Zarabianie na wynajmie mieszkań dość mocno polaryzuje Polaków. Mimo to liczba rentierów cały czas rośnie i zapewne już dawno przekroczyła milion. Choć co chwilę okazuje się, że rentierstwo nie dla każdego będzie łatwą żyłą złota. I wcale nie chodzi o kwestie finansowe.
Rentierstwo nie dla każdego Polaka. Trzeba jednak zachować choć resztki godności
Z powierzchownej analizy opinii publicznej można wywnioskować, że rentierów w Polsce przybywa jak grzybów po deszczu. Dokładną ich liczbę trudno oszacować, jednak warto spojrzeć na statystykę zakupu mieszkań. Z danych Narodowego Banku Polskiego wynika, że praktycznie co drugie mieszkanie w Polsce kupowane jest jako inwestycyjne. Co więcej, nie jest to jedynie wynik obniżenia stóp procentowych praktycznie do zera w czasie pandemii. Wiele osób wskazuje, że to właśnie nieatrakcyjne oprocentowanie depozytów bankowych w tamtym okresie sprawiło, że Polacy zaczęli kupować mieszkania. Dane pokazują coś innego. Już w 2019 roku odsetek mieszkań kupowanych jako inwestycyjne wynosił 46%. W 2020 r. – 48%, w 2021 – 46%, a na koniec 2022 roku wystrzeliła do niewyobrażalnego poziomu 70%. Tak, to już na pewno efekt tego, że Polska ma najdroższe kredyty hipoteczne w Europie, a coraz mniej ludzi stać na zakup nieruchomości finansowanej kredytem.
I tutaj dochodzimy do obrotności Polaków. Co prawda w zeszłym tygodniu napisałem, że działalność gospodarcza jest nieopłacalna, bo lepiej zostać rentierem, jednak jak widać, nie doceniłem inwencji pewnego właściciela mieszkania w Białymstoku. Kupił on spore mieszkanie o powierzchni 72 mkw. Dodatkowo był chyba fanem serialu „Ranczo”, gdzie w jednym z odcinków pada cytat „przedsiębiorcy muszą być operatywni, takie prawa rynku”. Więc pomysłowy Dobromir wpadł na genialny pomysł, że podzieli świeżo otrzymaną nieruchomość na… trzy kawalerki. Choć każde z nich miało mieć osobne wejście i łazienkę, to matematyki nie oszukasz. Średnia powierzchnia jednego lokalu to 24 mkw., więc przynajmniej jeden musiał mieć poniżej 25 m kw., a to już zalatuje patodeweloperką. Przedsiębiorca był już o krok od zarabiania sporych pieniędzy, ale plan nie wypalił przez „złych” sąsiadów.
Drzwi do bogactwa zamknęła chciwość
Zaraz po nabyciu nieruchomości niedoszły rentier postanowił zrobić remont. Oprócz standardowego odmalowania musiał przecież „stworzyć” dwie łazienki, a także wykuć dodatkowe dwa wejścia. Prace trwały na tyle długo, że wzbudziły czujność sąsiadów. Najpierw denerwował ich długotrwały hałas, następnie pojawiające się na ścianach pęknięcia i plamy, zwłaszcza w mieszkaniu umiejscowionym bezpośrednio poniżej. Jednak czarę goryczy przelał fakt wykucia dwóch kolejnych wejść z klatki schodowej. Postanowili to zgłosić do spółdzielni mieszkaniowej. Choć, jak to w Polsce bywa, ten podmiot zwykle niezbyt pomaga mieszkańcom. W tym przypadku również zbyli wnioskodawców, tym razem odsyłając ich do nadzoru budowlanego.
Po kontroli nadzoru okazało się, że 72-metrowe mieszkanie zostało podzielone na trzy kawalerki o powierzchni 19 m kw., 23 m kw. oraz 25 mkw. Nadzór budowlany stwierdził więc, że dwa z trzech powstałych lokali mają niezgodną z prawem powierzchnię (poniżej 25 m kw.); wykazano też brak odpowiedniej wentylacji w nowych łazienkach i aneksach kuchennych. Oprócz tego nadzór wskazał również, że za plamy w mieszkaniu sąsiadki odpowiada nieszczelność instalacji sanitarnej. Jednak właściciel mieszkania postanowił… odwołać się do Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego. Z jednej strony jest to oczywiście jego prawo. Choć szkoda, że nie myślał o prawie, gdy tworzył mikrokawalerki dla zysku.
Wolnoć Tomku w swoim domku czy jednak nie?
Decyzja nadzoru budowlanego jest jednoznaczna, jednak odwołanie do WINB nie jest ostateczną możliwością walki właściciela. Następnie może on zaskarżyć ją do sądu administracyjnego. Co ciekawe w przypadku białostockiego rentiera mieszkania są już wynajęte przez nowych lokatorów. Zgodę na zasiedlenie lokali wydała… spółdzielnia. Czujecie absurd tej sytuacji? Nie ma co się dziwić, że deweloperzy, rentierzy i wszelkiej maści inni przedsiębiorcy naginają prawo na każdy możliwy sposób. A nuż widelec jakiś prawnik wybroni ich zdanie w sądzie i uda się z jednego mieszkania zrobić trzy, co zapewne zwiększy zyski co najmniej dwukrotnie.
Z jednej strony można by rzec, że największym wrogiem bogactwa jest chciwość. Przecież spokojnie można by wynajmować takie mieszkanie za 2000 złotych miesięcznie. Jest to prawie połowa średnich zarobków netto w Białymstoku. Z drugiej strony polskie państwo stwarza spore możliwości kombinatorstwa, którego konsekwencje prawne ledwo majaczą na horyzoncie. Szkoda, że tak samo nie wygląda to w sytuacji rozwoju innowacyjności. Cóż, może kiedyś tak się stanie, ale jeszcze nie dziś. I to nie tylko w Białymstoku.