Chyba mam pomysł, jak pogodzić aspiracje Lewicy oraz halucynacje PSL-u o konserwatywnym elektoracie, który jakimś cudem podbierze PiS-owi. Wprowadźmy zarówno związki partnerskie, jak i status osoby najbliższej. Wymagałoby to przyjęcia zarówno projektu minister Katarzyny Kotuli, jak i alternatywy forsowanej przez Ludowców. To nawet nie jest szyderstwo, bo obydwa pomysły nie do końca się ze sobą pokrywają.
Nie ma się co oszukiwać, że związki partnerskie w zaproponowanej formie nie mają być quasi-małżeństwem
Od dłuższego czasu jedną z rozrywek dla obserwatorów polskiej sceny politycznej są przepychanki pomiędzy Lewicą a Polskim Stronnictwem Ludowym o wprowadzenie związków partnerskich. Jak się łatwo domyślić, pierwsza z tych partii bardzo by chciała. Lewicę popiera zresztą KO oraz Polska 2050 Szymona Hołowni. Ludowcy z kolei od dłuższego czasu robią wszystko, byleby tylko storpedować całą inicjatywę.
W ostatnich dniach pojawił się projekt przygotowany przez minister do spraw Równości Katarzynę Kotulę. Politykom PSL nie podoba się wiele elementów – tych samych, co przez ostatnie miesiące. Sama nazwa „związki partnerskie” odpada. Zawieranie ich w urzędach stanu cywilnego nie wchodzi w grę. O zmianie nazwiska na to należące do partnera nie ma absolutnie mowy. Do tego dochodzi kolejny problem w postaci kwestii opieki nad dziećmi.
Przyznaję się bez bicia, że trochę sobie kpię z Ludowców i ich konserwatywnej fiksacji ostatnich miesięcy. Trzeba jednak przyznać, że mają oni także całkiem niezłe argumenty przeciwko projektowi minister Kotuli. Urszula Pasławska z PSL słusznie zwróciła uwagę, że byłaby to ustawa „małżeńskopodobna”. Filozofia projektu jest taka, by związki partnerskie uczynić tak zbliżonymi do małżeństwa, jak to tylko możliwe. W grę wchodzi nawet zrównane z małżeństwem w świetle prawa podatkowego oraz ustanowienie wspólności majątkowej. Resort równości licytuje tutaj bardzo wysoko.
Jest jednak jedna bardzo ważna różnica pomiędzy małżeństwem a projektowanym związkiem partnerskim na korzyść tego drugiego. Będzie można jednostronnie rozwiązać taki związek poprzez złożenie oświadczenia woli do kierownika urzędu stanu cywilnego. Czy to wystarczy, by obejść jakoś art. 18 Konstytucji RP i „małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny otaczany ochroną i opieką” przez państwo? Nie wiadomo. Nie mamy w końcu w Polsce funkcjonującego i powszechnie uznawanego sądu konstytucyjnego.
Przy czym tylko ostatni naiwniak zastanawiałby się w ogóle, czy prezydent Andrzej Duda zawetowałby taką ustawę. Odpowiedź brzmi „tak”. Głowa państwa jasno deklarowała, że sprzeciwia się właśnie wprowadzaniu w naszym kraju quasi-małżeństw.
O dziwo, status osoby najbliższej przydałby się nawet w przypadku wprowadzenia w Polsce związków partnerskich
Warto przypomnieć, że PSL odkopał jakiś czas temu starą propozycję właśnie Andrzeja Dudy z 2015 r. w postaci statusu osoby najbliższej. Przygotowuje własny projekt mający rozwiązać problemy wynikające z niekorzystnych dla polskich konserwatystów wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Co o nim wiemy? Podstawowe założenia przedstawiła niedawno wspomniana już Urszula Pasławska.
Założenia ustawy są takie, by dziedziczenie, prawo do wzięcia opieki nad partnerem, dostęp do informacji medycznej, sprawy majątkowe czy prawo do pochówku w przypadku osób o statusie osoby najbliższej były podobne jak dziś w przypadku osób wstępnych i zstępnych.
Rejestracja odbywałaby się u notariusza. Dlaczego tak? Najprawdopodobniej chodzi o zaakcentowanie, że nie mamy do czynienia z czymkolwiek równym małżeństwu. Nie jest to rozwiązanie trafione. Wzbudza bowiem oczywisty sprzeciw osób zainteresowanych.
Należy przy tym dodać, że Ludowcy muszą jeszcze dopracować kwestie związane z dziedziczeniem i darowiznami. Z jednej strony chodzi o to, by umożliwić swobodny transfer środków pomiędzy osobami najbliższymi z pominięciem rąk Fiskusa wyciągniętych po podatek. Z drugiej jednak przepisy należy skonstruować tak, by uniemożliwić rejestrowanie takich relacji wyłącznie po to, by przekazać komuś jakiś składnik majątku. Ja bym, prawdę mówiąc, po prostu zlikwidował tę szkodliwą i nieetyczną daninę. Wydaje się jednak, że takie rozwiązanie nie wchodzi w grę.
Co w takim razie nasz Sejm powinien uchwalić: związki partnerskie, czy status osoby najbliższej? Najlepiej byłoby przyjąć obydwa projekty naraz. To możliwe, by ich zakres zastosowania właściwie się nie pokrywa. Związki partnerskie są imitacją równości małżeńskiej wymuszoną przez brzmienie art. 18 Konstytucji. Mają być sformalizowane i zapewniać prawa tak zbliżone do tych oferowanych małżeństwom, jak to tylko możliwe.
Status osoby najbliższej z kolei służy mniej sformalizowanym relacjom, które nie muszą mieć wcale charakteru romantycznego, czy nawet rodzinnego. Ułatwiłby funkcjonowanie różnym konfiguracjom wspólnych gospodarstw domowych: od konkubinatów, przez związki nieheteroseksualne, aż po zwykłych przyjaciół mieszkających razem, bo tak jest taniej.
Zakres zastosowania obydwu rozwiązań wcale się ze sobą nie pokrywa, więc w Polsce jest miejsce na obydwa. Tak naprawdę sami zainteresowani zweryfikowaliby, które jest bardziej przydatne, po prostu z niego korzystając. To znaczy: tak by było w idealnym świecie. W tym naszym na przeszkodzie stoi zacietrzewienie ideologiczne polityków. Szkoda.