Minister – łac. sługa, pomocnik.
Nie trzeba szukać daleko, wspomina o tym wprost nawet oficjalna strona pojęcia na Wikipedii. A jednak przez lata wypaczyła nam się nieco istota demokracji. Zamiast spoglądać na jej przedstawicieli z góry, domagając się określonych wyników, wielu z nam przyszło patrzeć z dołu. Polityka łatwo obrzucać błotem na Facebooku lub za plecami, ale gdy dochodzi do spotkania w cztery oczy nie ma wątpliwości, kto jest kim w tej relacji lorda i parobka.
Na to oczywiście składa się generalnie kult osób publicznych, więc gdy przychodzi do spotkania z popularną Frytką z Big Brothera, tłumy również zdają się tracić rozum, uniżenie doceniając lata medialnej aktywności, pokornie prosząc o autograf.
Kwestia jest bardziej złożona, bo przecież ktoś mógłby wykpić się szacunkiem do majestatu Rzeczpospolitej, uosabianej przez pełniącego funkcje publiczne polityka, a już na pewno Prezydenta, którego – jaki by nie był – kochać trzeba.
Nie jest więc źle politykom w Polsce, których jedynymi wrogami jest lud ciemny i anonimowy, nie mający odwagi wykrzyczeć im w twarz swoich oczekiwań względem piastowanego urzędu.
Szefowi rządu, prezesowi partii, prezydentowi. Im wszystkim powinno zależeć na sprawnej prasie. „To zrozumiałe, że wszystkich nie upilnuję” – powinien powiedzieć na samym początku kadencji – „dlatego wam, dziennikarzom, daję szczególny mandat do zaglądania, tropienia i śledzenia, mamy immunitety, nad nami już nikt nie stoi i dlatego to wy macie pilnować tu porządku”.
Tymczasem politycy robią dokładnie odwrotnie, wyrzucają media z Sejmu, bo dziennikarze pałętają się, ośmielają zadawać pytania w imieniu suwerena i na dodatek robią aferę, gdy okaże się, że posłanka żre – już nawet nie je, żre – na Sali Posiedzeń. Co gorsza, po tych politykach przyjdą kolejni i wcale nie będzie im w smak odkręcać te durne i antydemokratyczne zmiany w prawie.
Trudno dziś o dobrą służbę…