Mam wrażenie, że ta sprawa nie wybrzmiała w ogólnokrajowych mediach z racji weekendu. A szkoda, bo polska lewica nagminnie zmyśla fakty na temat rynku nieruchomości, które dobrze brzmią w sloganach wyborczych, ale w ogóle nie są prawdą. Tak było też i tym razem.
Pisałem o tej sprawie w niedzielę. Kandydatka na urząd prezydenta Warszawy, Magdalena Biejat z Lewicy, dołączyła się do popularyzowania nieprawdziwej narracji, z której można było wyczytać, że pazerni prywatni deweloperzy zaraz wjadą ludziom buldożerami do ich prywatnych salonów, żeby raz jeszcze zarobić na postawieniu tam osiedla.
Kiedy już przebrnęliśmy przez szereg sensacyjnych tweetów między innymi aktywisty Jana Mencwela, na temat tego, że „20 bloków będzie wysadzone w powietrze (!!), cała zieleń wycięta, mieszkańcy wyrzuceni”, szybko okazywało się, że:
- aktywistka Miasto Jest Nasze, która jest inicjatorką akcji, w ogóle na tym osiedlu nie mieszka
- mieszka za to po drugiej stronie ulicy i nie podoba jej się, że ktoś chce budować nowe inwestycje w jej sąsiedztwie
- bloki do wyburzenia są slumsami, niskimi, niepraktycznymi, nienowoczesnymi, o niskim standardzie
- większość lokali od dawna jest pusta i/lub była przeznaczona na użytek biurowy
- nawet jeśli mieszkają tam jeszcze jakieś niedobitki, to nigdy nie były właścicielami tych nieruchomości
Polski Holding Nieruchomości S.A. odpowiada Magdalenie Biejat
Polski Holding Nieruchomości S.A. (jego udziałowcem jest w blisko 72 proc. Skarb Państwa) w związku z wypowiedziami Magdaleny Biejat zdecydował się zabrać stanowisko w związku z jej niefortunnym tweetem, w którym stwierdza, że państwowy holding postanowił wyburzyć część osiedla na Wilanowie i oddać grunty prywatnym deweloperom.
Zgodnie ze swoim komunikatem, deweloper nigdy nie planował i nie zamierza oddać lub sprzedawać innym deweloperom należącej do niego nieruchomości w Warszawie, na tzw. Wilanowie Wysokim. Na posiadanych 4,3 ha w rejonie al. Wilanowskiej i ul. Lenza/Kubickiego, ul. Królowej Marysieńki i Marconich Grupa PHN planuje, po wyburzeniu starych zdegradowanych budynków, wybudować w czterech etapach zespół 16 budynków wielorodzinnych, na ok. 600-800 mieszkań w średnim standardzie.
Zyska na tym cała okolica, w tym również aktywistka Miasto Jest Nasze, ponieważ w ramach projektu zaplanowano ogólnodostępne urządzone tereny wypoczynku oraz rekreacji lub sportu (UTWORS) o powierzchni ok. 0,5 ha, usytuowane w środku projektowanego osiedla oraz przedszkole dla 120 dzieci wraz z placem zabaw, również z zaplanowaną zielenią.
Inwestycja Polskiego Holdingu Nieruchomości w Zatoce Czerwonych Świń to szansa dla okolicy
Postawa prezentowana przez aktywistkę Miasto Jest Nasze to przykład często opisywanego w mediach zjawiska NIMBY – Not In My Back Yard, czyli „nie w moim ogródku”. To krytyka osób, które z jednej strony domagają się służacych społeczeństwu inwestycji (np. budowy elektrowni atomowej), ale jednocześnie radykalnie zmieniają swój pogląd na dany temat, jeśli miałoby się to wiązać z niedogodnościami dla nich samych.
W przypadku aktywistów ruchów miejskich, którzy na lewo i prawo podnoszą argument o braku budownictwa państwowego, jak również generalnie niskiej dostępności mieszkań w Warszawie, cała akcja obnażyła naprawdę spektakularny popis hipokryzji.