Niegdysiejsza samozwańcza druga armia świata już oficjalnie jest co najwyżej drugą armią w Rosji. Pucz Prigożyna, który wybuchł z piątku na sobotę, może przybliżyć koniec panowania Władimira Putina. Trzeba jednak przyznać, że szanse na sukces buntu Grupy Wagnera są niewielkie. Na razie najemnicy zajęli Rostów i prawdopodobnie Woroneż, a teraz prą na Moskwę.
Pucz Prigożyna to rezultat długotrwałego sporu Grupy Wagnera i rosyjskiego Ministerstwa Obrony
Grupa Wagnera od piątkowego wieczoru do sobotniego przedpołudnia wdarła się w głąb terytorium wroga na odległość jakichś 500 kilometrów. Jest to powód do radości, bo teraz wrogiem Jewgienija Prigożyna i jego najemników jest… Rosja. Okazało się, że zamach stanu w tym państwie jest możliwy.
Trudno opisać słowami tragikomedię, jaka teraz dzieje się na terytorium Federacji Rosyjskiej. Wagnerowcy już oficjalnie zwrócili się przeciwko swoi mocodawcom z Kremla. Władimir Putin uznał pucz Prigożyna za akt zdrady i zapowiedział brutalną rozprawę z buntownikami. Innymi słowy: Rosjanie walczą teraz sami ze sobą, co jest znakomitą wiadomością dla całego cywilizowanego świata.
Jak do tego doszło? Konflikt pomiędzy Wagnerowcami a rosyjskim ministrem obrony Sergiejem Szojgu oraz szefem sztabu Walerijem Gierasimowem narastał od dłuższego czasu. Prigożyn od dłuższego czasu głośno i publicznie pomstował na tych dwóch kluczowych dygnitarzy reżimu Putina.
Oskarżał ich przede wszystkim o niedostarczanie Grupie Wagnera dostatecznej ilości amunicji, by skutecznie atakować ukraińskie pozycje pod Bachmutem. Jest też oczywiście kwestia pchania najemników prosto do frontowej maszynki do mięsa, gdzie ginęli całymi tysiącami. To jednak swego rodzaju standardowa rosyjska taktyka, w której falowe ataki piechoty służą przede wszystkim jako żywe celowniki dla artylerzystów. Właśnie w ten sposób Rosjanom udało się opanować Bachmut.
Putin stanął po stronie Szojgu i Gierasimowa sankcjonując polecenie Ministerstwa Obrony, by wszelkiej maści „ochotnicy” walczący po rosyjskiej stronie przeszli na tzw. kontrakty. Innymi słowy: Wagnerowcy mieli zostać po prostu wcieleni do regularnej armii, zapewne jako zapas żywych celowników. Jak się łatwo domyślić, Jewgienij Prigożyn ani myślał się podporządkować takiemu rozkazowi. Czarę goryczy przelało rzekome ostrzelanie pozycji Grupy Wagnera przez rosyjskie wojska. Wbrew pozorom, byłoby to całkiem rozsądne posunięcie ze strony Rosjan.
Wagnerowcy zajęli Rostów nad Donem, ominęli Woroneż i prą na Moskwę, Kreml odpowiada z powietrza
Najemnicy Grupy Wagnera stwarzają bardzo poważny i naglący problem dla Rosji. Oddziały te składają się teraz w dużej części z najgorszych kryminalistów, jakich udało się znaleźć w rosyjskich więzieniach i wysłać na front. Są to między innymi mordercy, gwałciciele, gangsterzy i złodzieje. Konsekwencje powrotu tysięcy takich osobników na wolność do rosyjskich miast i wsi łatwo sobie wyobrazić. Zwłaszcza że pierwsze przypadki recydywistów sprawiających problemy po powrocie z frontu już się zdążyły pojawić.
Całkiem możliwe, że rosyjskie przywództwo uznało, że rozwiąże problem, zaganiając najemników w jedno miejsce, wybijając ich i zwalając całą winę na Ukraińców. Niestety dla Szojgu, Gierasimowa i Putina, kompetencje tamtejszego wojska pozostawiają wiele do życzenia. Nawet jeśli w rzeczywistości było inaczej i tak naprawdę chodzi o władzę i pieniądze, to taką tezę forsuje Jewginij Prigożyn.
Do pierwszych starć pomiędzy najemnikami a regularną rosyjską armią miało dojść w okolicach Bachmutu. Grupa Wagnera w pierwszej kolejności pomaszerowała na Rostów nad Donem, który zajęła bez większego oporu. Ulokowany w tym mieście rosyjski sztab miał się „ewakuować w zorganizowanym pośpiechu” na wieść o zbliżających się buntownikach. Pucz Prigożyna rozlał się także na Woroneż, gdzie rosyjskie lotnictwo zbombardowało tamtejszy sztab paliwa.
Co na to Władimir Putin? Wygłosił orędzie do narodu, w którym jednoznacznie uznał pucz Prigożyna za bunt i akt zdrady. Zapowiedział także brutalną rozprawę z jego uczestnikami. W odpowiedzi szef Grupy Wagnera stwierdził między innymi, że Putin dokonał złego wyboru i że Rosja niedługo będzie miała nowego prezydenta. O ile wcześniej Prigożyn deklarował, że jego najemnicy maszerują na Moskwę po to, by rozprawić się z Szojgu, o tyle teraz cel insurekcji jest zupełnie inny.
W normalnym państwie pucz Prigożyna nie miałby szans na powodzenie. Na szczęście mówimy o Rosji
W momencie, gdy piszę te słowa, rosyjska tuba propagandowa RT zdążyła o pucz Prigożyna oskarżyć wywiady Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i pewnego bliskowschodniego państwa. Czemu oskarżają Izrael? Odpowiedź może być tylko jedna: bo czemu by nie?
Jeżeli ktoś myśli, że na tym kończy się rosyjska farsa wojenna, to się myli. Zupełnym przypadkiem w tym samym czasie Aleksander Łukaszenka, rosyjski satrapa zarządzający Białorusią, zdążył razem z całą rodziną tak na wszelki wypadek wybrać się do Turcji. Przywódcy państw Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, nieudanej rosyjskiej imitacji NATO, odmówili poparcia Władimira Putina. Prezydent Kazachstanu Kasym-Żomart Tokajew stwierdził, że bunt Prigożyna to wewnętrzna sprawa Rosji. Podobnie zareagował prezydent Tadżykistanu. Łukaszenka, jak już wspomniano, jest teraz w Turcji.
Czy wystąpienie Wagnerowców ma jakieś realne szanse powodzenia? Gdyby była mowa o normalnie funkcjonującym państwie ze sprawnym wojskiem, to odpowiedziałbym, że absolutnie nie. Na szczęście mówimy o Rosji. Tamtejsze władze i tamtejsze siły zbrojne już wielokrotnie od 24 lutego popisywały się niewyobrażalną wręcz niekompetencją.
Tamtejsze władze w pośpiechu organizują obronę Moskwy. Stawiane są umocnienia, w grę wchodzi nawet minowanie mostów. Najemników Grupy Wagneru ma z kolei zatrzymać kolejna nieregularna siła w postaci czeczeńskich bojowników Ramzana Kadyrowa. Najemników atakuje też z powietrza lotnictwo.
Im gorzej dla Rosji, tym lepiej dla Polski i dla świata
Według ostatnich doniesień medialnych, w trakcie marszu Wagnerowców na Moskwę dochodzi już do pierwszych starć pomiędzy najemnikami a rosyjską armią. Grupa Wagnera miała także zestrzelić przynajmniej kilka śmigłowców wysłanych przez siły rządowe, zająć posterunki Rosgwardii i „wziąć trofea”. Prigożyn twierdzi także, że część żołnierzy przechodzi na stronę zbuntowanych najemników.
Co na to Zachód i Ukraina? Prawdopodobnie wszyscy krztuszą się ze śmiechu. Cała sytuacja może wreszcie unaoczni Zachodowi, że Rosja nie jest żadną potęgą, którą warto traktować poważnie, a raczej taką gorszą Nigerią z arsenałem jądrowym. Możliwe, że nieco to ośmieli państwa NATO do aktywniejszego wspierania Ukrainy i bardziej intensywnych sankcji. Pucz Prigożyna może też osłabić prorosyjskie siły w Europie, w rodzaju rządu Viktora Orbana na Węgrzech, czy różnych partii i sił będących na utrzymaniu Kremla.
Ukraińcy wykorzystali zamieszanie do przeprowadzenia ograniczonego natarcia na kierunku bachmuckim. Pojawiły się także nawoływania do obalenia w Białorusi reżimu Łukaszenki. Jeżeli sytuacja dalej będzie eskalować w tym tempie, to chyba zaraz w Polsce odnajdzie się cudownie ocalony carewicz Dymitr niczym na początku XVII wieku.
Z pewnością pucz Prigożyna poważnie skomplikuje Rosjanom wysiłek wojenny przeciwko Ukrainie. Co jednak nie mniej ważne: współczesny rosyjski kolonializm w Afryce opiera się właśnie o najemników Grupy Wagnera. Trudno powiedzieć, czy ewentualne zniszczenie organizacji przez Kreml nie spowoduje kolejnej próżni, w którą wejdą na przykład Chiny albo państwa Zatoki Perskiej.
Niezależnie od tego, kto wygra starcie o władzę w Rosji, zyskują jej przeciwnicy, choć wojna w Ukrainie raczej się nie skończy. Pozostaje więc kibicować obydwu stronom, by zajęły się sobą dostatecznie długo i dostatecznie intensywnie, by Kreml nie miał już sił do napadania na sąsiadów. A jeżeli w efekcie ten współczesny Mordor wykończy się sam, to tym lepiej dla Polski i reszty świata.