Pamiętam moje niemrawe początki przygody z kurierami, to było jakoś w 2005 roku.
Dostałem wielką i ciężką paczkę, ale byłem wtedy w szkole. Kiedy zadzwoniłem do kuriera, bo w drzwiach miałem stosowne „awizo”, ten poinformował, że no skoro śmiałem nie być w domu, gdy on podjechał, to teraz muszę jechać 10 kilometrów na koniec Płocka i odebrać paczkę osobiście. Albo jak dwa lata później – by uniknąć podobnej wyprawy – łapałem się z kurierem w centrum miasta po drodze do jego, i do mojego tomu. Przesyłkę dosłownie odbierałem na przystanku autobusowym.
Cierpiałem też w 2010 roku, gdy zamówiłem wymarzoną i długo oczekiwaną Motorolę Milestone. Szła do mnie chyba z tydzień, z czego 6 dni leżała po prostu u pobliskiego kuriera. Nie było do kogo zadzwonić, nikt nie wiedział co się dzieje z paczką, ale „w końcu przecież dojdzie”.
Przez ostatnią dekadę rynek usług kurierskich znacząco się ucywilizował
Co tu dużo mówić – jest lepiej. Choć generalną zasadą jest to, że o jakości danego przewoźnika świadczy najczęściej czynnik ludzki, który dostarcza bezpośrednio do klienta, to poprawiła się też organizacja i technologie.
Przesyłki kurierskie trafiają do naszych rąk szybciej, pojawiły się liczne punkty odbioru, w których można zostawić przesyłki, jeżeli całymi dniami jesteśmy w domu. Wreszcie, co nie zawsze było oczywiste, działa coś takiego jak tracking, który mniej więcej pozwala nam podejrzeć, na jakim etapie podróży rzeczywiście jest przesyłka. Czasem nawet można zadzwonić do kuriera i dowiedzieć się, o której godzinie będzie w okolicy. A w innych sytuacjach kurierzy sami lubią przedzwonić i zapytać czy na przykład między 12 a 16 ktoś będzie w domu.
To jednak wszystko za mało
Usługi kurierskie są dobre, ale nie są idealne. Być może częściowo z tego powodu wynika popularność automatów paczkowych, które zaczęły zdobywać rynek szczególnie intensywnie w ostatnich latach – to co jeszcze niedawno było domeną tylko InPostu, dziś naśladuje Allegro, AliExpress czy Orlen.
Odbiorcy wolą sobie podejść w zimny wieczór do stojącej nieopodal maszyny, ale dzięki temu zyskują komfort kontroli nad sytuacją, której kompletnie nie gwarantują kurierzy.
Przyznam szczerze, że pomimo pracy w dużej mierze z domu, jestem kompletnie zdezorganizowany przez kurierów jednej z firm kurierskich, którzy goszczą u mnie praktycznie codziennie. Raz są o 12.00, raz są o 16.00, innym razem po 21.00. Ta sama firma, często ten sam kurier. Strasznie paraliżuje mi to tak prozaiczne czynności jak wyjście do pobliskiego sklepu, byle tylko nie minąć się z kurierem. Dziś na przykład czekałem na dwie paczki od tej samej firmy kurierskiej. O 16.00 przyniesiono mi… jedną z nich. Co oznacza, że kurier tej samej korporacji raz jeszcze pewnie dziś do mnie zawita.
Tracking kurierów powinien być już zautomatyzowany
Kurierzy poruszają się wedle określonych obszarów. Skoro mój samochód w leasingu jest na bieżąco lokalizowany, nie rozumiem czemu jeszcze branżowym standardem nie jest monitorowanie kurierskich furgonetek. Widząc gdzie znajduje się moja przesyłka oraz w jakich godzinach kurier planuje dziś pojawić się w mojej okolicy, jestem w stanie zaplanować resztę swojego dnia – tak, by przypadkiem nie minąć się z paczką.
Oczywiście nie da się tego wyliczyć co do sekundy, ale przecież ogromnym komfortem dla klientów byłyby skrypty i radar, które pozwalają podejrzeć, gdzie znajduje się kurier i z jakim prawdopodobieństwem można się go spodziewać na przykład przed południem.
W przeciwnym wypadku kurierzy będą tracili rynek na rzecz automatów, które pod wieloma względami wygrywają jednak innowacyjnością i elastycznością.