Rozwój technologii sprawił, że telefony komórkowe mogą nam zastąpić praktycznie wszystkie inne urządzenia, z których moglibyśmy korzystać w ciągu dnia. Nikogo nie dziwi również fakt, że wiele osób swoją pracę wykonuje nie zza biurka w biurze, a na laptopie, który nosi przy sobie w ciągu dnia. Niestety rozwój technologii nie jest tak łaskawy w przypadku baterii zamontowanych w tych urządzeniach. To sprawia, że w ciągu dnia telefony musimy ładować nawet kilka razy dziennie. Nie jest to problemem, kiedy jesteśmy w domu. Problem zaczyna się wtedy, kiedy do domu mamy daleko i nie zapowiada się, żebyśmy prędko mieli wrócić. Czy zatem można naładować telefon w gniazdku w urzędzie albo w szkole?
Zdjęcie takiej informacji obiega dziś internet z prędkością światła. Wynika z niego, że dyrektor szkoły zakazuje osobom przebywającym w szkole ładowania jakichkolwiek urządzeń w gniazdkach na terenie szkoły. Jednocześnie powołuje się na artykuł 278 kodeksu karnego ze szczególnym uwzględnieniem paragrafu 5.
Sprawa na pierwszy rzut oka wywołuje salwy śmiechu i w sumie trudno się dziwić. Kto z nas nie ładował telefonu w publicznie dostępnym gniazdku, niech pierwszy rzuci kamieniem. Niemniej jednak dyrektor ma trochę racji. Czy ładowanie telefonu to kradzież prądu i można za to iść do więzienia?
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Ładowanie telefonu - kradzież prądu?
Zacznijmy od tego, że koszt naładowania jednego telefonu w gniazdku to zaledwie ułamek ceny kartki i tuszu, które posłużyły do wydrukowania powyższej informacji. Mówimy zatem o kwotach rzędu ułamków groszy. Teoretycznie oczywiście możliwa jest sytuacja, w której kilkaset, a nawet kilka tysięcy osób ładuje swoje urządzenia w gniazdkach szkoły, co istotnie wpłynęłoby na wysokość rachunków za prąd. W końcu ceny prądu nieustannie idą w górę.
Oczywiście intencją ustawodawcy wprowadzającego § 5 z pewnością nie było karanie uczniów, którzy ładują telefony w szkolnych gniazdkach. Chodzi tu o takie czyny jak nielegalne podłączanie się do cudzego źródła energii (na przykład do licznika sąsiada). Niestety przepis został tak skonstruowany, że kradzież prądu to zarówno podłączenie się do licznika sąsiada, jak i ładowanie telefonu w szkolnym gniazdku.
Skoro zatem nawet jeżeli dyrektor szkoły przyłapie ucznia na wynoszeniu naładowanych powerbanków w plecaku, to dlaczego mówimy o przestępstwie, a nie wykroczeniu? Na to wskazywałaby chociażby wartość skradzionego prądu. W końcu kradzież jako przestępstwo zaczyna się dopiero od kwoty 500 zł. Ponownie - wszystkiemu winna jest redakcja przepisu. Zawarte w jego treści sformułowania jasno wskazują, że przepisy § 1, 3 i 4 stosuje się odpowiednio do kradzieży energii. Nie określają przy tym wartości skradzionego prądu.
Ładowanie telefonu tylko za zgodą urzędnika?
Taka wykładnia tego przepisu została potwierdzona w orzecznictwie Sądu Najwyższego i to już dokładnie 18 lat temu. Sąd Najwyższy w uchwale I KZP 43/2000 stwierdził:
Jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi, to nawet chwilowe ładowanie telefonu w urzędowym gniazdku bez uprzedniej zgody jest przestępstwem. Winę za to ponoszą nie nadgorliwi urzędnicy, a tylko i wyłącznie ustawodawca. Co, jeżeli ktoś nas przyłapie na ładowaniu telefonu? Całe szczęście ustawodawca przewidział zabezpieczenie przed takimi własnie absurdami, wprowadzając zasadę społecznej szkodliwości czynu. Już w pierwszym artykule kodeksu karnego czytamy: