Unia Europejska stawia sobie ambitne cele klimatyczne. Niektórzy powiedzieliby: zbyt ambitne. Należy do nich grupa państw, dla których neutralność klimatyczna UE do 2050 r. to wariant nie do przyjęcia. Wśród nich, jakże by inaczej, Polska. Tymczasem zmiany klimatyczne postępują szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał.
Neutralność klimatyczna do 2050 r.? Polska, Czechy, Węgry i Estonia mówią „nie”
Polska, Czechy, Węgry i Estonia zablokowały przyjęcie przez Unię Europejską ram planu określającego to, w jaki sposób Wspólnota dołoży się w tym półwieczu do walki z globalnym ociepleniem. Podstawowym założeniem tego planu jest neutralność klimatyczna osiągnięta do 2050 r. Naprawdę łatwo jest premierowi Mateuszowi Morawieckiemu przypiąć teraz łatkę truciciela, czy osobnika zaślepionego. Nierozumiejącego widocznej już właściwie gołym okiem, i to z polskiej perspektywy, potrzeby przeciwdziałania zmianom klimatu.
Niektórzy nawet posunęliby się do stawiania premierowi zarzutów kłamstwa. Dlaczego? Otóż, w reakcji na trwający pod sejmem protest klimatyczny trzynastoletniej Ingi Zasowskiej uznał, że zaszło jakieś nieporozumienie. O sprawie informował Newsweek. Mateusz Morawiecki przekonuje, że wszyscy stoimy po tej samej stronie, że do żadnego „hamowania” nie doszło. Co więcej, odbija piłeczkę: premierowi chodzi tylko o to, żeby Inga i jej koleżanki miały w przyszłości gdzie pracować. I ja premierowi wierzę.
Dopóki Polska będzie się upierać przy węglu, dopóty żadna neutralność klimatyczna nam nie grozi
Dlaczego mogę uwierzyć Mateuszowi Morawieckiemu na słowo? Ano dlatego, że polska energetyka przy węgli stoi i stać dalej się upiera. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, oczywiście, pomimo tego że coraz częściej węgiel trzeba sprowadzać z Rosji. Nasi rządzący fetują węgiel, czego dowodem była konferencja klimatyczna w Katowicach. Dla Polski, w tej chwili, neutralność klimatyczna jest absolutnie nieosiągalna. Na drodze w pierwszej kolejności stoją czynniki czysto ekonomiczne: żeby osiągnąć zakładane przez Unię cele, trzeba by przestawić naszą energetykę z węgla na właściwie cokolwiek innego. Preferowane są odnawialne źródła energii, oraz – pomimo krzywienia się organizacji ekologicznych i rozmaitych europejskich Zielonych – energia jądrowa.
Niestety, wymaga to ogromnych pieniędzy. Oraz zaprzestania sabotowania chociażby tworzenia nowych elektrowni wiatrowych w głębi lądu. Taka lekkomyślna polityka energetyczna stała się właściwie znakiem rozpoznawczym obecnej ekipy. Za takimi a nie innymi rozwiązaniami stoją interesy osób, którym lądowe wiatraki psują widok z okna, często obniżając w ten sposób wartość nieruchomości. Niestety, osoby te należą do elektoratu obecnej partii rządzącej. Co w zamian? Morskie farmy wiatrowe, fotowoltanika. Oraz, jak się łatwo domyślić, węgiel.
Koszty polityczne wywrócenia polskiej energetyki do góry nogami zatopiłyby każdy rząd…
Kolejną przeszkodą na drodze do neutralności klimatycznej jest uzależnienie naszego kraju od węgla także w aspekcie społecznym i politycznym. Elektrownie węglowe potrzebują surowca, ten z kolei wydobywają rodzime kopalnie. Zamykanie kopalń jawi się jako zbrodnia przeciwko polskiemu przemysłowi, przeciwko naszej gospodarce. Opłacalność wydobycia nie stanowi tutaj większej przeszkody, choć rząd po cichu wygasza skrajnie nierentowne kopalnie. Ważne jednak, by nie narazić się przypadkiem górnikom. Co więcej, trzeba pamiętać o tym, że wciąż wielu Polaków ogrzewa swoje domy węglem. Pomimo rozmaitych zachęt, takich jak program „Czyste Powietrze”, wciąż daleko do powszechnej zamiany pieców na, dajmy na to, gazowe.
Nie ma co się oszukiwać: koszty polityczne odwrócenia dotychczasowego stanu rzeczy byłyby ogromne. Żaden polityk, nawet bardzo rozsądny, nie będzie robić czegoś, co właściwie może pogrzebać jego karierę polityczną. Nawet jeśli w głębi serca wie, że powinien coś z danym problemem zrobić. Jeśli już faktycznie weźmie się za tak niepopularne zmiany, to rozsądek nakazywać mu będzie najpewniej udawać do samego końca, że wcale nic takiego nie robi. I nawet nie ma w planach, nigdy mieć nie będzie. Naprawdę trudno mieć do polityka pretensje o to, że jest skuteczny. Już teraz podwyżki cen prądu w 2019 r. stanowią dla rządzących twardy orzech do zgryzienia.
No chyba, że ten miałby mnóstwo pieniędzy na ten cel – tylko skąd by je tu wziąć?
Wszystkie te problemy dałoby się rozwiązać. Potrzeba jedynie pieniędzy, ogromnych pieniędzy. Można za nie pobudować, w końcu, elektrownie jądrowe – nie jedną a kilka. Można by faktycznie wesprzeć korzystanie z odnawialnych źródeł energii, zarówno przez przemysł, jak i przez poszczególnych mieszkańców. Dotyczy to także systemowe wspieranie państwowymi pieniędzmi odchodzenie od węgla, czy nawet dawnego oczka w głowie premiera – elektromobilności.
Tylko skąd tu wziąć pieniądze? Polska nie jest bardzo bogatym krajem, niespecjalnie stać nas na wielkie projekty infrastrukturalne realizowane na skalę znaną chociażby z Chin. Pieniądze na radykalne zmiany w polskiej energetyce mogą spływać tylko po trochu, z każdym kolejnym rokiem. Problem też w tym, że większość wolnych środków idzie obecnie na „rekordowe transfery socjalne”, jak na przykład program 500 Plus. Neutralność klimatyczna w skali kraju oddala się. Chyba, że pieniądze na ten cel dołożyłaby Unia Europejska. Dlatego Mateuszowi Morawieckiemu i jego kolegom z Czech, Węgier i Estonii tak bardzo zależy na mechanizmach kompensacyjnych.
Chodzi o pieniądze, które Unia miałaby wyłożyć na unowocześnienie gospodarek państw niekoniecznie tak bogatych jak, na przykład, Niemcy czy Francja. Te zresztą nie tylko mają dużo więcej pieniędzy, ale też są lepiej przygotowane do realizacji zadania. Chociażby dlatego, że nie zmarnowały w kwestiach klimatycznych ostatnich trzydziestu, lat jak Polska.
Neutralność klimatyczna to założenie słuszne i powinniśmy ją osiągnąć jak najszybciej – ale też jak najniższym kosztem
Mateusz Morawiecki nie bez powodu martwi się los o naszej gospodarki. Zwłaszcza, że rynek bywa bezlitosny. Jeśli neutralność klimatyczna do 2050 r. wykończy nasze firmy, to na ich miejsce na rynku zaraz wejdą ich odpowiednicy z lepiej przygotowanych krajów. Tak w końcu wolny rynek działa. Unia Europejska z kolei powinna kierować się bardziej solidarnością pomiędzy państwami członkowskimi. Tu nasz premier ma dość spory problem, bo przecież jeszcze nie tak dawno Polska wykazała się kompletnym brakiem solidarności wobec krajów południa. Mowa, oczywiście, o kryzysie migracyjnym.
Zresztą, realia polityki zagranicznej krajów Wspólnoty i tak odbiegają od szczytnych unijnych ideałów. Bliżej im do tradycyjnej, brutalnej gry interesów, ze specyficznym zestawem zasad gry. A silniejsze kraje już nie raz forsowały swoją wolę wbrew zdaniu Polski i jej nielicznych sojuszników.
Dlatego powiedziałbym więcej: wierzę premierowi także wtedy, gdy twierdzi, że jesteśmy wszyscy po jednej stronie. Robi co może, byleby powstrzymać to, co uważa za potencjalną katastrofę dla naszego kraju. Problemy są jednak dwa. Pierwszym jest to, że właśnie odczuwamy na własnej skórze konsekwencje globalnego ocieplenia. Neutralność klimatyczna Unii Europejskiej w skali globu może i wiele nie zmienia, ale z czasem otwiera oczy także największym trucicielom planety. Drugi problem jest taki, że nasza „biało-czerwona drużyna” wpakowała się w problem z gospodarką opartą o węgiel na własne życzenie. I może czas najwyższy się z niego wygrzebać?