Nie ważne ile wielkie zachodnie firmy mówiłyby o etyce biznesu, jak przychodzi co do czego, są gotowe dla pieniędzy zrobić dosłownie wszystko. Na przykład przeprosić Chiny, tak na wszelki wypadek, za zdarzenia teoretycznie będące w naszej cywilizacji czymś zupełnie normalnym. Czy powinno nas to jednak dziwić?
Protesty w Hong Kongu kością niezgody pomiędzy Chinami a zachodnim biznesem, oraz pomiędzy tym drugim a lokalną opinią publiczną
W Hong Kongu dalej trwają protesty. Wycofanie ustawy o ekstradycji nie uspokoiło sytuacji – sprawy najwyraźniej zaszły za daleko. W związku z tym, władze postanowiły zaostrzyć kurs względem demonstrantów. Warto zauważyć, że mówimy o państwie o zupełnie odmiennym ustroju względem zachodnich liberalnych demokracji. Celem Chin jest w końcu pełna integracja Hong Kongu z resztą państwa – prędzej czy później. Co więcej, w tym kraju władza nie zwykła zbyt przychylnie patrzeć na przejawy obywatelskiego nieposłuszeństwa, w dowolnej formie. To z kolei niekoniecznie musi się podobać mieszkańcom naszej cywilizacji. Prawo do wyrażania swojego niezadowolenia w cudzych działań najczęściej na zachodzie jest gwarantowane przez ustawy zasadnicze poszczególnych państw.
Tyle tylko, że podstawowe prawa człowieka nie należą najwyraźniej do wartości szczególnie cenionych przez rozmaite korporacje. W przeciwieństwie do zysków powiązanych mniej lub bardziej z Chinami. Z jednej strony w grę wchodzą reklamodawcy, z drugiej dostęp do ogromnego i chłonnego rynku, jakim jest przecież Państwo Środka. Reakcja poszczególnych podmiotów na poszczególne „incydenty” wskazuje, że słowo „godność” również może im być zupełnie obce. Warto przyjrzeć się reakcjom na dwa konkretne przejawy sprzeciwu wobec działań Chin, które w ostatnich dniach poruszyły zachodnią opinię publiczną.
Jeden niefortunny tweet wystarczył do przeprowadzenia biznesowej egzekucji na koszykarskiej drużynie
Najsłynniejszym obecnie jest chyba tweet niejakiego Daryla Moreya. Ten jest dyrektorem generalnym drużyny Houston Rockets, grającej w koszykarskiej lidze NBA. W reakcji na działania chińskich i lokalnych władz w Hong Kongu, zamieścił w weekend na Twitterze wpis, w którym te skrytykował. Czy chodziło o jakieś obraźliwe sformułowania pod adresem rządzących Państwem Środka? Ależ skąd. Do wywołania burzy wystarczyła grafika opatrzona podpisem „Fight for Freedom. Stand with Hong Kong” (w wolnym tłumaczeniu: „walcz o wolność, wspieraj Hong Kong”). Tweet został szybko skasowany, jednak – jak podaje portal polskikosz.pl – to wystarczyło, by Chiny zareagowały stanowczo.
Transmisje meczów drużyny zniknęły z chińskich mediów. Ściślej mówiąc: zniknęła sama drużyna, bo wszelkie wzmianki o niej skrupulatnie wyeliminowano z tamtejszego internetu. Sponsorzy, mający powiązania z chińskim kapitałem, masowo zaczęli rezygnować ze współpracy z Houston Rockets. Taka reakcja nie powinna w zasadzie dziwić. W końcu nawet Kubuś Puchatek jest zakazany w Chinach z powodu, zdawałoby się, niegroźnych żartów. Nawet firmy takie jak Nike przezornie, by nie narażać się Pekinowi, poszły tym śladem i z chińskiego sklepu firmowego usunęła wszystkie produkty związane z tą konkretną drużyną. Jak się łatwo domyślić, władze NBA postanowiły niezwłocznie przeprosić Chiny.
Komisarz NBA, Adam Silver, niby wspomniał że Morey mógł korzystać z wolności słowa, jednocześnie jednak przyznał, że jego słowa mogły urazić wielu Chińczyków. Wkrótce potem sama federacja wystosowała oświadczenie wyrażające żal i skruchę z powodu urażenia „wielu przyjaciół i fanów w Chinach”. Także właściciel drużyny zaznaczył, że słowa Moreya w żadnym wypadku nie wyrażają stanowiska samej drużyny. NBA ma o co walczyć, w końcu zyski federacji z rynku chińskiego szacuje się na ok. 4 miliardów dolarów. Warto przy tym zauważyć, że gdy w grę wchodzi rodzima polityka, NBA dużo przychylniej patrzy na rozmaite przejawy tego typu aktywności osób z nią związanych.
W świecie gier komputerowych zamiast otwarcie przeprosić Chiny decydenci postanowili przykładnie ukarać winowajcę
Na drugim końcu szeroko rozumianej rozrywki znajdują się gry komputerowe. Dla niektórych także granie może być, dość specyficznym, rodzajem sportu. Ten tzw. e-sport cieszy się nawet pewną popularnością wśród kibiców. Organizowane są nawet profesjonalne turniej poszczególnych gier – z wysokimi nagrodami pieniężnymi. Podczas jednego z takich wydarzeń, rozgrywanego w Azji turnieju „Grandmasters”, doszło do kolejnego wyrazu poparcia dla demonstrantów z Hong Kongu, o czym informuje portal eurogamer.pl. Niejaki Chung Ng Wai, profesjonalny miłośnik gry Hearthstone, nie tylko wystąpił w charakterystycznej masce, ale także w trakcie transmisji powiedział słowa: „Wyzwolić Hongkong. To rewolucja naszej ery”. W języku mandaryńskim.
Firma stojąca za Hearthstone, firma Blizzard, postanowiła ukarać go za naruszenie regulaminu gry. Ściślej mówiąc, za branie „udziału w jakiejkolwiek działalności, która wiąże się ze złą reputacją, kogokolwiek obrazi lub negatywnie wpłynie na wizerunek studia Blizzard„. Karą dla niepokornego gracza było odebranie mu nagrody za osiągnięcia w turnieju, roczny ban na tego typu rozgrywki, oraz zamrożenie dotychczasowych zwycięstw. Warto wspomnieć, że w przypadku pierwszej kary mowa o kwocie 500 tysięcy dolarów.
Taka reakcja wzbudziła szerokie oburzenie w graczowskim światku, firma zaś stała się obiektem kpin. Czy przykładne ukaranie winowajcy wystarczy, by skutecznie przeprosić Chiny? Czas pokaże. Warto jednak zauważyć, że ta konkretna firma od dłuższego czasu inwestuje wiele sił i środków właśnie w chiński rynek. To w tej branży bardzo popularny kierunek rozwoju w ostatnich latach. Swoista autocenzura ewidentnie stanowi jakiś sposób na ograniczanie ryzyka strat.
Nie ma się co oszukiwać: jedyne wartości jakie tak naprawdę interesuje wielki biznes są wyrażone w pieniądzu
Obydwa przypadki łączy jedno: ewidentne straty wizerunkowe na własnym poletku najwyraźniej nie przeważają nad perspektywą utraty zysków płynących z Chin. Te doskonale zdają sobie sprawę z tego, ile zachodnie firmy zarabiają w ich kraju. Co więcej, Państwo Środka jest doskonale świadome tego, że to ono w tej relacji rozdaje karty. Bezwzględnie kieruje się w takich przypadkach wyłącznie własnymi interesami. Trudno zresztą mieć o to do Chin jakiekolwiek pretensje.
Ich biznesowi partnerzy doskonale wiedzą, że Chińczycy mogą w każdej chwili, pod naprawdę byle pretekstem, odciąć ich z dnia na dzień od pieniędzy. Bezpowrotnie, jeśli Pekin będzie miał akurat taki kaprys. Często ogromne pieniądze zainwestowane w Chiny mogą po prostu przepaść. Co więcej, nawet utrata samych zysków mogłaby poważnie nadszarpnąć płynnością finansową niektórych przedsiębiorstw. Nie należy się przy tym spodziewać, żeby firmy miały jakąkolwiek szansę wygrać spór z chińskim rządem na drodze chociażby sądowej.
To oznacza, że jeśli jakaś firma chce zarabiać pieniądze na chińskim rynku, musi wykazać pełne zrozumienie dla poczynań tamtejszego rządu. W grę wchodzi nie tylko przymykanie oczu na poczynania chińskich władz, nawet jeśli identyczne działania na zachodzie byłyby wręcz nie do pomyślenia. Niektóre przedsiębiorstwa, zwłaszcza te z szeroko rozumianego sektora informatycznego, w ostatnich latach stały się wręcz usłużne względem Pekinu. Przeprosić Chiny, choćby i bez potrzeby? To niewiele w porównaniu do chociażby pomocy przy udoskonalania tamtejszych systemów oceniania obywateli.
Sama troska o finansową kondycję firmy jest czymś normalnym i oczywistym. Warto jednak przy tym wspomnieć, że te same przedsiębiorstwa często w swoich działaniach marketingowych lubią się chwalić dbałością o wartości. Im wznioślejsze i bardziej modne, tym lepiej. W rzeczywistości interesuje je najwyraźniej tylko jedna wartość – wyrażona w pieniądzu.
Pekin od dawna gra dostępem do swojego rynku i robi to skutecznie – przeprosić Chiny może dzisiaj każdy, także inne państwo
Przeprosić Chiny postanowili także twórcy serialu animowanego „South Park”. Tym razem jednak była to po prostu kpina z nader spolegliwej postawy amerykańskiego biznesu względem ChRL i jej polityki. Warto jednak oddać tamtejszym firmom sprawiedliwość, że wobec własnych władz potrafią zachowywać się tak samo. Na przykład, gdy w ramach wojny handlowej prezydent Trump każe im odciąć chińskie firmy od technologii.
Zanim jednak oburzymy się na wielki biznes, warto sobie uświadomić jeszcze jedną kwestię. Chiny grają kartą dostępu do swojego rynku od dłuższego czasu. Także z innymi państwami. Co więcej, robi to bardzo skutecznie. Niegdyś punktem zapalnym była kwestia uznawania przez poszczególne kraje świata Republiki Chińskiej. Mowa o przegranej stronie chińskiej wojny domowej, która obecnie zajmuje Tajwan. Przez wiele lat to z nie-komunistyczną alternatywą państwa zachodnie wolały utrzymywać stosunki dyplomatyczne. Z czasem przeważyły interesy i takowe były nawiązywane także z ChRL. Jednak dla Pekinu była to sytuacja dość niekomfortowa. Stawiał więc swoim partnerom jasny warunek: chcecie robić z nami interesy i zarabiać pieniądze? Przestajecie uznawać Tajwan za państwo.
Obecnie Republikę Chińską uznaje jedynie 15 państw. Z tych położonych w Europie jedynie Watykan.
Warto pamiętać, że państwa mają przede wszystkim interesy. Im są silniejsze, tym chętniej i skuteczniej wymuszają je na słabszych podmiotach. Tym łatwiej, że słynne „robienie łaski” silniejszemu partnerowi wcale nie jest żadną polską specjalnością.