Australia to ta mityczna dla nas kraina położona gdzieś za Azją Południową i Oceanem Indyjskim. Bardzo daleko żubrowi do kangura, ale bez wątpienia nasze kraje łączy to, że wszyscy jesteśmy ludźmi. A trzeba sobie powiedzieć, godząc się z ryzykiem bycia troche niesmacznym, że ludzie pierdzą.
Następcy cywilizacji Aborygenów musieli niedawno zmierzyć się z bardzo przyziemną sprawą. Mimo tego, że zjawisko, które dotknęło Davida Hingsta jest udziałem każdego, problem dotyczył jego raczej rzadko spotykanego aspektu.
Do Australijskiego sądu wpłynęła sprawa o pierdzenie na pracownika
David Hingst pozwał rok temu swojego byłego pracodawcę o odszkodowanie w wysokości 1,8 miliona australijskich dolarów. Oskarżenie dotyczyło tego, że jego przełożony Greg Short notorycznie dopuszczał się pierdzenia w sposób, który podwładny odbierał jako nękanie.
W orzeczeniu Sądu, do którego dotarł Huffington Post, można przeczytać, że David Hingst oskarżył Shorta o to, że regularnie na niego prukał i myślał, że to zabawne.
David Hingst opisywał proceder także australijskiej agencji prasowej:
W czasie gdy siedziałem odwrócony do ściany, szef wchodził do pokoju, puszczał gazy i wychodził. Robił tak od 5 do 6 razy dziennie. Pokój był mały i nie miał okien.
Short miał zeznać, że nie przypomina sobie, aby dopuszczał się takiego procederu, ale „mogło to mieć miejsce raz lub dwa razy”.
Pan śmierdziel i dezodorant
Pracownik oprócz smrodzenia zarzucał przełożonemu również to, że nadużywał wobec niego agresywnego języka i z niego drwił. Skład sędziowski orzekający w drugiej instancji był jednak zdania, że oskarżenie opierało się w głównej mierze na zarzucie dotyczącym wzdęć. David Hingst miał dowodzić, że owe wzdęcia „stanowiły ataki” i były częścią większego planu, który miał prowadzić do jego zwolnienia.
David Hingst przyznał też, że psikał w stronę szefa dezodorantem i nazywał swojego przełożonego „panem śmierdzielem”.
Ostatecznie pracodawca go zwolnił, ale jak dowodził przed Sądem, powodem była redukcja etatów w zakładzie.
Sąd orzekł, że w tym wypadku pierdzenie na pracownika to niekoniecznie mobbing
Sąd w pierwszej instancji uznał, że powództwo nie zasługuje na uwzględnienie. Decyzja Sądu została podtrzymana przez drugą instancję. Sąd, który rozpatrywał apelację, przyznał, że nawet jeżeli uznać, że faktycznie dochodziło do takich sytuacji, to niekoniecznie stanowiły one mobbing.
Poza tym, Hingstowi nie udało się udowodnić zaniedbania po stronie pracodawcy. W prawie anglosaskim oskarżenie o mobbing wymaga najczęściej wyczerpania wewnętrznej procedury składania skarg obowiązującej w zakładzie pracy. Dopiero brak stosownej reakcji na składane skargi można uznać za zaniedbanie ze strony pracodawcy.
Warto podkreślić, że każda sprawa o mobbing powinna być traktowana poważnie, nawet jeżeli pochodzi z kraju, w którym skaczą kangury. Media nie podają szczegółów decyzji Sądu, ale można sobie wyobrazić sytuacje, w których takie zachowanie mogłoby spełniać warunki mobbingu. Być może uznano, że sprawa miała charakter incydentalny albo rozbiła się o kwestie proceduralne. David Hingst zapowiada odwołanie do australijskiego Sądu Najwyższego i miejmy nadzieję, że tam odnajdzie sprawiedliwość, jeżeli faktycznie mu się ona należy.
Nie można jednak uciec od tego, że ta historia jest jednak trochę zabawna. Nawet jeżeli jesteś typem osoby, która gardzi toaletowym humorem, to pewnie też kojarzysz przekład łacińskiej sentencji, „nic co ludzkie nie jest mi obce”. Można udawać, że ten problem Cię nie dotyczy, a już na pewno w ogóle nie bawi, ale dotarliśmy jednak wspólnie na sam koniec tego tekstu.
Ja też jestem trochę oburzony i trochę rozbawiony, więc żeby zadowolić wszystkie gusta, pisząc ten tekst, użyłem ponad pięciu różnych synonimów słowa pierdzieć.
I oczywiście historia może być zabawna, ale nikt nie powinien znosić śmierdzących żartów w pracy, jeżeli go one nie bawią.