MRPiPS ma problem ze swoim pilotażowym programem
Okazuje się, że do realizowanego przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pilotażowego programu skróconego czasu pracy bardzo chętnie zapisują się różnego rodzaju instytucje państwowe oraz samorządowe. Okazuje się wręcz, że przeszło połowa podmiotów biorących udział w programie to jakiś urząd albo inna odnoga administracji. Jakby tego było mało, do sektora publicznego trafi nawet 74 proc. środków przeznaczonych na realizację programu. 
Nikogo chyba nie zdziwi stwierdzenie, że w mediach społecznościowych rozpętała się burza. Zarzuty są różne. Niektórzy komentatorzy wskazują na podejrzaną preferencję dla sektora publicznego przy przyjmowaniu wniosków. Inni argumentują, że taki stan rzeczy kładzie się długim cieniem na całym projekcie. Są też osoby, którym po prostu nie podoba się skrócony czas urzędników.
Jeżeli rzeczywiście było tak, że przy selekcji uczestników pilotażu pomijano przedsiębiorców, by zrobić miejsce dla urzędów, to wówczas mielibyśmy do czynienia ze skandalem. Nie da się także ukryć, że nadreprezentacja instytucji publicznych w polskich realiach sprawia kiepskie wrażenie. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że kluczowym założeniem programu powinno być przetestowanie modeli skróconego czasu pracy w realiach funkcjonowania przedsiębiorstwa, a nie urzędu.
Nie oznacza to jednak, że objęcie pilotażem także pracowników sektora publicznego to zły pomysł. Wręcz przeciwnie: skrócony czas pracy urzędników to świetny pomysł i prowizoryczne rozwiązanie jednego z bardziej palących problemów naszego państwa.
Zacznijmy jednak od oczywistości: urzędnicy również są pracownikami, instytucje państwa i samorządów także są pracodawcami. Nie ma żadnego powodu, by przesadzać w drugą stronę i wykluczać ich z udziału w programie. Warto w tym momencie wspomnieć, że niezależnie od wysiłków MRPiPS niektóre samorządy już eksperymentują na przykład z poszczególnymi modelami pracy. Na przykład Włocławek wprowadził siedmiogodzinny dzień pracy, a Szczecinek wdraża czterodniowy tydzień.
Skrócony czas pracy urzędników nie zastąpi godnych pensji, ale przynajmniej byłby małym krokiem we właściwym kierunku
Możemy teraz przejść do odpowiedzi na pytanie o to, jaki niby ważny problem rozwiązuje skrócony czas pracy urzędników. Odpowiedź jest w tym wypadku banalna: ich relatywnie niskich pensji i ograniczonych perspektyw na poprawę takiego stanu rzeczy.
Nie da się ukryć, że państwo nie rozpieszcza swoich pracowników. Od lat, jeśli nie dekad, to urzędnicy są główną ofiarą wszelkiego rodzaju sposobów na szukanie oszczędności przez decydentów. Jak podawała niedawno Rzeczpospolita, w ciągu ostatnich dziesięciu lat pensje w służbie cywilnej wzrosły o 82 proc., a płaca minimalna aż o 164 proc. Mam na myśli rzecz jasna pracowników niskiego i średniego szczebla. Płace na eksponowanych stanowiskach w urzędach i instytucjach akurat potrafią być wysokie. Przypadkiem zupełnym dotyczy to posad specjalnie stworzonych albo zarezerwowanych dla osób z politycznymi koneksjami. 
Oszczędzanie na płacach szeregowych urzędników jest o tyle łatwe, że Polacy to naród targany sprzecznościami. Chcemy wysokiej jakości usług publicznych, ale nie chcemy się na nią składać poprzez wyższe podatki. Domagamy się, by urzędnicy obsługiwali nas szybko, sprawnie i z uśmiechem na ustach, ale nie chcemy, by dobrze zarabiali. Perspektywę podniesienia pensji pracowników administracji uważamy wręcz za ujmę na własnym honorze. Politycy z radością wykorzystują takie podejście. Swoje pensje i tak mogą sobie podnieść, a w razie potrzeby dorobić kilometrówkami albo pieniędzmi "na biuro poselskie".
Rezultat takiego stanu rzeczy jest dość niefortunny. Chętnych do pracy w administracji zaczyna brakować. Okazuje się, że służba dla ojczyzny nie jest wystarczającą motywacją do pracy. Prawdę mówiąc, o nadchodzącym kryzysie w budżetówce ostrzegaliśmy na Bezprawniku od lat. Lepiej nie będzie, bo młodych fachowców kiepskimi pensjami i przeciążeniem zadaniami się do pracy dla państwa nie zachęci.
Jestem zwolennikiem godnych płac w budżetówce. Załóżmy jednak na moment, że to absolutnie niemożliwe. Niech będzie, że deficyt budżetowy przekreśla wszelkie bardziej ambitne plany na poprawę obecnego stanu rzeczy. Skrócony czas pracy urzędników może stanowić jakąś choćby minimalną formę zachęty do podejmowania się takiej pracy. Podobnie jest zresztą z różnego rodzaju rozwiązaniami organizacyjnymi, które poprawiałyby jej warunki. 
Trzeba w tym momencie zauważyć, że ze względu na demografię będzie brakować ludzi do pracy w całej gospodarce. Administracja w konkurowaniu o pracownika nie jest do końca na straconej pozycji, bo ma przecież swoje zalety. Niestety niskie płace stanowią poważne obciążenie, z którym trzeba sobie będzie jakoś poradzić. W przeciwnym wypadku rozbudowany aparat państwa załamie się w końcu pod swoim ciężarem. Ostatecznie stracimy na tym my wszyscy, którzy potrzebujemy działających urzędów bardziej, niż one potrzebują nas.