Czasem wchodząc do Biedronki, Żabki, Lidla, Kauflandu, czy innego dyskontu, możemy odnieść wrażenie, że wcale nie czytamy kartek z opisami promocji, tylko analizujemy najnowszą, obszerną nowelizację kodeksu spółek handlowych. Brzmi zabawnie? W praktyce wielu konsumentom daleko do śmiechu, bo trzeba zachować nieustanną czujność i dokładnie analizować zakupy, jeżeli chce się skorzystać z promocji.
Kostka masła za 2,99? A może kilogram cukru za 1,50? Oferty brzmią niezwykle kusząco, jednak zwykle jest jakiś haczyk. Jeżeli ten haczyk dotyczy tylko i wyłącznie ilości sztuk, które można wziąć, jesteśmy uratowani. Jednak najczęściej, aby spełnić warunki promocji, musimy dokupić 5 innych produktów za określoną kwotę i mieć kartę lojalnościową. Następnym etapem może być recytowanie przy kasie sloganu reklamowego odpowiedniego sklepu…
Promocje są tak zawiłe, że w sklepie trzeba mieć notes i kalkulator
Idąc do sklepu, najczęściej chcemy kupić jak najwięcej przydatnych (i szybko zużywanych) produktów i jednocześnie zapłacić za nie możliwie najmniej. Dlatego pomarańczowe, czerwone, czy zielone kartki, które znajdują się przy określonych produktach, przyciągają nasz wzrok. Oko wyłapuje najpierw dane napisane największą czcionką. Tak więc dowiadujemy się, że za masło zapłacimy nie 5,99 za kostkę, a jedyne 2,99. Później zbliżamy się do produktu, chcąc zabrać go do koszyka i czytamy (albo i nie), to co zostało napisane drobnym drukiem.
A napisów drobnym drukiem nie powstydziliby się polscy legislatorzy, którzy pisząc odpowiednie nowelizacje, nie raz tak namieszają, że później nawet sądy nie wiedzą, jak zastosować nowe przepisy. W tym przypadku jest nawet gorzej – konsument nie ma profesjonalnego przeszkolenia i czasem dokonuje tak wnikliwej analizy, że obserwując to z boku, zastanawiamy się, kiedy dym zacznie wychodzić mu uszami.
Czy możemy porozmawiać o tym, jaką patologią są te pseudopromocje w Biedronce i Żabce, które oszukują nieświadomych konsumentów?
Jak widzę, że masło jest za 2,99zł to przyjmuję, że to domyślna cena, a nie przy zakupie 5 paczek parówek Berlinek i zaśpiewaniu Roty ekspedientce. pic.twitter.com/aKDg6WXqds
— Michał Tyrawski (@m_tyrawski) December 30, 2023
Patologiczne promocje to niestety standard
I nie, nie chodzi o to, że klienci sklepów nie potrafią analizować danych. Potrafią. Promocje w dyskontach są jednak coraz bardziej patologiczne. Chcemy kupić opisywane już wcześniej masło. Cena w promocji jest naprawdę zachęcająca. Jednak aby skorzystać z promocji, musimy wziąć 3 kostki tego masła, a w dodatku zrobić zakupy za 49 złotych. Włożyliśmy poza masłem kilka produktów do koszyka. Idziemy do kasy. Tam okazuje się, że z promocji nie skorzystamy, bo kwota, którą zapłacimy za masło, nie wlicza się do kwoty zakupów, tak więc nie spełniliśmy założeń promocji. Oczywiście, informacja była umieszczona na kartce. Jednak informacje o promocji były tak zawiłe, w dodatku napisane małym drukiem, że przeoczyliśmy ten fragment.
Kolejny przykład. Chcemy kupić w promocyjnej cenie cukier. Przeczytaliśmy, że dostaniemy go o 2 złote na opakowaniu taniej, jeżeli zrobimy zakupy za 100 złotych, weźmiemy 5 opakowań cukru i mamy kartę lojalnościową. Wkładamy zakupy do koszyka i z uśmiechem biegniemy do kasy. Płacimy i analizujemy rachunek. Promocja nie weszła. Dlaczego? Bo trzeba było zalogować się w aplikacji i dodatkowo aktywować kupon, co w ferworze już nam umknęło.
Jeszcze inna sytuacja (również z życia wzięta), to zakup coli. Bierzemy 6-paka tego słodzonego napoju gazowanego, bo promocja brzmi 2+1 gratis. Oczywiście w warunkach skorzystania z promocji również są zakupy za określoną kwotę, jednak i tak byśmy je zrobili. Planujemy imprezę i liczymy, że niniejszym dostaniemy 2 butelki gratis, a wiadomo, każda ilość pójdzie. Płacimy i niestety. Promocja dotyczy tylko jednej butelki. Dlaczego? Ponieważ drobny druczek mówił, że nie dotyczy wielokrotności. Spotkałam się również z sytuacją, że wielokrotność była możliwa, tylko dla posiadaczy specjalnej karty lojalnościowej.
Tak, czasem promocje są bardziej zawiłe niż instrukcja samodzielnego rozłożenia i złożenia skrzyni biegów, czy ulotka informująca o możliwych skutkach ubocznych środków wczesnoporonnych. Nic dziwnego, że człowiek czasem już po drugim zdaniu się wyłącza i finalnie nie ma pojęcia, co ma zrobić, żeby kupić dany produkt taniej.
Promocyjna patologia trwa w najlepsze
Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że takie promocje są zgodne z prawem. Przynajmniej w większości. Niestety, nic z tym nie można zrobić, ponieważ sprzedawca może zawrzeć dodatkowe warunki w promocyjnej ofercie. Warunki te zwykle są wypisane na kartkach informujących o promocjach, tylko czasem jest ich tyle, że możemy się zgubić. Wkrótce dojdziemy do etapu, że aby dobrze poruszać się w ofertach promocyjnych, będziemy musieli chodzić do sklepu z kalkulatorem (ok, może już chodzimy, bo jest on w telefonie) i notesem, gdzie będziemy warunki spisywać i punkt po punkcie odhaczać. Pozostają jednak obawy, że następnym etapem w zawiłościach związanych z promocjami będzie warunek ułożenia wierszyka reklamującego dany dyskont i wyrecytowania go kasjerce, lub quiz ze sloganów reklamowych.