Przed nami otwarcie hoteli 12 lutego. Nie tylko branża turystyczna czekała na ten moment z niecierpliwością. Na możliwość jakiegokolwiek wyjazdu poza swoje miasto czekały setki tysięcy Polaków, wymęczonych przez trwający od jesieni lockdown. Patrząc na ogromne zainteresowanie noclegami, szczególnie w górach, można jednak się zastanowić czy to nie wszystko dzieje się trochę za bardzo „na hurra”.
Otwarcie hoteli 12 lutego
Zgodnie z rządowym pomysłem na luzowanie obostrzeń, luty 2021 przebiega pod znakiem ponownego otwarcia hoteli, kin, teatrów czy małej infrastruktury sportowej. W przypadku miejsc noclegowych reżim sanitarny polega na tym, że mogą one przyjąć maksymalnie 50% gości. Do tego dochodzą oczywiście standardowe wytyczne, jak dezynfekcja, maseczki, obowiązkowy room service i tak dalej (choć, co akurat nie dziwi, dokładnego precyzującego to rozporządzenia wciąż nie ma…). A że mamy zimę i rząd zgodził się na otwarcie stoków narciarskich, to największym zainteresowaniem cieszą się hotele w górskich miejscowościach.
I tak w Karpaczu, patrząc na poziom rezerwacji poprzez serwis Booking.com, zajętych jest już… 98% miejsc na zbliżający się weekend 12-14 lutego. Tylko nieco luźniej jest w Zakopanem – tu można znaleźć komunikat że „93% miejsc na pobyt jest już niedostępne w tym terminie”. W Szklarskiej Porębie obłożenie wynosi około 96%, tyle samo w Wiśle, a w Szczyrku o jeden procent więcej. Jeśli chodzi o nadmorskie opcje, to chętnych – co naturalne – jest mniej, ale i tak na tyle sporo, że w Sopocie czy Ustce zajętych, mimo środka zimy, jest ponad 70% miejsc noclegowych.
Walentynkowy boom
W Karpaczu, Zakopanem czy Szklarskiej zatem duża radość. Słuszna frustracja przedsiębiorców wywoływała już przecież różne ruchy. Od referendum w sprawie obostrzeń aż po góralskie veto, które z uwagi na absurdalną postawę pomysłodawcy okazało się niewypałem. Teraz branżę turystyczną czeka otwarcie w majestacie prawa i na dzień dobry, zgodnie z przewidywaniami, wydaje się że popyt na noclegi będzie ogromny.
Jestem całym sercem z hotelarzami, zostawionymi przez rząd na pastwę losu. Zastanawiam się jednak czy zarówno termin, jak i masowość znoszonych obostrzeń, nie są przesadzone. Widzimy przecież, że zdjęcie restrykcji zbiegło się z Walentynkami, świętem w trakcie którego i w normalnych warunkach hotele mają duże obłożenie. Taki Karpacz będzie zatem pełen ludzi (nawet przy zajętości 50% miejsc noclegowych). I będą się oni przede wszystkim tłoczyć na stokach, bo przecież restauracje nadal będą zamknięte. W środku tak intensywnej zimy nie będzie przecież tak wielu chętnych do zdobywania szczytów Karkonoszy.
Boję się, że tak bardzo oczekiwany przez nas wszystkich urlopowy boom może się skończyć wielkim „bum” w liczbie zakażeń koronawirusem. Minister Adam Niedzielski już mówi, że jeśli będzie ich więcej niż 10 tysięcy, to obostrzenia wrócą. I wtedy wróci być może nie tylko zakaz urlopowania się w hotelach, ale też choćby zakaz podróży służbowych. A jak rządzący, znani z chaotycznego wprowadzania obostrzeń, się rozkręcą, to jednym rzutem zamkną znowu galerie handlowe, a kto wie czy nie nawet muzea.
Oby to się źle nie skończyło
Obym miał po prostu czarne myśli o poranku, które się nie ziszczą. Trudno mi jednak wierzyć w wizję Polski jako zielonej wyspy na mapie Europy, gdzie nowe warianty koronawirusa są nam niestraszne. Na drugim biegunie mamy z kolei Wielką Brytanię, gdzie wczoraj rząd polecił mieszkańcom, by raczej nie planowali… LETNICH wakacji za granicą! Tam bowiem przyjęto założenie, że obostrzenia zostaną zdjęte dopiero kiedy wyszczepi się wymagane 70% populacji. Tylko że u nich odporność ma już 18% społeczeństwa. W Polsce… 4%. Gdybyśmy więc przyjęli konserwatywne podejście Brytyjczyków, to najbliższe Walentynki poza domem spędzilibyśmy zapewne dopiero… w 2022 roku.