Obowiązkowa rejestracja kur nie wydaje się przesadnie ekscytującym zagadnieniem, ale polityka jest w stanie nawet z tego zrobić awanturę. Sprawę musiała prostować ARiMR. Okazało się, że takie prawo rzeczywiście weszło w życie, ale dotyczy jedynie komercyjnej działalności hodowlanej. Do tego głosowali za nim ci, którzy najgłośniej kpili. Tyle tylko, że zeszłoroczny komunikat Ministerstwa Rolnictwa sugeruje nieco inny przebieg zdarzeń.
Obowiązkowa rejestracja kur hodowanych na własny użytek to czysty absurd, na szczęście zmyślony
Według niektórych komentatorów żyjemy w epoce postprawdy. Fakty wydają się mieć mniejsze znaczenie niż emocje wywoływane za pomocą często zmyślonych informacji. Warto dodać: emocje, które wywołują politycy wymiernie korzystający z polaryzacji społeczeństwa. Dość dobrym przykładem może tu być wielka awantura o jadalne owady, której jedynym celem było strasznie Polaków złą Unią Europejską. Teraz do grona podobnych zmyślonych problemów dołączyła rzekomo obowiązkowa rejestracja kur.
W czym tkwi problem? W sobotę poseł Marcin Warchoł z Suwerennej Polski postanowił podzielić się w serwisie X iście bulwersującym faktem.
Wiedzieliście, że w uśmiechniętej Polsce każdy, kto ma choć jedną kurę, musi ją zarejestrować, bo inaczej dostanie do 200 tys. zł kary? No to już wiecie.
Okazało się, że to nieprawda. Wiemy to dzięki Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, która postanowiła teraz sprostować informacje żyjące już własnym życiem w internecie.
Przypominamy, że aby zarejestrować hodowlę drobiu w ARiMR, najpierw trzeba uzyskać numer zatwierdzenia (Weterynaryjny Numer Identyfikacyjny) nadawany przez Powiatowego Lekarza Weterynarii. Jeżeli lekarz uzna, że hodowla nie spełnia warunków do przyznania jej numeru WNI np. jest zbyt mała, wówczas nie nada go. To oznacza, że taka hodowla nie zostanie zarejestrowana w systemie IRZ.
Innymi słowy: dopóki kury danego hodowcy utrzymywane są na własny użytek, dopóty ten nie tyle nie musi ich rejestrować, ile nie jest w zasadzie w stanie dokonać rejestracji. Wszystko przez brak numeru WNI. Moglibyśmy w tym momencie zakończyć rozważania stwierdzeniem, że sam poseł Warchoł zagłosował za problematyczną ustawą. W końcu był to projekt rządowy, ale rządu Zjednoczonej Prawicy.
Problem w tym, że sporo do myślenia daje nam komunikat Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi w sprawie obowiązku rejestracji drobiu. Warto dodać: mowa o komunikacie z dnia 17 lutego 2023 r., czyli na długo przed wyborami parlamentarnymi.
Wystarczyło przeczytać komunikat własnego rządu, by dowiedzieć się, jak naprawdę było z tą rejestracją
Siłą rzeczy już wtedy istniał pewien problem. Obowiązkowa rejestracja zwierząt była wymagana przez przepisy unijne. Pozwalały one stosować państwom członkowskim stosować wyjątki dla niektórych podmioty stwarzających nieistotne ryzyko dla zdrowia zwierząt lub zdrowia publicznego. W naszym przypadku byłyby to właśnie niewielkie stadko kur hodowanych na własny użytek.
Tyle tylko, że w połowie lutego zeszłego roku nie obowiązywały przepisy, które ustanawiałyby w prawie krajowym wspomniane wyjątki. Wtedy również drobni rolnicy poczuli się zagrożeni perspektywą obowiązkowego liczenia kur, rejestracji oraz surowych kar za niedopełnienie obowiązków. Resort rolnictwa zapewniał wówczas:
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi podjęło prace legislacyjne, aby odstępstwo od przepisów unijnych mogło być zastosowane na gruncie krajowym.
Jeśli dana osoba przeznacza jaja czy mięso pochodzące od własnego drobiu na własne potrzeby, będzie ona zwolniona z obowiązku rejestracji.
Do czasu przyjęcia odpowiednich przepisów MRiRW zaleca powstrzymanie się od rejestracji takiego drobiu.
Tym samym nasza wiedza wraca niejako do punktu wyjścia. Obowiązkowa rejestracja kur nie grozi i właściwie nigdy nie groziła hodowcom, którzy nie próbują sprzedawać mięsa i jaj. Na uwagę zasługuje wciąż brak przepisów, które wprost zwalniałyby takie hodowle z tego konkretnego obowiązku. Winowajcą wydaje się tutaj poprzedni rząd, który takich przepisów nie zdążył przyjąć przed wyborami parlamentarnymi i zmianą władzy.
Niestety z nawet tak trywialnej i stosunkowo technicznej sprawy politycy są w stanie zrobić paliwo do podgrzewania polsko-polskiego sporu. Rozumiem rzecz jasna spieranie się o rzeczy ważne. Po co nam jednak zmyślone powody do krytykowania wybranej przez siebie opcji politycznej, skoro prawdziwych mamy aż nadto? Wydaje się również, że sami „wybrańcy narodu” powinni być surowiej rozliczani z prawdomówności. Dotyczy to zwłaszcza treści zamieszczanych w mediach społecznościowych. W końcu ludzie wierzą w to, co napisze poseł, senator czy minister. Adnotacje z kontekstem to jakiś początek walki z ich bezkarnością.