Wspominaliśmy dziś ze znajomymi jak wielką stratą czasu, a zarazem publicznych pieniędzy, było nauczanie religii w szkole.
Chodziłem na religię. W zasadzie wszyscy chodzili, takie to były czasy. Choć pewnie chodziłbym nawet wtedy, gdyby to nie było powszechnie przyjętym zwyczajem, bo w końcu pochodzę z katolickiej rodziny.
Problem w tym, że pomimo braku instytucjonalnych uprzedzeń, jako katolik, po prostu uważam religię w szkole jako przepalanie publicznych pieniędzy, połączone z absolutnym brakiem pożytku dla uczestników tych zajęć. Ze szkolnej religii nie wychodziło się bowiem ani teologicznie wzbogaconym, ani bardziej uduchowionym. Nie znam ani jednej osoby, której życie zmieniłoby się na lepsze, przez upchnięcie tego potworka w programach nauczania.
Religijna edukacja na poziomie szkoły podstawowej to uczenie się na pamięć formułek, których się nie rozumie i kolorowanie obrazków świętych. Religia w gimnazjum to granie w kółko i krzyżyk lub państwa-miasta na oczach katechetki, która faktycznie całą lekcję się modli. By uczniowie nie założyli jej śmietnika na głowę, tak jak jej poprzednikowi, o czym materiał zrobił nawet TVN. A religia w liceum to w sumie już nie wiadomo co, jakieś przypadkowe zrywy spontaniczności księdza lub zakonnicy. A to akurat umarł papież, więc napisze na tablicy 2 + 1 + 3 + 7 i będzie przez trzy kolejne lekcje udowadniał szczególną rolę trzynastki w życiu papieża Polaka. A to da uczniom się uczyć do matury, jeść kanapki i czytać nie wiadomo po co przytargane egzemplarze Niedzieli.
To oczywiście anegdotki. Ale tak szczerze. Szczerze. Wyglądało to u was inaczej?
Religia w szkole chluby Bogu nie przynosi, a marnuje czas i pieniądze ludzi
Sposób nauczania religii w szkołach jest fikcyjny. Nawet przy założeniu, że taki przedmiot jest tam w ogóle potrzebny, a i co do tego mam coraz większe wątpliwości. Wydaje się, że szkoły publiczne są w domenie tego co cesarskie, a nie boskie. Rośnie liczba uczniów niewierzących. Rośnie też liczba uczniów, którzy udają niewierzących, tylko po to, by nie tracić czasu na bezproduktywnych zajęciach z religii.
Muszę też przyznać, że w przynajmniej moich doświadczeniach, ten przedmiot przyciągał jednostki skrajne. To znów tylko dowód anegdotyczny i mam też świadomość, że w odróżnieniu od poprzedniego identyfikowanie się z nim ma zapewne mniej uniwersalny charakter. Ale do nauki religii zawsze podsyłano mi ludzi albo naprawdę, naprawdę świętych, albo skrajnych degeneratów, przemocowców, słownych i fizycznych, którzy nigdy nie powinni być dopuszczeni do pracy z dziećmi.
Jak młodego, niezdecydowanego człowieka przekonać do tego, że religia katolicka to coś strasznie nudnego, pozbawionego treści, celu i sensu? Ufundować mu zajęcia z religii w szkole.
Religia w szkole kosztuje
Mam wrażenie, że religia w szkole to zupełnie zbędny przedmiot, który wynika z tego, że państwo polskie bywa zakładnikiem instytucji religijnych. A przecież to straty nie tylko „moralne”, ale też czysto finansowe. 1,5 miliarda złotych rocznie wydawaliśmy na nauczanie religii w szkole. Te pieniądze można było wydać lepiej – na infrastrukturę szkolną, podwyżki dla wyróżniających się nauczycieli czy dodatkowe godziny lekcyjne z na przykład przedsiębiorczości. Można też obciąć sto takich zbędnych wydatków w różnych miejscach i obniżyć ludziom podatki. Tak naprawdę, a nie tak, jak robi to polski ład.
Dziś uczeń wkraczający w dorosłe życie, kończący liceum, maturzysta, często nie potrafi powiedzieć o co chodzi z wynagrodzeniem brutto, jak działa ZUS, jakie przewagi ma umowa o pracę, a jakie własna działalność gospodarcza. Co gorsza, czemu Jezus umarł na krzyżu też do końca nie potrafi powiedzieć. Ale tylko za to drugie płacimy gigantyczne pieniądze, osiągając przy tym skutek odwrotny od zamierzonego, zrażając młodych do religii.