Podatek katastralny w 2021 r. powraca w debacie publicznej niczym bumerang. Jeszcze niedawno była to danina, o której absolutnie nie wypada mówić politykom czy publicystom. Teraz część społeczeństwa wręcz oczekuje jego wprowadzenia. Tylko czy przypadkiem nie chodzi tak naprawdę o współczesną wersję domiaru?
Polacy wcale nie chcą podatku katastralnego – chcą podatku domiarowego wymierzonego w wielki kapitał inwestujący w nieruchomości
Parę lat temu samo podejrzenie, że partia rządząca może zechcieć wprowadzić podatek katastralny wywołała popłoch. Posiadacze nieruchomości już w myślach liczyli straty, publicyści – w tym autor niniejszego felietonu – roztaczali czarne wizje, które wcale się nie zdezaktualizowały. Rządzący musieli wówczas głośno zarzekać się, że nigdy takiej daniny nie wprowadzą, że nawet przez głowę im to nie przyszło.
Nic dziwnego. Same organizacje pozarządowe proponujący takie rozwiązanie przyznawały, że wprowadzenie podatku katastralnego w Polsce to recepta na przegranie wyborów z kretesem. Jarosław Kaczyński z kolei trafnie zauważył, że przeszczepienie na grunt naszego kraju rozwiązań z innych krajów skutkowałoby faktycznym „wywłaszczeniem z wszelkiego rodzaju własności ogromnej części Polaków”. Zapewniał również, że PiS nie wprowadzi podatku katastralnego. Dzisiaj te słowa z pewnością zostałyby mu przypomniane.
Tyle tylko, że zmieniły się nie tylko czasy, ale i sposób myślenia o konstrukcji takiej daniny. Podatek katastralny w 2021 r. nie ma już w głowach teoretyków zastępować podatku od nieruchomości naliczanego od metrażu. Ma rozwiązać problemy rynku mieszkaniowego – ograniczyć spekulację i gromadzenie przez rozmaitych inwestorów coraz to nowych nieruchomości. Dzięki temu miałaby się zwiększyć dostępność mieszkań dla zwykłych obywateli, za którymi nie stoi żaden większy kapitał.
W praktyce chodzi więc o zastosowanie instrumentów podatkowych, by ograniczyć – albo wręcz zlikwidować – określony sposób na zarabianie pieniędzy. Była już w historii naszego kraju danina spełniająca taką funkcję. Wtedy chodziło o walkę nie ze spekulantami, lecz z prywatną działalnością gospodarczą. Chodzi oczywiście o domiar.
Podatek katastralny w 2021 r. można skonstruować w taki sposób, by stanowił wylania dziecka z kąpielą
Mądry podatek katastralny w 2021 r. nie miałby najważniejszej cechy PRLowskiego domiaru – uznaniowości. Wysokość podatku domiarowego zależała wyłącznie od widzimisię urzędnika. Celem jego nałożenia było w końcu zniszczenie prywatnego biznesu. Dzisiaj żyjemy, teoretycznie, w demokratycznym państwie prawa urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Taki numer nie przejdzie – i bardzo dobrze.
Wprowadzenie „domiarowego” podatku katastralnego musiałoby się opierać o stworzenie jasnych i czytelnych reguł, równych dla wszystkich. Ustawodawca musiałby określić stawki, jego ewentualną progresję, zasady rozliczania się i poboru daniny. Mądry podatek katastralny w 2021 r. powinien wskazywać moment, w którym kończy się normalne gospodarowanie swoim majątkiem i zaczyna się szkodliwe gromadzenie mieszkań na potęgę. Kwestią sporną oczywiście będzie ten moment.
Nie da się jednak ukryć, że coś państwo z rynkiem mieszkaniowym zrobić musi. W Polsce brakuje mieszkań już od dłuższego czasu. Ostatnie dekady pokazały, że próby stymulacji podaży nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Próby dogadywania się z deweloperami nie sprawiły, że buduje się na potęgę. Kwitnie za to patodeweloperka.
Programy w rodzaju „Mieszkania dla młodych” czy „Mieszkania Plus” również okazały się mniejszą lub większą porażką. Wynegocjowane ostatnio z rządem przez Lewicę 75 tysięcy mieszkań to kropla w morzu potrzeb. Zostaje więc skupienie uwagi państwa na popycie.
Niestety, odczarowanie nazwy „podatek katastralny” w debacie publicznej wodzi polityków na pokuszenie. Można oczywiście stworzyć daninę potencjalnie rozwiązującą problem, z którym nie radzą sobie żadne państwowe programy mieszkaniowe. Tylko po co, jeśli można trzymać się uparcie pierwotnej koncepcji powszechnego podatku majątkowego?
Politycy wracający do koncepcji podatku katastralnego nie chcą mądrego podatku katastralnego, wolą polityczne samobójstwo
Jeżeli rzeczywiście rządzący mieliby wprowadzić podatek katastralny od 500 tys. zł wartości nieruchomości, to zapłacze nie tylko Warszawa. Właściwie posiadacze mieszkań w wielkich miastach wcale nie muszą być główną ofiarą jego wprowadzenia. Polacy nie mieszkają w końcu wyłącznie w mieszkaniach, są jeszcze domy. Te znajdziemy w całej Polsce, w tym także tej „powiatowej”. Bardzo prawdopodobne, że przyznanie się do takiego posunięcia bardzo szybko przypomniałoby politykom, dlaczego przez ostatnie dekady o podatku katastralnym mówiło się albo źle, albo wcale.
Podatki majątkowe to z samej swojej natury najgorszy możliwy rodzaj podatków. Zmuszają obywateli do ciągłego „odpracowywania” wartości tego, co już mają. Tym samym nie tylko pomniejszają efekty ich pracy, jak podatki dochodowe, ale wręcz stanowią realne i permanentne zagrożenie dla stanu ich posiadania. Podatek katastralny dotyka jednego z najważniejszych składników majątku – jego dachu nad głową.
Być może podatek katastralny w 2021 r. jest w jakiejś formie potrzebny, być może nawet jako współczesna wersja domiaru – wymierzona w konkretny rodzaj szkodliwej działalności na rynku mieszkaniowym. Hipotetycznie można bez większego trudu skonstruować taką daninę w mądry i pożyteczny sposób. Na samym tylko Bezprawniku podawaliśmy w ciągu ostatnich miesięcy przynajmniej kilka konkretnych propozycji.
Nie można jednak tą niszczycielską bronią wymachiwać niczym maczugą i walić nią Polaków na oślep. Postawmy sprawę jasno: Polacy wcale nie chcą podatku katastralnego. Wielu z nich chce po prostu nowej wersji podatku domiarowego mającej uderzyć w inwestorów, przez których nie mogą kupić mieszkania. Taki domiar może mieć formę katastru, ale wcale nie musi. Tymczasem powszechny podatek katastralny w 2021 r. pozostaje przykładem spektakularnego politycznego samobójstwa. Uderzyłby on powiem nie w wielki kapitał, lecz większość społeczeństwa.