Obserwując przez ostatnie pół roku tę niezwykle długą kampanię wyborczą można odnieść wrażenie, że z wymiarem sprawiedliwości w Polsce wszystko jest w porządku. Wszyscy kandydaci uznali, że praworządność w kampanii nie będzie dla nich wątkiem, który porwie ludzi. I o ile można to zrozumieć w przypadku Andrzeja Dudy (który jest posądzany o łamanie jej zasad), to w przypadku Rafała Trzaskowskiego jest to spore rozczarowanie.
Praworządność w kampanii
W ostatnim tygodniu kampanii, o praworządności przypomniał bardzo trafny spot przygotowany przez prawników działających w stowarzyszeniu Wolne Sądy. Wykorzystali oni znany z filmu „Love Actually” motyw z myślami wypisanymi na kartkach, pokazywanych w ciszy otwierającemu drzwi domownikowi. Stosował go między innymi Boris Johnson w swojej ostatniej kampanii wyborczej. W filmie Wolnych Sądów drzwi otwiera pani łudząco podobna do małżonki urzędującego prezydenta, a trójka prawników pokazuje jej w ilu przypadkach jej mąż złamał Konstytucję.
Przykładami łamania Konstytucji przez urzędującego Prezydenta RP Andrzeja Dudę są – według wolnych sądów – między innymi:
- upolitycznienie Trybunału Konstytucyjnego
- upartyjnienie prokuratury
- usuwanie sędziów Sądu Najwyższego
- represje wobec niezawisłych sędziów
- łamanie prawa unijnego
- zmiany w kodeksie wyborczym pod rządzących
- uchwalanie ustaw bez trybu
- naruszanie prawa łaski
W filmie małżonka prezydenta zamyka na koniec prawnikom drzwi przed nosem a ci ze smutkiem spuszczają głowy.
Rafał Trzaskowski ucieka od tematu?
To inteligentny i słuszny w przekazie film. Jednak w mojej ocenie jego równorzędnym adresatem powinien być kontrkandydat Andrzeja Dudy. Bo, jak wspomniałem, trudno żeby posądzany o łamanie Konstytucji Duda mówił w kampanii o praworządności. Ale jego kontrkandydat o gigantycznych kłopotach z wymiarem sprawiedliwości w Polsce przypominać jak najbardziej powinien. Niestety tego nie robił, skupiając się na zupełnie innych tematach. Dlaczego?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Temat praworządności został po pierwsze przegrzany przez opozycję, po drugie wciąż jest niezrozumiały dla dużej części społeczeństwa, po trzecie wreszcie trudno wywołać nim tak ważne w kampanii emocje. Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego i wyborami do sejmu opozycja głośno mówiła o problemach z praworządnością w Polsce i skończyła na tarczy. Stąd prawdopodobnie pomysł sztabowców Rafała Trzaskowskiego, by w tematykę sądowniczą nie wchodzić.
To oczywiście nie oznacza, że Trzaskowski jako ewentualny przyszły prezydent godziłby się na łamanie Konstytucji. O to prawnicy martwić się zapewne nie muszą. Ale mogą czuć się przez ostatnie miesiące zlekceważeni. Problemy, które tak mocno dotyczą sędziów, prokuratorów czy udzielających się społecznie adwokatów, zostały uznane za mniej interesujące niż programy socjalne czy podatki. Niestety na tym polega polityka, że jest sztuką chłodnej kalkulacji. I opozycja uznała, ze zamach na wolne sądy nie zmobilizowałby ludzi dziś tak, jak robił to na przykład w 2018 roku, gdy protesty w obronie sądów były bardzo intensywne.
Co stanie się z praworządnością po wyborach?
Tymczasem wybory 12 lipca są dla praworządności w Polsce kluczowe. Wygrana Andrzeja Dudy oznacza, że zgodzi się on na wszystkie (lub na większość) pomysły Zbigniewa Ziobry, który chce domknąć reformę wymiaru sprawiedliwości. Mówi się o zmianie struktury sądów, która pozwoli na weryfikację sędziów. Dziś wydaje się to kosmosem, ale gdy Andrzej Duda pozostanie w Pałacu Prezydenckim, PiS będzie miał wszechwładzę, której nie zawaha się użyć.
Ewentualna wygrana Rafała Trzaskowskiego polskiej praworządności nie uratuje. Ale zahamuje niektóre reformy i sprawi, że zamach na wolne sądy zatrzyma się niejako w połowie drogi. Problem w tym, że z kampanii kandydata Koalicji Obywatelskiej tego się nie dowiemy. Nie dziwi mnie zatem żal, jaki mogą mieć do niego za to prawnicy.