Nakaz zakrywania twarzy jeszcze przez rok, wyprowadzenie kozy w postaci ponownego otwarcia lasów i pójście na rękę klerowi. Te informacje chyba najmocniej przebiły się z dzisiejszej konferencji premiera i ministra zdrowia. Mało o gospodarce? Mało, to fakt. Bo plan łagodzenia restrykcji, tak się złożyło, pominął w swoim pierwszym etapie przedsiębiorców. Jedyne co dziś wiedzą, to że nie będą zarabiać jeszcze co najmniej do końca kwietnia.
Plan łagodzenia restrykcji pomija gospodarkę
Jak już pewnie wszyscy wiemy, rząd podzielił plan łagodzenia restrykcji na cztery etapy. Pierwszy z nich wejdzie w życie 20 kwietnia. Najważniejsze zmiany to możliwość poruszania się w celach rekreacyjnych, otwarty wstęp do lasów i parków, więcej ludzi w kościołach i zezwolenie na wychodzenie samemu osobom powyżej 13 roku życia. Fajnie co? Dla pracowników korpo, którzy wkurzali się przez ostatnie tygodnie na takie upierdliwe obostrzenia, na pewno. Ale przedsiębiorcy dostali jedynie ochłap w postaci „nowych zasad w handlu i usługach”. A polegają one na… zwiększeniu dopuszczalnej liczby osób w sklepie.
Czyli od poniedziałku jedyną branżą handlową, która będzie mogła się cieszyć będzie… i tak rewelacyjnie już zarabiająca branża dyskontów i sklepów wielkopowierzchniowych. Perspektywa mniejszych kolejek do Biedronki być może zachęci część ludzi by po raz siedemnasty w miesiącu wybrać się po (pyszną skądinąd) wędzoną makrelę w posypce. Tylko czy to uratuje gospodarkę? Śmiem wątpić, panie premierze.
Dopiero III etap jest jaskółką nadziei
Niestety II etap łagodzenia zakazów, który – jak można się spodziewać – wejdzie w życie w okolicach majówki (raczej po niż przed), też zadowoli nielicznych. Bo co zmieni możliwość otwarcia sklepów budowlanych w weekendy? Tylko to, że i tak nieźle sobie radzące sklepy budowlane będą miały jeszcze większe obroty. II etap umożliwi też otwarcie hoteli i innych miejsc noclegowych. I fajnie. Tylko akurat oni na nadmiar klientów zapewne nie będą narzekać, z racji wciąż panującej atmosfery zagrożenia związanego ze swobodnym przemieszczaniem się. Otwarcie bibliotek, muzeów i galerii sztuki też jest szczytną inicjatywą, ale wciąż niewiele dającą gospodarce.
Dopiero w III etapie (który przyjdzie kiedy? w połowie maja?) pojawiają się konkrety. Wpuszczenie klientów do restauracji, otwarcie zakładów fryzjerskich i salonów kosmetycznych czy wreszcie otwarcie sklepów w galeriach handlowych. Ale to wszystko stanie się dopiero ZA MIESIĄC. Czyli jeszcze przez 30 dni te wszystkie branże (poza gastronomią, która próbuje przetrwać wynosami) będą stać w miejscu. Po wielu firmach nie będzie już czego zbierać.
Tak bardzo brakuje racjonalności
Ja rozumiem ostrożność polskich władz, które nie chcą dopuścić do tego by koronawirus nabrał u nas tak niszczącej siły jak we Włoszech czy Hiszpanii. I chwała im za to, że szybko wprowadziła obostrzenia, co zapewne nas uratowało. Ale skoro od kilku dni liczba nowych przypadków jest do siebie bardzo podobna, to albo te liczby są fałszywe i rząd to wie, albo udało nam się opanować gwałtowny przyrost zachorowań. A jeśli stała się ta druga rzecz, to rządzący powinni dać przedsiębiorcom perspektywę sensowniejszą niż miesiąc oczekiwania na pierwsze kroki w nowej rzeczywistości.
Dlatego uważam, że pierwszy etap planu łagodzenia obostrzeń to pic na wodę. Zakaz wstępu do lasu wprowadzono bezmyślnie i teraz po prostu rząd wykorzystuje okazję by się z niego wycofać. Pozwolenie nieco większej liczbie ludzi na przebywanie w kościołach jest niczym innym jak reakcją na apele wpływowych duchownych. Mamy więc jakiś tam efekt propagandowy dla mas i okazję dla producentów maseczek by odpalać szampana po słowach Szumowskiego o tym że nakaz zakrywania twarzy potrwa jeszcze nawet rok do wynalezienia szczepionki. A gospodarka niech czeka. Ehh… A ja z każdą kolejną konferencją premiera coraz bardziej przemieniam się w Łukasza Warzechę.