Pink tax to pojęcie stosunkowo nowe. Niektórzy zastanawiają się, czy „różowy podatek” faktycznie istnieje i czy nie jest przypadkiem wymysłem pewnych grup społecznych. O pink tax mówimy, gdy dany produkt „w wersji kobiecej” jest droższy od „wersji męskiej”, mimo że w rzeczywistości…to ten sam produkt o identycznych właściwościach. Tylko inaczej zapakowany.
Pink tax – gdy produkty dla kobiet są droższe niż te dla mężczyzn
Pink tax to zjawisko – wbrew temu, co będą mówić niektórzy – występujące naprawdę. Oczywiście nie dotyczy wszystkich produktów, a raczej jedynie pewnej grupy. Pink tax najłatwiej zauważyć w przypadku środków higieny czy kosmetyków. Popularnym przykładem używanym przez osoby, które wierzą w istnienie „podatku od różu”, jest maszynka do golenia – różowa czy fioletowa tej samej marki, z dopiskiem „dla kobiet” jest nierzadko droższa od golarki tej samej firmy, ale w stonowanym kolorze i oznaczonej jako „dla mężczyzn”. Oczywiście ktoś mógłby stwierdzić, że widocznie golarki jednak różnią się czymś więcej niż opakowaniem (np. mają ostrza z innego materiału itd.), jednak nie zawsze wydaje się to takie oczywiste.
Przykładem, że coś jest na rzeczy, jest nieco zapomniana sprawa Tesco w Wielkiej Brytanii. Paczka maszynek jednorazowych do golenia (pięć sztuk) kosztowała 1 funta. Dla mężczyzn – połowę mniej, mimo że maszynki faktycznie różniły się jedynie kolorowem. W 2017 r. Tesco, po wielu skargach konsumentów (a nawet deputowanej do Izby Gmin) skapitulowało i zrównało ceny produktu. Oczywiście mogła być to zagrywka czysto wizerunkowa, jednak aż taka dysproporcja w cenach mimo wszystko musiała zastanawiać.
Istnienie pink tax potwierdzają badania
Tematem zainteresował się m.in. brytyjski „Guardian”. Z danych zebranych przez dziennikarzy gazety wynika, że kobiety płacą średnio o 37 proc. więcej za artykuły, które są „dedykowane kobietom” niż za te, które nie są spersonalizowane lub są przeznaczone dla panów. Sprawą zajął się również departament ds. konsumenckich w Nowym Jorku – urzędnicy porównali 400 produktów, które miały wersję dla kobiet i dla mężczyzn. Okazało się, że produkty „damskie” kosztowały 42 proc. więcej od tych dla panów. W tym – przeciętnie o 13 proc. więcej za produkty higieny osobistej, a 8 proc. – za ubrania. Swoje obserwacje w temacie ma również amerykański Business Insider – zdaniem dziennikarzy pink tax obejmuje również zabawki. Przykład? Hulajnoga w czerwonym kolorze kosztowała niecałe 25 dolarów, w różowym (i w dodatku błyszcząca) – 20 dolarów więcej. Poza kolorem zabawki nie różniło zupełnie nic.
Dlaczego kobiety miałyby płacić więcej, jeśli uznamy, że pink tax istnieje? Według badaczy i specjalistów ds. marketingu głównie dlatego, że to kobiety…więcej kupują. Tym samym zostawią w sklepach jeszcze więcej pieniędzy.
„Różowy podatek” to tylko jeden z wielu przykładów manipulowania konsumentem
Wydaje się, że w niektórych sytuacjach pink tax faktycznie istnieje – i faktycznie chodzi głównie o szeroko pojęte kosmetyki. Jeśli jednak dokładniej przypatrzymy się sklepowym półkom to okaże się, że w innych przypadkach mocniej poszkodowani będą mężczyźni. Tylko, że „ukryty podatek” nie ogranicza się wcale do płci. Więcej zapłacą też osoby tęższe kupujące ubrania (według niektórych badań – nawet o 15 proc. więcej niż osoby mieszczące się w jeden ze standardowych rozmiarów). Zróżnicowanie ceny często jest wynikiem jedynie przyjętej strategii marketingowej. Nie zmienia to jednak faktu, że warto, by konsumenci nabierali większej świadomości co do kupowanych produktów (co doskonale pokazała np. akcja sieci Payless) i nie dali zbyt łatwo nabierać się na wersje „dedykowane” i „spersonalizowane” – znacznie lepiej patrzeć na składy produktów, ich specyfikę i wszystko to (w tym cenę), co pozwoli na dokonanie optymalnego, dobrego zakupu.