Małe kotłownie padają. I to nie prognoza, a fakty. Zaczęło się od informacji z Kopytkowa, teraz pojawiają się doniesienia o kolejnych ludziach, którym wypowiedziano umowy na dostawę ciepła. Pozbawieni dopłat właściciele kotłowni nie są w stanie wywiązać się z umów. Wolą więc ogłosić bankructwo niż zawieść swoich odbiorców w środku zimy.
Małe kotłownie padają
Pan Michał, o nazwisku – nomen omen – Opałka, zapewniał ciepło części Tolkmicka nad Zalewem Wiślanym od 2009 roku. Do jego kotłowni podłączone są dwa bloki, wspólnota, szkoła, gminny ośrodek zdrowia, biblioteka i odbiorcy indywidualni. Wszyscy dostali tydzień temu informację, że od 1 października skończy się grzanie. Przedsiębiorca powiedział, że nie ma innego wyjścia. Bo w tej chwili nie jest w stanie w ogóle kupić węgla. A jeśli nawet go kupi, to po takiej cenie, że podwyżka cen ogrzewania wykończy budżety emerytów, którzy stanowią większość jego klientów.
Byłem dziś w Tolkmicku i rozmawiałem z przedsiębiorcą i jego odbiorcami. Wspólnie szukają rozwiązania. Czują się oszukani, bo tuż obok, po sąsiedzku, są domy jednorodzinne, których mieszkańcy dostaną 3 tys. zł jednorazowego dodatku do węgla. Dostaną, bo jest on przydzielany na konkretne gospodarstwo. A nie dotyczy on mieszkań ogrzewanych za pomocą kotłowni, której właściciel nie jest w stanie zapewnić surowca grzewczego. Seniorzy z Tolkmicka modlą się więc póki co o to, by zima była łagodna. Nagłaśniające sprawę posłanki Lewicy apelują do rządu, by dodatek węglowy objął również innych odbiorców (ale tylko w przypadku osób z najniższymi dochodami). A władze Tolkmicka szukają źródeł ciepła w sąsiednich gminach.
To kolejny już przypadek takiej sytuacji. O pierwszym – chodzi o Kopytkowo na Pomorzu – kilka dni temu usłyszała cała Polska. Tam sytuacja była podobna. Przedsiębiorca dawno temu przejął kotłownię po miejscowym PGR-ze. Przez lata zapewniał grupie około stu mieszkańców ciepło. Teraz, gdy okazało się, że zapasy mu się kończą i nie ma jak ich uzupełnić, postanowił zwinąć biznes. Mieszkańcy, w przeważającej większości ubogie rodziny, zostali pozostawieni sami sobie. Bo sami w domu pieca nie mają, a węgla do kotłowni na własną rękę przecież nie zorganizują.
Bez pomocy państwa się nie obędzie
Wszystko wskazuje na to, że Kopytkowo i Tolkmicko to jedynie wierzchołek góry lodowej. Jeśli rządzący czegoś nie zrobią, kolejne małe kotłownie zaczną padać jak muchy. Ich właściciele zastanawiają się jak kupić tańszy węgiel, próby spalają na panewce, a czas ucieka. Surowiec, nawet jeśli przyjedzie, to potrzebuje kilku tygodni na wyschnięcie zanim będzie można wrzucić go do pieca. Stąd, w obawie przed wzięciem odpowiedzialności za marznące całe rodziny, przedsiębiorcy zaczynają zwijać biznesy.
Wygląda na to, że jedynym rozwiązaniem tej sytuacji jest objęcie takich miejsc systemem dopłat, podobnym do tego wprowadzonego dla pojedynczych gospodarstw domowych. Tylko wtedy pojawi się szansa kupić węgiel po w miarę rozsądnej cenie tak, aby zimą nie wystawić lokatorom gigantycznych rachunków. Ale musi się to zadziać teraz, bo kiedy wszyscy na raz zaczną na gwałt poszukiwać surowca późną jesienią, to do pierwszych mrozów wielu nie zdąży.
Premier Mateusz Morawiecki już zapowiada, że trwają prace nad przepisami rozszerzającymi podmioty uprawnione do uzyskania dodatku węglowego. Miejmy nadzieję, że znajdą się wśród nich ludzie tacy jak pan Opałka z Tolkmicka i jego odbiorcy. Ale czy na tym się skończy? Nie. Zanim się obejrzymy, kolejne – może nieco inne – problemy zaczną sygnalizować coraz większe ciepłownie. I znowu trzeba będzie reagować. To będzie gorąca druga połowa roku. Ale tylko pod względem ludzkich emocji związanych z ogrzewaniem. Bo z samym grzaniem może być naprawdę krucho.