A co na tym realnie zyskujemy?
Rachunki za wywóz śmieci rosną, a i tak słyszymy, że odbierający odpady potrafią je na końcu… ponownie posortować albo wręcz zmieszać.
Aleksandra Rybak z Inforu opisuje świeży pomysł z gminy Nowe Miasto nad Wartą: od 1 stycznia 2026 r. bioodpady dzielimy na dwie frakcje. „Zielone” – trawa, liście, gałązki – i „kuchenne” – resztki jedzenia, fusy po kawie, filtrki, a nawet ręczniki papierowe i chusteczki higieniczne. Te ostatnie dotąd trafiały do zmieszanych, teraz mają lądować w nowym brązowym pojemniku z wentylacją, najlepiej 80-litrowym, z dwoma kółkami i odpowiednimi otworami.
Pojemnik „zielony” w wersji 240 l gmina ma dostarczyć tym, którzy nie mają kompostownika. Pojemnik „kuchenny” mieszkańcy mają kupić sami do 31 grudnia 2025 r. - chyba że wygra przetarg firma, która obiecała rozdać je nieodpłatnie. Cała operacja ma podnieść skuteczność recyklingu i docelowo obniżyć koszty zagospodarowania odpadów. Brzmi szlachetnie. Tyle że my, u podstaw piramidy, znowu mamy wydać, wdrożyć, pilnować.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Nie chodzi tylko o tę jedną gminę
Rybak przypomina, że podobne ruchy robią też inne samorządy. Suwałki testują „kuchenne BIO” w wybranych spółdzielniach – wiata przy wiatce, monitoring selekcji, raporty. Lubaczów wyodrębnił popiół jako osobną frakcję od 1 lipca 2025 r., rozdając szare worki i tłumacząc, że popiół drzewny nadaje się do ponownego użycia, np. jako nawóz. W Nowym Mieście nad Wartą szary pojemnik na popiół jest obowiązkowy – i co ciekawe, minimalną pojemność właśnie podniesiono z 80 do 120 litrów. Ma to ograniczyć „zmieszane” i pomóc statystyce.
A statystyka jest bezlitosna. Ustawa wyznacza gminom rosnące progi przygotowania do ponownego użycia i recyklingu: 55% w 2025 r., 56% w 2026 r., aż do 65% w 2035 r. Nie dowieziesz - płacisz karę. Gmina wprawdzie może wnioskować o zawieszenie i przedstawić plan naprawczy, ale jeśli nie wyjdzie, dojdą odsetki. A jak mieszkańcy się nie podporządkują, nie segregują, to wójt czy prezydent – na podstawie zgłoszeń firm odbierających – ma prawo podnieść opłatę za śmieci na tej nieruchomości 2-4 razy. Tak, do 200-400% standardowej stawki.
Polska stała się krajem segregacji
Przypomnijmy, że od 2025 r. segregujemy także tekstylia, choć bez dedykowanego pojemnika – gmina musi zorganizować punkty zbiórki. Od października 2025 r. rusza też kaucja na część opakowań: butelki plastikowe do 3 l, puszki do 1 l, szklane wielorazowe do 1,5 l. To akurat sensowny krok, bo rynkowo podpina interesy konsumenta i recyklera. Tyle że w praktyce oznacza kolejne pudełka, worki, zakładki w głowie. Mamy więc w kuchni strefę „żółty”, „niebieski”, „zielony”, „brązowy”, zaraz „brązowy kuchenny”, obok „szary popiół”, a w przedpokoju jeszcze czeka na nas siatka z napisem „kaucja”.
Problem w tym, że trudno wykazać namacalny zysk po stronie mieszkańca. Rachunki za odpady nie maleją – przeciwnie, rosną wraz z kosztami pracy, paliwa, przetargów i inflacji usług komunalnych. Samorządy uciekają do przodu, mnożąc frakcje, bo muszą domknąć wskaźniki. Mieszkańcy uczą się kolejnych regułek. A na końcu łańcucha i tak słyszymy, że instalacje oraz firmy odbierające odpady często korygują naszą segregację – rozdzielają to, co wymieszaliśmy, a czasem mieszają to, co skrupulatnie rozdzieliliśmy. Czy zawsze, czy wszędzie? Nie. Ale gdy takie sygnały krążą po osiedlach, wiarygodność systemu kruszeje szybciej niż karton po mleku.
Ktoś powie: bez ostrych norm nie będzie porządku
Fakt, minimalne progi unijne i krajowe zobowiązują. Tyle że polityka odpadów w Polsce utknęła w logice „więcej koszy = więcej recyklingu”. To działa do pewnego stopnia, potem pojawia się zmęczenie materiału. Zamiast mnożyć pojemniki, powinniśmy lepiej inwestować w ujednolicone standardy po całym kraju, częstsze odbiory frakcji problemowych i instalacje, które realnie radzą sobie z zanieczyszczeniami strumienia. Do tego przejrzystość: raporty gmin i firm, ile z selektywnie zebranego faktycznie trafia do recyklingu, a ile się „nie kwalifikuje”. Mniej moralizowania, więcej danych.
Przypomnę: rada gminy ma prawo rozszerzyć katalog frakcji ponad minimum z rozporządzenia. I korzysta. Tylko gdzie w tym wszystkim miejsce na zdrowy rozsądek? Jeśli naprawdę chcemy podnieść wyniki, trzeba służyć mieszkańcowi, a nie go tresować. Po pierwsze – ergonomia: standard koszy, etykiet, piktogramów. Po drugie – sensowna częstotliwość odbiorów, żeby „bio kuchenne” nie zamieniło altan w kompostownię na kółkach. Po trzecie – stabilność opłat, by człowiek wiedział, że za wysiłek nie dostanie rachunku +30% i groźby 400% kary, bo ktoś w firmie odbierającej uznał, że w worku znalazł się zły papierek.
Segregacja ma sens, gdy jest prosta i uczciwa.