Przyznam szczerze, że pomysł różnicowania przywilejów ludzi ze względu na to czy są zaszczepieni czy nie budził mieszane uczucia z mojej strony.
Żeby było jasne – ja sam jestem zwolennikiem szczepień. Stan współczesnej nauki w sposób jednoznaczny potwierdza, że szczepienia są skuteczne w walce z różnymi odmianami chińskiego wirusa i miejmy nadzieję, że pomimo powstawania kolejnych mutacji – ten stan rzeczy się utrzyma. Miejmy też nadzieję, że wbrew moim zdaniem słusznym obawom, szczepionki nie będą miały żadnych długookresowych powikłań. Zgadzam się ze sceptykami, że z pewnością jest to jakiś eksperyment medyczny, jednak biorąc pod uwagę jak wygląda świat z Covid-19 ostatecznie podjąłem decyzję o tym, by brać w tym eksperymencie udział.
Rozumiem, że nie każdy ma na to ochotę. To jest zupełnie racjonalna argumentacja i nie reaguję agresją, gdy ktoś mi ją przedstawia. Choć oczywiście warto pamiętać, że racjonaliści mieszają się też z osobami, które swojej antyszczepionkowej fobii nie opierają na racjonalnych argumentach. Oni najczęściej są do instytucji szczepień uprzedzeni od lat, ideowo, chętnie wyznają też liczne inne teorie spiskowe i generalnie – face the facts – trudno traktować tych ludzi poważnie.
Póki co jednak szczepienia nastrajają w sposób optymistyczny
Świat cenionych naukowców wypowiada się na temat skutków szczepień przeciwko Covid-19 pozytywnie. Oczywiście przeciwnicy też znajdą naukowców, którzy gotowi są kwestionować zasadność szczepień, przy czym jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności co do zasady muszą sięgać po opinie uniwersyteckich odrzutów, folkloru naukowego, który teraz znalazł okazję, aby zaistnieć. To też mnie w jakiś sposób uspokaja.
Wierzę, że szczepienia są ważne nie tylko dla mojego zdrowia, ale też są ważne dla społeczeństwa. Jeśli nie będziemy się szczepić, będą kolejne lockdowny. Jeśli nie będziemy się szczepić, znowu pozamykają nam restauracje i kina. Jeśli nie będziemy się szczepić, znowu pozamykają nam szkoły. Jeśli nie będziemy się szczepić, w przepełnionych szpitalach znowu będzie umierała ponadprogramowa liczba ludzi, a w domach kolejna grupa, która nie dostała się do szpitala, bo akurat leżą w nim umierający na covid antyszczepionkowcy.
Normalność dla zaszczepionych nie dyskryminuje
Choć teza o segregowaniu ludzi na zaszczepionych i niezaszczepionych początkowo budziła mój wewnętrzny sprzeciw, przemyślałem sobie tę sprawę. To nie jest tak, że kogoś będzie się z czegoś wykluczać. Przy pandemii i batalionach chorych zamykanie pewnych placówek jest już powoli tradycją i pewnie koniecznością. Fakt zaszczepienia, wykazanie pewnej naukowo i powszechnie uznawanej odporności na chińskiego wirusa pomagałby jednak uchylić się od skutków lockdownu. Zyskałby na tym polski biznes, który mógłby świadczyć usługi wybranym obywatelom (11 mln osób zgodnie z dzisiejszymi wyliczeniami), zyskaliby też obywatele, którzy przynajmniej w części mogliby powrócić do normalności.
Raz jeszcze powtarzam. Brutalna rzeczywistość doby pandemii to przynajmniej półroczny lockdown w skali roku. Nie ma jednak sensu narażać na jego konsekwencje biznesowe i społeczne osób, które są przeciwko wirusowi zaszczepione i w konsekwencji bardzo mocno na niego odporne. Dlatego też „xxx dla zaszczepionych” to nie jest dyskryminacja, to dodatkowe uprawnienie dla osób, co do których jako społeczeństwo mamy pewność, że z dużą dozą prawdopodobieństwa nie poniosą przykrych konsekwencji medycznych powrotu na łono tego społeczeństwa. Szczepienie byłoby tu przywilejem, ale przywilejem powszechnym, dostępnym dla wszystkich chętnych. Trochę jak „Karta dużej rodziny”, na którą trzeba się zresztą o wiele bardziej postarać.