Odpowiedź na tytułowe pytanie brzmi: bo takie jest prawo – sklep internetowy musi zwracać za przesyłkę klientowi. Ale czy to dobre prawo?
Ile osób jest właścicielem sklepu internetowego w Polsce? Powiedzmy, że 10 000. Ale konsumentów jest kilkadziesiąt milionów i tutaj mamy niestety pewną dysproporcję interesów w debacie publicznej.
Nie spodziewam się też, by poniższy artykuł spotkał się z przesadnym entuzjazmem czytelników Bezprawnika. Zachęcam więc do próby wzniesienia się w tym modelu dyskusji do roli możliwie obiektywnego sędziego (sami zobaczycie, że nie jest to takie proste), który oceni tutaj interesy obu stron transakcji.
Oczywiście mam też świadomość, że pojawi się grupa osób, które ideologicznie przedstawią pogląd, że jeśli przedsiębiorca nie umie na siebie zarobić, to prawdopodobnie jest złym przedsiębiorcą – najczęściej wypowiadają takie poglądy osoby, które w życiu nie stworzyły stanowiska pracy, nie mają bladego pojęcia o zarządzaniu firmą i jedynie jakieś mętne wizje wyzyskiwaczy z cygarem. Co więcej – istotną część w ich domowych budżetach stanowi wsparcie z budżetu państwa.
Sklep internetowy musi zwracać za przesyłkę klientowi – czy takie prawo jest uczciwe?
Ustawa o prawach konsumenta nakłada na przedsiębiorcę obowiązek zwrotu kosztów dostarczenia rzeczy konsumentowi do wysokości najtańszej z oferowanych przez siebie opcji przesyłki. Przykładowo więc, jeśli przedsiębiorca oferuję przesyłkę kurierską DPD za 13 złotych i UPS za 15 złotych, to jeśli konsument wybierze UPS – przy odstąpieniu od umowy właściciel musi zwrócić mu przynajmniej 13 złotych.
To w handlu na odległość mogą się robić całkiem spore kwoty. Choćby dlatego, że w przypadku odzieży ludzie składają zamówienia, żeby ubrania przymierzyć. A z rozmiarami, na przykład obuwia, bywa różnie i trudno jest je dopasować „na odległość”. Czemu jednak przedsiębiorca ma być sponsorem ewentualnej przymierzalni? Miałam kiedyś taką sytuację, że po prostu nie mogłam trafić z rozmiarem. Trzecie buty i trzecie niedobre. Prosiłam jednak sprzedawcę, by transport zostawiał „na mój koszt”.
Przedsiębiorca już jest stratny na tym etapie, a to w taki sposób, że za chwilę musi oferować w sprzedaży komuś towar, który był już przez kogoś używany. Choćby elektronikę, stąd też biorą się te liczne skargi na to, że „kupiłam nowy smartfon, a w nim były zdjęcia jakiegoś faceta”.
Owszem, podmiot profesjonalnie trudniący się handlem elektronicznym musi liczyć się z tym, że konsumentom przysługuje dość spora ochrona, ale w tym wypadku jest to jednak mimo wszystko jedynie podatek od kaprysu, który w przypadku działań szczególnie złośliwych klientów może sprawić, że wydatki poniesione na korespondencję okażą się wyższe, niż marża ze sprzedanego produktu.
Nikt nie zatroszczy się o interesy sklepów internetowych „bo to ci źli przedsiębiorcy”
Mówimy przecież o pieniądzach, których sklep internetowy nie wziął „dla siebie” – one zostały przekazane przedsiębiorcy zajmującemu się transportem paczek.
To nie jest palący problem społeczny, ponieważ nikt nie ma odpowiedniej siły przebicia, by reprezentować właścicieli sklepów internetowych. Zdecydowanie jednak powyższa konstrukcja wymaga poprawy i choćby rozgraniczenia na odstąpienie od umowy bez podania przyczyny (bez zwrotu poniesionych kosztów), jak i z podaniem przyczyny – polegającej na przykład na błędnym opisaniu produktu przez sklep internetowy – wówczas ze zwrotem kosztów.
Takie rozwiązanie będzie też korzystne dla małych i średnich sklepów internetowych, którym trudniej jest rywalizować z gigantami mogącymi pozwolić sobie na preferencyjne warunki współpracy z firmami spedycyjnymi.