Implementacja dyrektywy work-life balance powoli wchodzi na ostatnią prostą. Wiele nowych rozwiązań, które pojawi się w prawie pracy jest na pewno korzystnych z punktu widzenia pracowników. Są jednak także niuanse, o których niewiele się mówi, a to one mogą zdecydować o tym, czy wprowadzone przepisy w ogóle odniosą swój cel. Jednym z nich jest nieprzenoszalny urlop rodzicielski, a konkretnie jego odpłatność.
Nieprzenoszalny urlop rodzicielski – RPO reaguje od dawna
Dyrektywa work-life balance to akt prawny, który powinien być implementowany do naszego porządku prawnego już dawno. Choć rządzącym wdrożenie nowych przepisów idzie wyjątkowo wolno, to jednak sporo rozwiązań, o których już wielokrotnie pisaliśmy na łamach Bezprawnika, będzie dla pracowników korzystnych. Jak to jednak zwykle w życiu bywa, nie wszystko jest tak kolorowe jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
Wątpliwości związanych z wprowadzanymi zmianami jest co najmniej kilka. Jedną z nich jest chociażby fakt, że niektóre nowe urlopy będą bezpłatne. Na inny problem kilkukrotnie uwagę zwracał Rzecznik Praw Obywatelskich. Chodzi o nieprzenoszalny urlop rodzicielski, który ma przysługiwać ojcom dziecka.
Wraz z wejściem nowych przepisów zasiłek macierzyński za okres urlopu macierzyńskiego i urlopu rodzicielskiego dla wielu kobiet będzie wynosił 81,5%. Tymczasem jeżeli ojciec dziecka zdecyduje się na skorzystanie z uprawnienia do 9 tygodni urlopu rodzicielskiego, może liczyć jedynie na 70% zasiłku liczonego od podstawy wymiaru. Faktem jest, że teoretycznie matka może dzielić się z ojcem zasiłek w wysokości, która przysługuje jej. Dla żadnego z rodziców nie będzie to jednak dobre rozwiązanie. Efektów wszyscy możemy się domyślać.
Ojcom nie będzie się opłacać zostawać w domu
Problem z urlopami dla pracujących ojców jest w Polsce dość poważny. Pod koniec 2022 roku Polski Instytut Ekonomiczny alarmował, że prawie 2/3 ojców boi się iść na urlop rodzicielski. Z danych ZUS wynika, że pod koniec 2021 roku z urlopu rodzicielskiego korzystało zaledwie 1% mężczyzn. Powodów jest zapewne wiele, ale jednym z najczęściej wymienianych jest obawa o reakcję przełożonego na wieść o wolnym, które w naszym społeczeństwie wciąż jest zarezerwowane tylko dla kobiet.
Spore znaczenie w kontekście korzystania z urlopu rodzicielskiego ma też luka płacowa. Pomimo upływu lat ta wciąż jest w Polsce widoczna. Zgodnie z najnowszymi statystykami w skorygowanej wersji wynosi ona 10,4%. Oznacza to, że tyle mniej od mężczyzn zarabiają u nas kobiety zatrudnione na tych samych stanowiskach. To dużo, ale też mniej niż średnia unijna, która kształtuje się w okolicach 11,1%.
Efekt jest taki, że w wielu polskich domach to nadal mężczyźni w głównej mierze przyczyniają się do finansowego utrzymania rodziny. Często zarabiają oni po prostu więcej, choć wcale nie oznacza a to, że są lepszymi pracownikami od kobiet. Tym samym trudno uznać, że otrzymywanie 70% wypłaty w trakcie dwóch miesięcy urlopu rodzicielskiego będzie dla ojców zachęcające. Wielu rodzin na takie rozwiązanie po prostu nie stać, zwłaszcza w kontekście pojawienia się na świecie jej nowego członka.
Celem jest równowaga, a nie pogłębianie dysproporcji
Wprowadzenie dyrektywy work-life balance ma zapewnić kobietom i mężczyznom równe szanse na rynku pracy i równe traktowania w pracy. Ponadto celem nowych przepisów jest pomoc rodzicom oraz opiekunom w godzeniu pracy z obowiązkami opiekuńczymi. Niestety sposób implementacji unijnych przepisów do polskiego porządku prawnego nie po raz pierwszy budzi wątpliwości.
Wydaje się bowiem, że w zakresie urlopu rodzicielskiego rządzący zupełnie mijają się z celem dyrektywy 2019/1158, niejako wciąż funkcjonując w przestarzałym schemacie. Z jednej strony nowe przepisy umożliwiają ojcom pozostanie w domu, ale jednak na gorszych warunkach niż te przysługujące matkom. To może utrzymać tendencję do wypychania kobiet z rynku pracy, a już na pewno nie zachęci mężczyzn do przejmowania obowiązków opiekuńczych. Co więcej, nowelizacja przewiduje też skrócenie okresu, w którym będzie można skorzystać z urlopu ojcowskiego – z 24 do 12 miesięcy od dnia urodzenia dziecka.
Niekorzystne rozwiązania wciąż można zmienić. Obecnie projekt ustawy jest na etapie prac w Senacie, który może przecież wprowadzić swoje poprawki. Na razie niewiele jednak na to wskazuje, gdyż opozycja w Sejmie nie kwapiła się do wytykania błędów rządowi. Być może jednak wciąż głośne apele Marcina Wiącka zmuszą Tomasza Grodzkiego do pochylenia się nad problemem. W końcu nowe przepisy powinny stanowić dopiero preludium do większej dyskusji o roli pracujących mężczyzn w wychowaniu dzieci. Szkoda by było zamknąć ją już na samym starcie.