Wraz z początkiem lutego, pomimo rządowych restrykcji, otworzyły się w całej Polsce setki siłowni. Zbuntowana branża fitness nie chce czekać na odgórne decyzje, bo – jak mówią jej przedstawiciele – pomoc państwa jest dalece niewystarczająca. Rodzi się jednak pytanie: czy czeka nas kara za pójście na siłownię? Jak to ostatnio w polskim prawie bywa, odpowiedź znów zmierza w niebezpiecznym kierunku „to zależy”.
Kara za pójście na siłownię – czy może nas spotkać?
Siłownie otwarte od 1 lutego przyjmują gości w reżimie sanitarnym ustalonym jeszcze przed niemal całkowitym zamknięciem kraju, nazywanym „narodową kwarantanną”. Jest więc limit jednej osoby na każde 12 metrów kwadratowych danego klubu fitness, konieczna dezynfekcja rąk przy wejściu, jest też obowiązek zakrywania ust i nosa z wyłączeniem czasu aktywności fizycznej. To wszystko jednak zasady, które według rządowych rozporządzeń w tej chwili i tak nie mają prawa obowiązywać (a dokładniej: obowiązują tylko sportowców zawodowych, do których nie należą osoby spontanicznie zapisane do związku przeciągania liny).
Właściciele otwartych siłowni biorą więc na siebie ryzyko związane z prowadzeniem działalności pomimo zakazu. Muszą więc liczyć się z wizytą policji i kontrolerów Sanepidu. A to może się skończyć karą administracyjną w wysokości do 30 tysięcy złotych. Służby sanitarne mogą też w niektórych przypadkach wydać decyzję o natychmiastowym zamknięciu lokalu, z rygorem natychmiastowej wykonalności. W skrajnych przypadkach o sprawie zawiadamiana jest prokuratura. Jak pewnie już wszyscy wiecie, październikowy wyrok WSA w sprawie kary administracyjnej pokazuje, że przedsiębiorca jest w stanie uniknąć kary za złamanie zakazu. Bo jest on ujęty nie w ustawie (jak wskazuje Konstytucja RP), a jedynie w rozporządzeniu. Natomiast co dzieje się w takiej sytuacji z klientem?
Kara za pójście na siłownię – sprzeczność przepisów
Na pewno klient takiego lokalu nie ponosi solidarnej odpowiedzialności z jego właścicielem za działanie pomimo obostrzeń. Tu sprawa jest jasna. Natomiast teoretycznie gość takiej siłowni może zostać ukarany grzywną za łamanie obostrzeń epidemicznych. Od listopada obowiązuje bowiem przepis artykułu 116, paragraf 1a Kodeksu wykroczeń. Mówi on, że „kto nie przestrzega zakazów, nakazów, ograniczeń lub obowiązków określonych w przepisach o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, podlega karze grzywny albo karze nagany”. Treść tego przepisu daje policjantowi możliwość nałożenia mandatu na klienta korzystającego z usług na przykład otwartej siłowni. Ale…
…wiele zależy tu od tego czy dana osoba faktycznie łamie obostrzenia. Jeśli bowiem interweniujący policjanci zobaczą ludzi zachowujących od siebie dystans, a – w przypadku bliższych interakcji – noszących maseczki, nie będą mieli podstaw do nałożenia kary. Nie można bowiem nałożyć mandatu za bycie klientem przedsiębiorcy działającego pomimo zakazu. Bo, jak pisaliśmy wyżej, to on bierze na siebie odpowiedzialność za prowadzoną przez siebie działalność. I to jego będzie dotyczyć ewentualna kara na podstawie notatki policji. Zresztą widać to po dotychczasowej praktyce – na przykład po policyjnych interwencjach w otwartych restauracjach klienci byli jedynie legitymowani, a karę nakładano tylko na właściciela.
Kara za pójście na siłownię – możliwe skutki uboczne
Warto natomiast pamiętać o problemie, który może się pojawić jeśli rozpoczną się masowe kontrole siłowni. Może się bowiem okazać, że te obiekty zostaną ze skutkiem natychmiastowym zamknięte. A to oznacza, że na przykład świeżo rozpoczęte (i opłacone, często za niemałe pieniądze) członkostwo straci rację bytu. Zatem ryzykujemy zapisując się na siłownię pod tym kątem, że w każdej chwili może ona po prostu zamknąć swoje drzwi. No i oczywiście pozostaje jeszcze zwykły osobisty komfort. Wizyta policji i Sanepidu podczas treningu nie będzie zapewne należeć do rzeczy przyjemnych.
Jak widzicie, sytuacja prawna związana z korzystaniem z otwartych pomimo zakazu siłowni jest zakręcona. Wszystko przez legislacyjny grzech pierworodny popełniony przez rząd. Obostrzenia są bowiem nakładane na podstawie rozporządzeń, które z konstytucyjnej natury rzeczy nie mają prawa ograniczać działalności gospodarczej. Dlatego niezależnie od, z całą pewnością słusznych, argumentów o ochronie Polaków przed koronawirusem, prawo zostawia ogromną furtkę do prowadzenia działalności niezależnie od tego, co powiedzą rządzący.