Czy polskie wojsko właśnie chwilę temu… napadło na Czechy? Z powodu… kapliczki?

Gorące tematy Codzienne Państwo Dołącz do dyskusji (6886)
Czy polskie wojsko właśnie chwilę temu… napadło na Czechy? Z powodu… kapliczki?

Wygląda na to, że własnie napadliśmy na Czechy. Polskie wojsko pilnujące granicy w związku z epidemią koronawirusa najwyraźniej uznało za świetny pomysł wtargnięcie na terytorium naszego południowego sąsiada. Żołnierze ustawili punkt kontrolny przy zabytkowej kapliczce i przeganiają stamtąd miejscowych.

Konflikty oraz incydenty graniczne to niemalże codzienność w relacjach pomiędzy państwami

Incydenty graniczne przytrafiają się poszczególnym państwom jak świat długi i szeroki. W Europie najczęściej powodują je rosyjskie samoloty wlatujące w przestrzeń powietrzną państw NATO.  Takich przypadków w ciągu roku mamy przynajmniej kilka.

Niekiedy wtargnięcia na terytorium innego państwa powodują poważne konsekwencje. Przykładem mogą być regularne prewencyjne naloty sił powietrznych Izraela na sąsiadów, czy chociażby niedawna inwazja Chin na Indie. Tysiące żołnierzy Państwa Środka zajęli strategicznie położoną dolinę na spornym terytorium.

Najwyraźniej Wojsko Polskie pozazdrościło Chińczykom, bo postanowiło wtargnąć na terytorium Republiki Czeskiej. Jakby tego było mało, najwyraźniej napadliśmy na Czechy z powodu zabytkowej kapliczki znajdującej się po drugiej stronie granicy. Być może więc mamy do czynienia nie tyle z inwazją, co z prawdziwą krucjatą?

Najwyraźniej w drugiej połowie maja napadliśmy na Czechy

Czeski portal Denik, a za nim Gazeta Wyborcza, informuje o przebiegu incydentu granicznego pomiędzy obydwoma krajami. Otóż granicę w pewnym miejscu wyznacza niewielki potok o nazwie Troja. Po jednej stronie leży polska wieś Pielgrzymów a po drugiej czeski Pelhrimov. Około trzydziestu metrów od rzeczki znajduje się zabytkowa kapliczka, lokalna atrakcja turystyczna.

Do tej pory polscy żołnierze pilnowali granicy w Pielgrzymowie w związku z panującą epidemią koronawirusa. W pewnym momencie jednak z bliżej nieznanych powodów przekroczyli Troję i ustawili posterunek graniczny przy kapliczce. Zdaniem strony czeskiej, uzbrojeni w pistolety maszynowe żołnierze uniemożliwiali Czechom odwiedzanie tego miejsca. Nie pozwalali mieszkańcom na zbliżanie się bliżej niż 10 metrów od obiektu.

Okupacja terytorium naszego południowego sąsiada trwa przynajmniej od 28 maja. Wtedy to nasi żołnierze mieli przepędzić specjalistę budowlanego mającego udokumentować stan tynku budowli. Kiedy dokładnie napadliśmy na Czechy? Tego niestety żadne ze źródeł nie podaje. Podobnie jak powodów przeprowadzenia takiej operacji przez Wojsko Polskie.

Polscy żołnierze przeganiają Czechów spod zabytkowej kapliczki, czeskie władze przyznają że doszło do nieporozumienia

Warto przy tym odnotować fakt, że strona polska nie tylko nie zapytała władz czeskich o zgodę na przekroczenie granicy, ani nawet nie wykazała zainteresowania opinią ze strony właściciela samej kapliczki, stowarzyszenia Omnium. To zajmuje się renowacją zabytków.

W sprawie wtargnięcia polskiego wojska na terytorium Czech w Warszawie interweniowało tamtejsze ministerstwo spraw zagranicznych. Szef czeskiego resortu spraw wewnętrznych, Jan Hamáček, incydent graniczny skomentował sugerując, że najwyraźniej strona polska ma nieco odmienne zdanie na temat tego jak powinno wyglądać otwarcie granic.

Interwencja władz naszego południowego sąsiada nieco wyjaśniła sprawę. Wygląda na to, że napadliśmy na Czechy z powodu zwykłego nieporozumienia. Co jednak istotne: wszystko wskazuje na to, że posterunek polskiego wojska wciąż znajduje się przy kapliczce. Przynajmniej mieszkańcy mogą znowu ją odwiedzać.

Warto przy tym jednak zauważyć, że żołnierze wciąż traktują kapliczkę jakby stanowiła część wojskowej infrastruktury – i to takiej o znaczeniu strategicznym. Decydują na przykład o tym, co pielgrzymi i turyści mogą fotografować a czego nie.

Wiele wskazuje na to, że przyczyną zachowania naszych żołnierzy mogło być sztywne traktowanie wojskowych regulaminów

Cały incydent niewątpliwie brzmi kuriozalnie. Może mieć jednak jakieś racjonalne wytłumaczenie. Biorąc pod uwagę, że Czesi nie zażądali od strony polskiej, by nasi żołnierze natychmiast wrócili na swoją stronę rzeki, bardzo możliwe, że faktycznie jakieś ustalenia pomiędzy państwami istniały. Z pewnością dotyczyły ponownego otwarcia granic w kontekście epidemii koronawirusa. To zresztą wyklucza chociażby jakieś błędne ustalenie położenia granicy między państwami.

Co mogło pójść nie tak? Żołnierze mający z jakichś bliżej jeszcze nieznanych powodów ulokować posterunek po czeskiej stronie wybrali sobie akurat zabytkową kapliczkę na pasujące miejsce. Dalej najprawdopodobniej zadziałały wojskowe regulaminy. Te, jak wiadomo, bywają czasem rozbieżne ze zdrowym rozsądkiem – a na pewno nieodporne na sytuacje wyjątkowe. Tymczasem żołnierze są nimi związani, podobnie jak otrzymanymi rozkazami.

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że Polska i Czechy są sojusznikami. Obydwa państwa należą przecież do NATO, a także do Unii Europejskiej. Historycznie rzecz biorąc, to nie pierwszy przypadek kiedy napadliśmy na Czechy. Cieniem na wzajemne relacje rzutowały zarówno zajęcie Zaolzia w 1938 r., jak i udział polskich żołnierzy w inwazji na Czechosłowację w 1968 r. Pozostaje się cieszyć, że akurat ten konflikt graniczny jest akurat bardziej śmieszny niż straszny.