Lata lecą, zmieniają się rządy państwowe i lokalne, ale jedno pozostaje bez zmian. Marnotrawienie publicznych pieniędzy to wciąż problem, który wraca jak bumerang. Pokazał to chociażby ostatni raport NIK uświadamiając nam, że źle wydawane są także środki pochodzące z unijnej kasy.
Przeglądając w ostatnich dniach media społecznościowe natrafiłem na raport NIK, który alarmuje o kolejnych niewłaściwie wydawanych pieniądzach publicznych. Wtedy uświadomiłem sobie, że tak naprawdę jest to zjawisko, z którym nie potrafiła sobie poradzić żadna władza w Polsce. W każdej kadencji w błoto wyrzucana jest gigantyczna kwota pobierana z naszych podatków.
Marnotrawienie publicznych pieniędzy zdarza się zarówno na szczeblu rządowym jak i lokalnym
Tak naprawdę wielu z nas potrafiłaby z pamięci wymienić największe afery ostatnich lat, które bulwersowały Polaków ze względu na marnotrawienie publicznych pieniędzy. Słynne ponad 70 milionów wydane na wybory kopertowe, które ostatecznie się nie odbyły, to chyba najbardziej jaskrawy przykład. Gdy dodamy do tego sprawę respiratorów, czy budowy, a następnie zburzenia bloku węglowego w Ostrołęce to już uzbieramy grubo ponad 1,5 miliarda złotych. Nie lepiej było, gdy w rządzie zasiadali politycy obecnej opozycji, którzy raczyli nas aferami VAT, czy skokiem na OFE.
Sytuacja wygląda podobnie na szczeblu lokalnym. Tu również problemów z efektywnym wydawaniem pieniędzy jest bez liku. Tak naprawdę co chwilę słyszymy o kolejnych nieudanych inwestycjach, a co za tym idzie, zupełnie niepotrzebnie wydanych pieniądzach. Chyba najbardziej sztandarowym przykładem może być lotnisko w Gdyni, które według różnych szacunków mogło pochłonąć nawet 165 milionów złotych. Przypomnijmy, że do dziś nie zostało ono otwarte. W zeszłym roku z kolei kontrowersje wzbudziło chociażby zdjęcie nowopowstałego parku zabaw dla dorosłych w Gdańsku. Sfinansowany w ramach Budżetu Obywatelskiego projekt kosztował 340 tysięcy złotych, a efektem jest… leżak i huśtawki.
Przykładów jest oczywiście więcej, ale nie zawsze trafiają one do szerszego grona odbiorców. Chociażby w tym roku w Łodzi urzędnicy przygotowują się do remontu jednego z najważniejszych placów w mieście. Plac Dąbrowskiego ma być zupełnie przebudowany, mimo że ostatnią rewitalizację przechodził kilka lat temu. Od samego początku mieszkańcy zwracali uwagę na fatalne efekty prac. Tym samym po wydaniu 16,5 miliona złotych na remont, w tym roku znów trzeba będzie sięgnąć do publicznej kasy. Efekt byłby taki sam gdybyśmy wcześniej przeznaczone pieniądze po prostu spalili w piecu.
NIK alarmuje o kolejnych nieprawidłowościach
Z najnowszego raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że marnowanie publicznych pieniędzy trwa w najlepsze. Zdaniem kontrolerów nieprawidłowo przeprowadzony konkurs na budowę sieci umożliwiającej dostęp do szerokopasmowego internetu w województwie lubelskim sprawił, że ponad miliard złotych trafił do firm, które nie były gotowe na przeprowadzenie inwestycji. NIK zarzuca, podlegającemu bezpośrednio premierowi Centrum Projektów Polska Cyfrowa, liczne nieprawidłowości. W zasadzie lista jest tak długa, że trudno wymienić wszystko.
Z raportu wynika, że część firm, które zwyciężyły w konkursie, w ogóle nie spełniała kryteriów uczestnictwa. Ponadto urzędnicy w ramach realizacji kontraktu wypłacili najwyższe z możliwych zaliczek wynoszące aż 40% dofinansowania. Do dzisiaj większość środków nie została rozliczona. Co więcej, pomimo gigantycznych opóźnień w realizacji inwestycji, CPPC nie kwapiło się do naliczania jakichkolwiek odsetek. Wątpliwości budzi z resztą sama realizacja inwestycji, która nie spełnia jej podstawowego celu. Nawet bowiem po zakończeniu robót, wielu mieszkańców województwa lubelskiego nadal nie będzie miała dostępu do szerokopasmowego internetu.
Do zarzutów NIK odniosło się Centrum Projektów Polska Cyfrowa. Zdaniem rządowej instytucji wszelkie postawione tezy w raporcie nie mają związku z rzeczywistością. Według CPPC inwestycje są ściśle kontrolowane, a ich etap zaawansowania jest już wysoki. Opóźnienia natomiast tłumaczone są epidemią COVID-19. Ocenę argumentacji obu stron zostawiam czytelnikom.
Prawo przewiduje odpowiedzialność, ale co z tego?
Za każdym razem, gdy w mediach możemy wyczytać o kolejnym zmarnowaniu wspólnych finansów w społeczeństwie wzrasta wzburzenie. I słusznie! Wszak to z naszych ciężko zarobionych pieniędzy potrącana jest duża część środków, które trafiają do państwa. Pytanie jednak co się dzieje później? Otóż zazwyczaj nic – urzędnicy są bezkarni.
Choć polskie prawo przewiduje kary za naruszenie dyscypliny finansów publicznych, to jednak rzadko kiedy te instrumenty są wykorzystywane. Poza tym kary przewidziane przez ustawę o odpowiedzialności za naruszenie finansów publicznych do dotkliwych nie należą. Podstawowe to bowiem upomnienie lub nagana. Sąd może też orzec karę pieniężną w wysokości od 25% do 30% miesięcznego wynagrodzenia osoby odpowiedzialnej. Trzeba uczciwie przyznać, że nie są to powalające kwoty. W grę wchodzi jeszcze zakaz pełnienia funkcji związanej z dysponowaniem funduszami publicznymi.
Zaostrzenia przepisów co do odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych raczej nie ma co oczekiwać. Tak naprawdę żadnemu z polityków nie jest to na rękę. Nie ma się też co oszukiwać, że zjawisko marnotrawienia pieniędzy będzie ustępować. Oczywistym jest, że nie każda nieudana inwestycja powinna oznaczać odpowiedzialność urzędników. Nie da się bowiem przewidzieć wszystkiego. Z drugiej strony, rozsądne dysponowanie powierzonymi środkami to niezbyt wygórowane oczekiwanie wobec wybieranych władz. Wyniki przeróżnych kontroli pokazują jednak, że i tego nikt nie jest w stanie nam obecnie zagwarantować.