Już teraz wydaje się, że Marta Nawrocka będzie bardziej aktywną pierwszą damą od Agaty Dudy, ale podobnie jak ich poprzedniczki, każda stanęła przed tym samym obowiązkiem - rezygnacji z własnego życia dla małżonka i ojczyzny.
Czytaj też: Trudna praca pierwszej damy – Agata Duda nie może liczyć na pensję (2015)
Brak pensji pierwszej damy to typowo polska specyfika
W odróżnieniu od wielu krajów Europy czy Stanów Zjednoczonych, w Polsce rola pierwszej damy nie została w żaden sposób sformalizowana. Brakuje ustawy określającej jej prawa i obowiązki. Nie ma też etatu, nie ma pensji, nie ma zabezpieczenia socjalnego. Agata Kornhauser-Duda – podobnie jak wcześniej Anna Komorowska, Maria Kaczyńska czy Jolanta Kwaśniewska – wszystkie one wykonywały obowiązki społeczne „pro publico bono”.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Owszem, Kancelaria Prezydenta zapewnia pierwszej damie obsługę administracyjną: kierowcę, ochronę, dostęp do biura, a także pokrywa koszty podróży służbowych i udziału w delegacjach. Ale to raczej nie są benefity, tylko konieczność wynikająca z bezpieczeństwa i funkcji reprezentacyjnej. Sama zainteresowana nie dostaje ani złotówki wynagrodzenia.
Dlaczego to problem?
Na pierwszy rzut oka można pomyśleć: przecież to naturalne, że pierwsza dama wspiera męża. W końcu sama nie była wybierana w wyborach, więc nie pełni żadnego formalnego urzędu. Jednak takie podejście ma kilka poważnych wad.
Po pierwsze – praca pierwszej damy jest realna. Udział w spotkaniach, patronaty, działania charytatywne, wizyty w szkołach i szpitalach – to nie są hobbystyczne aktywności, ale codzienne obowiązki. Wymagają przygotowania, wiedzy, dyspozycyjności i rezygnacji z własnej kariery zawodowej. Agata Kornhauser-Duda była nauczycielką języka niemieckiego. W momencie, gdy jej mąż został prezydentem, musiała z dnia na dzień porzucić zawód, w którym odnosiła sukcesy, bo pogodzenie pracy w szkole z rolą pierwszej damy jest po prostu nierealne.
Po drugie – brak pensji rodzi zależność finansową. Pierwsza dama w Polsce jest całkowicie uzależniona ekonomicznie od swojego męża-prezydenta. To dość archaiczny model - w XXI wieku, gdy tyle mówi się o równouprawnieniu, trudno bronić sytuacji, w której kobieta pełniąca niezwykle wymagającą funkcję reprezentacyjną pozostaje bez własnych środków finansowych.
Po trzecie – problemem do niedawna był też brak zabezpieczenia emerytalnego. Pierwsza dama nie odprowadza składek ZUS, nie nabywa uprawnień emerytalnych z tytułu pracy wykonywanej na rzecz państwa. Dopiero niedawno coś się w tej kwestii zmieniło i zdecydowano, że państwo chociaż będzie płaciło emerytalne składki pierwszej damy. Ale przecież to za mało!
Jak jest gdzie indziej?
Dla porównania, w Stanach Zjednoczonych pierwsza dama ma własny zespół doradców i asystentów opłacanych z budżetu państwa. Formalnie nie otrzymuje pensji, ale jej działalność jest instytucjonalnie wspierana. W wielu krajach europejskich – np. we Francji – toczy się od lat dyskusja nad przyznaniem pierwszej damie pensji i statusu urzędowego. Niemcy poszły jeszcze dalej: żona prezydenta ma zapewniony etat w ramach kancelarii federalnej.
Polska pod tym względem pozostaje konserwatywna. Kolejne rządy i parlamenty nie odważyły się wprowadzić regulacji, które jasno określiłyby status pierwszej damy.
Dziś pierwsza dama funkcjonuje w próżni prawnej: korzysta z obsługi państwa, ale nie jest urzędnikiem. Nadanie jej statusu formalnego i wynagrodzenia uregulowałoby tę sytuację. Jeśli państwo płaci posłom za udział w komisjach, jeśli opłaca wiceministrów od spraw często dość wąskich, to trudno zrozumieć, dlaczego osoba, która codziennie reprezentuje Polskę na zewnątrz, pozostaje bez wynagrodzenia.
Własne wynagrodzenie pozwoliłoby pierwszej damie na pewną autonomię finansową i poczucie, że jej praca jest naprawdę ważna. Niezależnie od sympatii politycznych, to sprawa powinna być ponadpartyjna. W historii może się zdarzyć, że pierwszym dżentelmenem zostanie mąż prezydentki. I on również będzie stawał przed tymi samymi problemami – rezygnacją z kariery, luką w emeryturze, finansową zależnością. System wynagradzania pierwszej damy byłby wówczas naturalnym punktem odniesienia.
Ile mogłaby zarabiać pierwsza dama?
To oczywiście kwestia do dyskusji. Można przyjąć pensję na poziomie posła (ok. 14 tys. zł brutto), można też uznać, że skoro prezydent zarabia około 25 tys. zł brutto miesięcznie, to jego małżonka powinna otrzymywać połowę tej kwoty. Ważniejsze od kwoty jest jednak samo uznanie, że wykonywana praca ma wartość. Z punktu widzenia budżetu Państwa to grosze.
Fot. tytułowa: Mikołaj Bujak / KPRP