Prawie połowa Polaków chce znać wysokość zarobków swoich współpracowników

Praca Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (319)
Prawie połowa Polaków chce znać wysokość zarobków swoich współpracowników

Problemy rynku pracy są różne i dotykają bardzo wielu sfer. Jedno z badań właśnie pokazało, że prawie połowa Polaków źle się czuje z tym, że nie zna zarobków współpracowników.

Problemy rynku pracy

Portal „Money.pl” opisał badania przeprowadzone na zlecenie Wirtualnej Polski. Zgodnie z ich wynikiem aż trzy czwarte z nas chciałoby, by informacje o zarobkach były zawarte w ogłoszeniach o pracę.

Prawie połowa Polaków chciałaby ponadto, by wysokość zarobków była jawna (47% odpowiedziało „raczej tak” albo „zdecydowanie tak”). Ponadto aż 61% respondentów popiera pomysł podawania średnich zarobków na danych stanowiskach.

Wynika to zapewne z tego, że duże dysproporcje w zarobkach na bliźniaczych stanowiskach i przy wykonywaniu podobnej pracy mogą być demotywujące. Ponadto niektórzy – jeżeli dowiedzą się, że zarabiają znacznie mniej od kolegów – mogą wprost poczuć się wykorzystani.

Problemów rodzimego rynku pracy jest jednak więcej.

Pieniądze – temat tabu

Warto cofnąć się do podniesionego w ankiecie problemu niepodawania zarobków w ofertach pracy. Od wielu lat trwają dyskusje co do tego, by prawnie przymusić pracodawców do informowania o wysokości wynagrodzenia.

Dzisiaj wysokość wynagrodzenia, jeżeli już jest podawana, to bardzo często wyrażona jest enigmatycznie. Powszechnie znane są takie określenia, jak „podstawa + premia”, bądź nieracjonalnie formułowane widełki, jak „2500-8000 netto”.

Podobnie sytuacja się ma co do informowania o zarobkach. Pracownicy niechętnie rozmawiają o tym między sobą, zaś wielu pracodawców wprost zakazuje mówienia o wysokości wynagrodzeń.

Wysokość pensji jest ponadto – w ujęciu społecznym – swego rodzaju tematem tabu. W wielu kręgach opowiadanie o swojej wysokiej pensji odbierane jest jako przejaw chwalenia się, zaś jeżeli płaca jest niska, to wręcz żalenia się, bądź stanowi obiekt drwin. Można by rzec, że najlepiej o swoich zarobkach nie mówić, bo i tak będzie to w jakiś sposób nietaktowne.

Oczywiście prawdą jest, że widać pewną normalizację w zakresie dyskusji o zarobkach, natomiast mam wrażenie, że jest to bardzo pozorne. Pieniądze jeszcze przez wiele lat będą tematem tabu.

Umowy cywilnoprawne i samozatrudnienie

Oczywiście byłbym dużym idealistą, gdybym naiwnie pominął problematykę zastępowania umów o pracę umowami cywilnoprawnymi, bądź „wypychaniem” pracowników na samozatrudnienie. Trzeba od razu wyjaśnić, że stosunek pracy – w rozumieniu prawa pracy – nie powstaje jedynie z chwilą podpisania umowy, która w tytule ma „o pracę”, a wynika z pewnego stanu faktycznego. Jeżeli „pracownik” za wynagrodzeniem świadczy pracę określonego rodzaju na rzecz pracodawcy, w miejscu przez niego wskazanym i pod jego kierownictwem, to w istocie mowa jest o umowie o pracę.

Umowa zlecenia bardzo często w praktyce jest umową o pracę, jednakże w zdecydowanej większości przypadków strony wolą pozornie działać w oparciu o stosunek cywilnoprawny, bo to się najczęściej opłaca. Pracodawca-zleceniodawca nie musi przejmować się prawami pracowniczymi, a zleceniobiorca-pracownik najpewniej będzie w stanie zarobić nieco więcej.

Oczywiście nie zawsze świadczenie jakiejś pracy w oparciu o stosunek cywilnoprawny będzie nadużyciem. Jeżeli jest jednak mowa o regularnej, stacjonarnej i nietwórczej pracy na określonym stanowisku „od poniedziałku do piątku” w stałych godzinach, będąc zależnym od pracodawcy, to można mieć w zasadzie pewność, że umowa zlecenia czy o dzieło została zawarta jedynie dla pozoru.

Podobnie kontrowersyjna wydaje się problematyka zachęcania do świadczenia pracy w oparciu o samozatrudnienie. W tym zakresie dyskusja jest jednak dosyć pogłębiona, bo – mimo że pod względem samozatrudnienia jesteśmy ewenementem na płaszczyźnie UE – to trudno uznać, by tego rodzaju działalność była jakkolwiek oczywiście niezgodna z prawem – i ze zdrowym rozsądkiem. O ile oczywiście taka relacja nie jest wymuszona.

Największe problemy rynku pracy: praca prekaryjna?

Prekariat (i praca prekaryjna) to relatywnie nowe pojęcie w doktrynie prawa pracy. Oczywiście sam prekariat, jako określenie z dziedziny nauk społecznych, nie jest niczym nowym, ale zyskuje nieco inne znaczenie w kontekście praw pracowniczych, a raczej ich braku.

Prekariat ściśle wiąże się z brakiem pewności co do przyszłości – także w zakresie zatrudnienia – i dotyka najczęściej pracowników mniej wykształconych, którzy na rynku pracy znajdują się w tej zdecydowanie gorszej pozycji. Z pracą prekaryjną związane jest świadczenie pracy w oparciu o umowy cywilnoprawne, ale – wydaje się – także samozatrudnienie, jeżeli jest niejako wymuszone.

Pracownicy prekaryjni (za K. Cymbranowicz) odnoszą się do różnych sektorów rynku pracy. Można uznać, że to pracownicy, którzy wykonują proste prace w oparciu o umowy cywilnoprawne, zarabiają mało, a stabilność ich zatrudnienia w zasadzie nie istnieje.

Do grupy pracowników prekaryjnych zaliczyć też należy świadczących pracę „na czarno”, w tym imigrantów, ale – co należy podkreślić, by zachować odpowiednią optykę – prekariat stanowi bardzo duża część społeczeństwa – w zasadzie ludzie młodzi i zazwyczaj niewykształceni.

Optykę zaburza fakt, że praca prekaryjna – co do nazewnictwa – stanowi relatywnie nowe określenie, zaś samo zjawisko nie jawi się jako coś nowego. Polski rynek pracy w odniesieniu do wielu sektorów przyjmuje za całkowicie normalne zatrudnianie w oparciu o umowy cywilnoprawne, nie przejmując się zapewnieniem zabezpieczających praw pracowniczych.

Największy problem prawa pracy – jego nieadekwatność?

Polskie prawo pracy wydaje się nie do końca odpowiednio nadążać za zmianami. Sam Kodeks pracy, stanowiący fundament prawnej relacji pomiędzy pracodawcą a pracownikiem, pochodzi z 1974 roku.

Niedostosowanie k.p. do realiów widać szczególnie dzisiaj, w obliczu epidemii koronawirusa. Praca zdalna stała się u wielu osób podstawową formą świadczenia pracy, czego przepisy prawa pracy w zasadzie w ogóle nie regulują.

Nieadekwatność Kodeksu pracy widać też w obliczu tego, jak często zastępuje się go umowami cywilnoprawnymi. To właśnie omijanie go stanowi najlepszy dowód na to, że brakuje w polskim porządku prawnym relacji pracowniczej mniej formalnej i zobowiązującej niż kodeksowy stosunek pracy.

Problemy rynku pracy wydają się zatem przenikać, tworząc pewien trudny do rozłożenia na czynniki pierwsze splot problemów. W mojej opinii na jego czele znajduje się pewien dysonans pomiędzy wolą ustawodawcy – wyrażoną w przepisach prawa – a oczekiwaniami rynku pracy. Zarówno pracodawców, jak i pracowników.