kolei oznacza, że sesja Izby Gmin trwa. Parlament może teraz chociażby przejąć kontrolę nad negocjacjami z Brukselą. Te z kolei szły do tej pory Johnsonowi, delikatnie rzecz ujmując, nie po myśli. Warto pamiętać, że także stanowisko Unii Europejskiej bardzo się zmieniło od 2016 r. O ile wcześniej rządzący poszczególnych państw członkowskich liczyli, że Brexit uda się zatrzymać, o tyle teraz dominuje chęć zakończenia całego zamieszania.
Są przy tym świadomi, że to Londyn wyjście z UE zaboli dużo bardziej. Szczególnie wyróżnia się tutaj twarda względem Brytyjczyków postawa francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona. Co więcej, teraz to Bruksela postawiła Johnsonowi ultimatum. Jeśli Wielka Brytania nie przedstawi do 30 września konkretnych i akceptowalnych propozycji zmian w wynegocjowanej wcześniej umowie, to Unia powie „koniec”.
Teraz kariera brytyjskiego premiera może się zakończyć w rekordowo krótkim tempie, o ile dojdzie do przyspieszonych wyborów
Jakby tego mało, brytyjskiego premiera czekać mogą przykre konsekwencje polityczne w kraju. Wezwania do dymisji nie powinny dziwić, skoro Sąd Najwyższy stwierdził, że Johnson wprowadził królową w błąd po to, by uniemożliwić Parlamentowi sprawowanie władzy. Kierują je wobec premiera zarówno przywódca laburzystów, Jeremy Cobryn, jak i rzeczniczka Szkockiej Partii Narodowej. Ten pierwszy obiecywał kilka dni temu przeprowadzenie drugiego referendum brexitowego, w czerwcu 2020 r. Rychło w czas, można by rzec. Biorąc pod uwagę, że Parlament w praktyce uniemożliwił rządowi podjęcie decyzji o bezumownym Brexicie, decyzja o rozpisaniu przedterminowych wyborów. Jeśli do tego dojdzie, Boris Johnson mógłby stać się najkrócej urzędującym premierem w historii Wielkiej Brytanii.
Jak historyczną wręcz porażkę komentuje sam Boris Johnson? Premier stwierdził, że choć nie zgadza się z decyzją sędziów, to ją oczywiście uszanuje. Tymczasem wiele wskazuje na to, że spektakl pt. „Brexit” może potrwać dłużej, niż do 31 października – wbrew wszelkim intencją brytyjskiego premiera. Oczywiście, o ile Unii faktycznie wcześniej nie skończy się cierpliwość.