Tragikomedia pod tytułem „przejęcie Twittera przez Elona Muska” trwa w najlepsze. Tym razem ekscentryczny miliarder zamierza przekształcić portal w drugiego Facebooka. Chce bowiem zwiększyć limit znaków na Twitterze z 280 do aż 4 tysięcy. Patrząc na problem od strony czysto funkcjonalnej, należałoby pochwalić ten pomysł. Tylko czy po jego realizacji Twitter będzie jeszcze Twitterem?
Do tej pory wszystkie twitterowe pomysły Elona Muska okazywały się mniejszą lub większą porażką
Elon Musk cały czas próbuje wymyślić Twittera na nowo i przekształcić kupiony przez siebie portal społecznościowy według swojej wizji. Trudno już właściwie zliczyć wszystkie akty tragikomedii o przejmowaniu Twittera. Na pewno należy do nich zwalnianie pracowników, którzy okazali się niezbędni do prowadzenia bieżącej działalności. Podobnie można interpretować próbę narzucenia pracownikom standardów wykonywania obowiązków pracowniczych, które Polacy kojarzą raczej z tzw. Januszami biznesu.
Przekształcenie niebieskiego znaczka zweryfikowanego konta w oznakę opłacenia płatnej subskrypcji premium skończyło się katastrofą wizerunkową. Do tego doliczyć można niedawne odblokowywanie kont dość kontrowersyjnych osobników, oczywiście w imię wolności słowa. Wszystko to w nieco ponad miesiąc. Co Elon Musk mógłby jeszcze zepsuć? Miliarder teraz zamierza zwiększyć limit znaków na Twitterze.
Obecnie w portalu obowiązuje ograniczenie do 280 znaków w jednej wiadomości. To raptem nieco więcej niż w przypadku jednej wiadomości SMS. Jak podaje portal press.pl, Musk został zapytany przez Allana Obare, youtubera z Kenii, o to, czy zamierza zwiększyć limit znaków do 4 tysięcy. Miliarder potwierdził. Sam portal nie odniósł się jeszcze do planów swojego większościowego udziałowca i dyrektora generalnego. Ma ktoś jednak jeszcze wątpliwości, kto tutaj ma cokolwiek w tej sprawie do gadania?
Warto przy tym wspomnieć, że sam Twitter jeszcze przed przejęciem przez Muska przygotował opcję umożliwiającą pisanie wiadomości dłuższych niż 280 znaków. Tak jakby. Mowa o notatkach, które portal testował na wybranej grupie użytkowników z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii i Ghany. O powszechnym zwiększeniu limitu nie było jednak mowy. Powód wydaje się bardzo prosty: Twitter straciłby swój unikalny charakter.
Twitter to portal ciętej riposty i lakonicznych wypowiedzi
Wobec nowego właściciela Twittera trudno być obojętnym. Jego piewcy będą na każdym kroku podkreślać, że Elon Musk wielkim geniuszem biznesu był. Przeciwnicy wytkną mu nie tylko prorosyjskie wypowiedzi, ale także marnowanie pieniędzy na irracjonalne projekty, jak na przykład Hyperloop. Nie da się jednak ukryć, że akurat większy limit znaków na Twitterze można bez trudu uzasadnić od strony czysto funkcjonalnej.
To nie tak, że nie da się na tym portalu napisać wypowiedzi przekraczającej limit. Powszechną praktyką jest rozbijanie postów na części. Problem jest taki, że jest to upiornie wręcz niewygodne. Do tego czytelność całej wypowiedzi wyraźnie spada. Są oczywiście także pozytywy. Przede wszystkim, użytkownicy Twittera nie są narażeni na psychologiczny efekt przerażającej „ściany tekstu”, która zniechęca do zapoznania się z wypowiedzią. Nie da się też ukryć, że z tak rozkawałkowanego tekstu prościej jest wyciągnąć interesujące cytaty.
Trudno byłoby jednak twierdzić, że takie obchodzenie zasad portalu jest czymś więcej, niż przejawem kreatywności użytkowników, którzy bohatersko pokonują ograniczenia narzucane im przez Twittera. Tyle tylko, że i portal ma w tym pewien cel. Twitter nie stał się w końcu domyślnym wyborem świata polityki i wszelkiej maści znanych osób bez przyczyny. Krótkie, zwięzłe i dosadne wypowiedzi wyjątkowo przypadły do gustu temu środowisku. Liczy się cięta riposta i kolejny „hot take”, a nie wyczerpanie poruszanego tematu.
Większy limit znaków na Twitterze sprawi, że portal stanie się gorszą wersją Facebooka
Zwiększenie limitu znaków na Twitterze upodobni portal do Facebooka. Ktoś bardzo złośliwy mógłby stwierdzić, że jeśli zmusi się celebrytów i polityków do napisania dłuższej wypowiedzi, to pospada całkiem sporo masek. To całkiem możliwe. Skupmy się jednak na innym aspekcie całej sprawy.
Nie da się ukryć, że Facebook ostatnio dość cienko przędzie. Trzeba brać przy tym poprawkę na to, że Meta sama sobie strzela w stopę projektem Metaverse, co rzutuje na wyniki giełdowe spółki. Równocześnie jednak Facebook traci zainteresowanie najmłodszych odbiorców, którzy wolą Instagrama i TikToka. Instagram należy do Mety, Elon Musk na taką dywersyfikację zasobów w świecie social media jeszcze liczyć nie może.
Wydaje się, że powierzchowne traktowanie poważnych tematów to coś, co lubią współcześni odbiorcy. Nie chcą, by ktoś ich bombardował pytaniami o źródła. Dłuższe wypowiedzi kojarzą z rozprawkami czy esejami w szkole, ewentualnie podcastami na YouTube. Przede wszystkim jednak: ze starszymi pokoleniami.
Zwiększenie limitu znaków na Twitterze raczej nie pomoże w walce o nowych odbiorców. Chyba że Elon Musk chciałby przyciągnąć w ten sposób do siebie dotychczasowych miłośników Facebooka. Tym jednak nie miałby do zaoferowania wiele ponad dostosowanie limitu do ich potrzeb. Wydaje się więc, że większy limit znaków na Twitterze byłby krokiem donikąd. Można wręcz postawić tezę, że zainwestowanie miliardów dolarów w gasnące powoli tradycyjne social media to jeden z najdroższych współczesnych projektów próżnościowych.