Brytyjski rząd wpadł na naprawdę kiepski pomysł. Wymyślił sobie kary za sprzedaż samochodów spalinowych. Już od stycznia producenci będą płacić, jeśli sprzedadzą mniej niż 22 proc. aut elektrycznych albo wodorowych. Co może pójść nie tak? Przede wszystkim to, co doskonale znamy z polskiego rynku. Brytyjczycy nie kupują elektryków przede wszystkim dlatego, że są za drogie.
Producenci samochodów będą płacić tysiące funtów, jeśli nie sprzedadzą dostatecznie dużo aut elektrycznych
Trudno o bardziej oderwaną od rzeczywistości istotę, niż polityk myślący, że działa w słusznej sprawie. Doskonałym przykładem jest brytyjski pomysł na kary za sprzedaż samochodów spalinowych. Uspokajam: nie chodzi o całkowity zakaz ich sprzedaży, przynajmniej w tym momencie. Poziom groteski wcale z tego powodu nie spada. Władze Wielkiej Brytanii słusznie zauważyły, że Brytyjczycy nie kupują tak dużo aut elektrycznych, ile chcieliby urzędnicy. Rozwiązanie problemu jest proste: producenci mają płacić, jeśli nie sprzedadzą dostatecznie dużo pojazdów o przyjaznym dla środowiska napędzie.
Jak podaje Interia, już od 1 stycznia 2024 r. zacznie obowiązywać minimum wynoszące 22 proc. udziału w sprzedaży elektryków albo samochodów na wodór. Będzie ono systematycznie zwiększane. W 2025 r. wyniesie 28 proc., w 2030 r. producenci będą musieli sprzedawać aż 80 proc. aut uznanych za dostatecznie ekologiczne. Co w sytuacji, gdy minimum nie zostanie spełnione? Kary za sprzedaż samochodów spalinowych będą wręcz drakońskie: 15 tys. funtów za auto osobowe i 9 tys. za dostawcze. Całkowity zakaz oczywiście będzie, dopiero od 2035 r.
Są oczywiście marki, które w tym momencie nie muszą się obawiać zmian. Mowa przede wszystkim o szeroko rozumianym sektorze aut premium, który może się już teraz pochwalić osiągnięciem przynajmniej przyszłorocznego minimum. Mercedes sprzedaje w Wielkiej Brytanii 22 proc. elektryków, BMW 25 proc.
Problemy mogą mieć jednak producenci samochodów o bardziej przystępnej cenie. Skoda i Peugeot mogą się pochwalić wynikiem odpowiednio 13 i 15 proc. Kłopot z błyskawicznym dostosowaniem się do nowych realiów prawnych będzie mieć Toyota i Ford. Mowa tutaj o 1 i 2 proc. sprzedaży aut elektrycznych na brytyjskim rynku.
Brytyjczykom za kilka lat zostanie już chyba tylko kredyt i zmiana pracy albo zakup używanego samochodu
Już powyższe zestawienie powinno podpowiedzieć, dlaczego kary za sprzedaż samochodów spalinowych są bardzo nierozsądnym pomysłem. Powód jest bardzo podobny do sytuacji na polskim rynku motoryzacyjnym. Przeciętny Brytyjczyk nie kupi sobie auta elektrycznego z dokładnie tego samego powodu, dla którego nie zrobi tego statystyczny Polak. Takie auta są po prostu za drogie.
Mieszkańcy Wielkiej Brytanii może i zarabiają od nas lepiej, ale nie oznacza to jeszcze, że stać ich na zakup auta za odpowiednik przeszło 100 tysięcy złotych. Elektryki kupują przede wszystkim brytyjscy przedsiębiorcy. Zakupy flotowe odpowiadają za aż 75 proc. rynku aut bateryjnych. Kary za sprzedaż samochodów spalinowych nie przyniosą więc elektryfikacji.
Ich rezultatem będzie co najwyżej sztuczne podniesienie cen nowych aut z tradycyjnym napędem. Polacy poradziliby sobie z problemem tak, jak radzili sobie do tej pory. Kupowaliby auta używane. Można się spodziewać, że Brytyjczycy zrobią podobnie. W końcu czy mają jakieś inne wyjście?
Kary za sprzedaż samochodów spalinowych są oderwane od rzeczywistości, podobnie jak cała elektryfikacja na siłę
Problemy z elektryfikacją w całej Europie są bardzo podobne. Opiera się ona na bardzo kruchych podstawach w postaci różnego rodzaju dopłat. Znamy to także z naszego podwórka. Przykładem może być program „Mój elektryk” ze specjalną rozszerzoną wersją dla posiadaczy karty dużej rodziny. Nie krytykuję przy tym takich zachęt, bo to właściwie jedyne rozwiązanie, które nie oznacza wylania dziecka z kąpielą. Różnicę pomiędzy ceną samochodów elektrycznych a zdolnościami nabywczymi typowego gospodarstwa domowego można wyrównać tylko poprzez dołożenie się przez państwo.
Niestety urzędnicy w różnych państwach ulokowani na różnych szczeblach władzy tego nie rozumieją. Pół biedy, gdy po prostu za pieniądze obywateli tworzą jakąś wydmuszkę w rodzaju polskiego projektu „Izera”, która będzie chińskim produktem montowanym w naszym kraju. Prawdziwe nieszczęście zaczyna się wtedy, kiedy dygnitarze chcą wymuszać elektryfikację ustawowym kijem.
Zarówno całkowity zakaz, jak i stopniowe dochodzenie do niego, są nierealne w sytuacji, gdy Europejczyków po prostu nie stać na samochody z ekologicznym napędem. Czy muszę przypominać, że nasz kontynent od jakiegoś czasu trapi cała seria kryzysów, przez które społeczeństwa dodatkowo zbiedniały? Urzędnicy próbujący uszczęśliwiać obywateli na siłę za ich pieniądze powinni czasem spróbować wyjść ze swojej bańki. W przeciwnym wypadku mogą po prostu nie zauważyć, jak wygląda rzeczywistość zwykłego mieszkańca ich kraju.