Premium. To jedno z najbardziej przereklamowanych słów świata. Mercedes jest jedną z nielicznych marek, które mogą go używać bez ryzyka bycia posądzonym o przesadną brawurę.

Nie chodzi mi już nawet o same samochody — które są super — ani o ich ceny, które, no cóż, są wysokie. I to nie tylko w chwili zakupu, ale też podczas dalszej eksploatacji. Chodzi mi na przykład o to, że ilekroć korzystam z usług różnych salonów czy serwisów Mercedesa, urzeka mnie ta specyficzna kindersztuba pracowników tej marki.
I to niezależnie od tego, czy mówimy o ichnim pałacu w Jankach, czy kameralnej placówce z trzema biurkami na krzyż. Podjeżdżam jednym z pewnie najtańszych modeli Mercedesa, a czuję się zaopiekowany jak kierowca Maybacha. Na czas przeglądu kawka, dedykowana sala konferencyjna, a jak mi zimno — to do mojej dyspozycji skarpeteczki i kocyk Mercedes… Jeśli zaczynam przesadzać, to tylko trochę, bo nasłuchałem się przygód Rafała Paczesia w liniach lotniczych Emirates.
Znajomy, który ma auto premium od konkurencyjnego niemieckiego producenta, bardzo mi tego całego anturażu zazdrości. W życiu nie zrezygnowałby ze swojego wymarzonego i ukochanego pojazdu, ale na corocznym przeglądzie śmierdzi salcesonem, a na ścianie wisi kalendarz z gołą babą.
Wiecie, ja żywię się w kebabach — nie potrzebuję do szczęścia tych wszystkich luksusów. Ale jeśli firma aspiruje do miana marki premium, to premium powinno być wszystko — także serwis czy obsługa klienta. Z takich rzeczy słyną, na przykład, bardzo przeze mnie lubiane Apple czy Dyson. I uważam, że jeśli mam akurat okazję, by to docenić, to trzeba chwalić na każdym kroku.
Ale czy premium są samochody Mercedesa?
W tym miejscu na scenie pojawi się już trzeci, tym razem wymieniony z nazwy, niemiecki producent samochodów premium. Kilka tygodni temu testowałem absolutnie nadzwyczajny samochód, czyli BMW X3 (patrzcie jak subtelnie daję znać, że to nie u nich ten salceson). Wspominałem wam też, że czułem się w środku przytłoczony. Wszystko było takie masywne, potężne. Z jednej strony tylko szaleniec nie doceniłby tego auta — ale ja po prostu czułem, że to nie jest to.
Już 20 sekund po tym, jak wsiadłem do Mercedesa EQE SUV, wiedziałem z kolei, że to jest moje miejsce na ziemi. Tu chcę się zestarzeć, tu chcę wozić dzieci i wnuki, wreszcie — to tu chcę jeździć na emeryckie zakupy do Dino. Okej, być może było mi w jakimś stopniu łatwiej — wszak na co dzień wiozę się przez życie tanim Mercedesem z 2021 roku — jednak podobieństw było zaskakująco niewiele. Testowany przeze mnie model oplótł mnie swoimi ciepłymi, troskliwymi ramionami już od pierwszego spotkania z kierownicą. No czymś takim jeszcze nie jechałem.
Użyczony mi egzemplarz recenzencki pokryty był od środka piękną skórą, fenomenalne wrażenie zrobiła na mnie jakość wykończenia oraz genialna, absolutnie „uszyta na moją miarę” kierownica: doskonała średnica, doskonała odległość, niczego nie trzeba regulować. Gdybym miał stworzyć wzorzec z Sèvres kierownicy w samochodzie — byłaby to właśnie ona. Do tego, jak to zwykle w Mercedesach, chodzi ona z pewnym oporem, który osobiście bardzo lubię, bo daje mi poczucie większej kontroli.
„Kabina” kierowcy jest zresztą pod wieloma względami ciekawa — bardzo unikatowy design oferuje na przykład dodatkowe miejsce na torebkę pod podłokietnikiem. Nic się nie marnuje, a to jest właśnie idealne miejsce na takie rzeczy. Wygląda to wszystko naprawdę ładnie i niesamowicie nowocześnie. Samochód jest naszpikowany elektroniką, a w konsekwencji niestety część funkcji musimy regulować za pomocą dotykowego ekranu. Ja mam taką swoją zasadę, że samochód powinien mieć fizyczny przycisk głośności i klimatyzacji, tutaj niestety nie w pełni się to udało.
Wiedziałem, że z tym gagatkiem będzie wesoło już na etapie regulowania fotela. Otóż próżno szukać dźwigni i przycisków pod nim. Zamiast tego — na drzwiach — znajduje się coś na kształt trójwymiarowego modelu siedzenia. Dotykasz w miejscu, gdzie chcesz sobie „w prawdziwości” coś podnieść, przysunąć, uwypuklić. Trochę jak w tych cyberpunkowych filmach, gdzie ktoś kieruje miniaturowym mechem, a w rzeczywistości steruje odległą supermaszyną.
Tyle tylko, że cyberpunk nigdy nie był mistrzem estetyki, a Mercedes jest od środka piękny, luksusowy, w zasadzie — idealny. Może tylko ładowarka indukcyjna telefonu jest schowana nieco zbyt głęboko, ale tutaj lista designerskich wad się w moim przynajmniej odczuciu kończy.
A jednak Mercedes EQE SUV jest rozczarowaniem sprzedażowym
Kiedy relacjonowałem koledze — znakomitemu dziennikarzowi motoryzacyjnemu — jak bardzo podoba mi się ten Mercedes, ale jednak cena (powyżej 400 000 złotych) jest poza zasięgiem mojego portfela, poradził mi, by negocjować rabaty. Jak twierdzi: model ten jest ogromnym rozczarowaniem sprzedażowym Mercedesa i już teraz łatwo o kilkanaście procent zniżki (czyli dalej byłby poza moim zasięgiem, ale pozwoliłem sobie z kamienną twarzą przytakiwać, że to faktycznie sporo zmienia).
Zastanawiam się, z czego to wynika — i powodów jest oczywiście kilka: rozpychające się Chiny i USA, spora konkurencja wśród europejskich elektryków, wysoka cena… ale też, przede wszystkim w mojej ocenie, temu samochodowi nie pomaga design zewnętrzny.
No bo co z tego, że w środku wszystko wygląda luksusowo i rewelacyjnie, jeśli z zewnątrz to taki „mamowóz” — przerośnięta wersja Peugeota sprzed 20 lat, którym panie nauczycielki jeżdżą do szkoły. Mogę tylko zgadywać, że jak ktoś kupuje samochód w tej kategorii cenowej, to nawet w przypadku takiej marki jak Mercedes, „old money” nie mają być aż tak dyskretne.
Nie mówię, że ten samochód mi się nie podoba. Powiem więcej: on jest bardzo podatny na tak zwany efekt cheerleaderki, czyli nie urzeka samotnie na postoju, za to bardzo przyjemnie prezentuje się w tłumie innych aut. Idziesz sobie garażem w Galerii Mokotów i on bardzo fajnie wystaje znad konkurencji. Może więc ta bryła broni się w fragmentach, ale nie w całości?
Do tego pomalowano go w taką butelkową zieleń, która widoczna jest tylko w słońcu — na co dzień pojazd wydaje się czarny. To niezwykle oryginalny kolor, który mógłby skraść serce zaangażowanych przedstawicieli adwokatury. Ale — co mam nadzieję, widać na zdjęciach — ten design po prostu nie jest kompatybilny z klasą i ceną pojazdu. EQE SUV jest ładny, ale... ja nie chciałbym zabrzmieć w jakiś przesadnie próżny sposób, ale samochód za co najmniej 420 000 złotych powinien wyglądać inaczej.
Czy ja powiedziałem elektryk?
Ano tak — Mercedes EQE SUV jest pierwszym wyłącznie elektrycznym samochodem w moim życiu. Dlatego nasza miłość jest nieszczęśliwa i nigdy nie będziemy razem. Bo mieszkam w blo… przepraszam — apartamentowcu (bo akcja tragedii dzieje się w Warszawie) — ale nawet tutaj musieliśmy sobie odciąć prąd w garażu podziemnym, bo przyjezdni kradli go do ładowania swoich elektryków.
Ja nie jestem co do zasady przeciwnikiem elektryków. Jeździ mi się nimi bardzo dobrze — po prostu uważam, że to rozwiązanie dedykowane posiadaczom domów jednorodzinnych. Szczerze mówiąc, nie chce mi się też bawić w to całe ładowanie. Na szczęście bateria w Mercedesie EQE SUV starcza na tyle długo, że przez cały czas testów nawet nie musiałem się w to angażować.
Jak się jeździ? Fenomenalnie. Pod względem stricte motoryzacyjnym nie jest to może samochód tak „bardzo samochodowy” jak BMW, natomiast przyjemność z prowadzenia jest zupełnie innego typu, ale w finalnym rezultacie - porównywalna. Jestem absolutnie zakochany w tym elektrycznym przyspieszeniu. Co i rusz korzystałem z funkcji wgniatania mnie w fotel — oczywiście przy zachowaniu bezpiecznej prędkości.
Ma to natomiast też swoje delikatne wady. Jak powiedziałby Jacek Bartosiak: kierowcy na polskich drogach mają jeszcze stare mapy mentalne. Jak ująłby to detektyw Rutkowski: nie wiedzą, z kim tańczą. Więc chłopak na skuterze Glovo, który dość brawurowo zmienia pasy, nie wie, że ja w ciągu trzech sekund mogę być kilkadziesiąt metrów przed nim — wioząc go na swojej masce. Bo ma inne nawyki, inne przyzwyczajenia, gdy patrzy w lusterko. Trzeba więc uważać, by nie ulec pokusie. Z wielką mocą Mercedesa EQE SUV idzie wielka odpowiedzialność.
Drugą wadą tego napędu rodem z gry komputerowej Mass Effect jest jego umiarkowana kompatybilność z małymi dziećmi. Mój synek jeździ jeszcze tyłem do kierunku jazdy i zauważyliśmy, że to gwałtowne przyspieszanie jest groźne dla jego główki. No, ale ja w sumie narzekam na wady elektryków jako takich, a nie tego konkretnego modelu.
Wróćmy więc do Mercedesa EQE SUV — wymiary i manewry
W roli auta rodzinnego spisuje się fenomenalnie. W mojej recenzji BMW X3 (odnoszę się do niego, bo był nieco tańszym, ale jednak autem z podobnego segmentu) narzekałem, że ten wspaniały czołg ma zaskakująco mało miejsca w środku. Tutaj zostało to zbalansowane znacznie lepiej. To dalej nie jest niemalże VAN — jak Skoda Kodiaq czy Peugeot 5008 — ale mamy tu jakiś kompromis. Miejsca z tyłu jest sporo, zmieści się fotelik, pięcioro pasażerów, bagażnik jest średni — ani duży, ani mały.
To nieprawdopodobnie zwrotny SUV. Jeździ się nim świetnie — w trasie wręcz lewituje, a za kierownicą czułem się niesamowicie pewnie i bezpiecznie. I to nie tylko dzięki wspomnianemu już przyspieszeniu. Na ogromną pochwałę zasługują też same manewry. Choć chwilę temu wspominałem o Mass Effect, to w tym Mercedesie w ogóle nie czuć efektu masy ani jego gabarytów.
Samochód jest zadziwiająco skrętny, „miejski”, wciska się w szczeliny parkingowe, nie trzeba mieć do niego prawa jazdy na starego Jelcza. Najbardziej imponuje mi to, co robi tyłem. Jak wielokrotnie wspominałem — ja się na samochodach w sensie motoryzacyjnym nie znam — ale podobno ten bajer związany jest z konstrukcją tylnej osi skrętnej (tak przynajmniej mówi Zachar na swoim YouTubie, a on się z kolei zna). No fenomenalne — jeszcze nigdy wcześniej nie prowadziło mi się tak sprawnie i dobrze żadnego SUV-a.
Natomiast chwilę po Mercedesie odebrałem testowy egzemplarz Toyoty RAV4. Wprawdzie jeszcze nie spisałem swoich refleksji, ale tu muszę przemycić mały spoiler: tam też jest to zrobione kapitalnie. Oba te pojazdy wyznaczyły pewien nowy standard manewrowości, który będę uwzględniał przy zakupie własnego SUV-a.
Nie jestem jakimś przesadnym miłośnikiem systemu operacyjnego tego Mercedesa — jest po prostu przyzwoity. Bardzo natomiast urzekały mnie rozmaite ukryte opcje, które na każdym kroku starały się jakoś uzasadnić fakt, że w Polsce powiatowej można mieć w cenie tego pojazdu spore mieszkanie. Na przykład: gdy dojeżdżałem do pasów, na ekranie pojawiał się widok świateł. Koniec z wyginaniem się i wyglądaniem na zawieszone wysoko sygnalizatory. Mała rzecz, a cieszy — i takich detali jest w tym samochodzie wiele. Praktycznie każda funkcja jest zrobiona najlepiej jak się dało.
No dobra, jest jedna, maleńka kwestia, którą do tej pory znalazłem tylko w niepozornej Skodzie Kodiaq. Otóż, gdy wysiadałem z samochodu, fotel delikatnie się odsuwał. Strasznie to było fajne, bardzo mi tego szarmanckiego gestu brakuje.
Jak być szczęśliwym bez Mercedesa?
Kącik konkubiny: najpierw nie dowierzała moim zachwytom, a potem pojechała nim do pracy, podsumowując przygodę tylko jednym słowem: „Perfekcyjny.” Następnie wróciła do domu, bo niby zapomniała laptopa. A potem wróciła jeszcze raz, bo niby zapomniała ładowarki do tego laptopa.
Ten związek trwa już kilka dobrych lat — i dziwnym trafem ten nagły atak demencji zdarzył jej się tylko tego jedynego dnia, kiedy dostała do pobawienia się Mercedesa EQE SUV. Teraz samochód występuje jako punkt odniesienia we wszystkich naszych dyskusjach motoryzacyjnych. Choć nawet dla niej — z zewnątrz wyglądał trochę jak mydelniczka.
Dzień, w którym musieliśmy zwrócić testowego EQE SUV do jego prawowitych właścicieli, był smutnym dniem w naszej rodzinie. Zastanawiałem się nawet, czy będę jeszcze kiedykolwiek w swoim życiu naprawdę — motoryzacyjnie — szczęśliwym?
Czasami czytamy sobie w mediach historie o tych wszystkich miliarderach, którzy pomimo sukcesu jeżdżą starym Saabem. Zawsze wzbudzały one we mnie wielką sympatię, ale teraz już wiem: dziadek, podaruj sobie odrobinę luksusu, kup Mercedesa z górnej półki. No młodszy nie będziesz, a naprawdę warto. Warto to przeżyć.
Mercedes EQE SUV był zdecydowanie najlepszym samochodem, który w życiu prowadziłem — a najbardziej ekscytuje mnie to, że to nawet nie jest jakaś ścisła czołówka w samym katalogu Mercedesa. Nie dla nas kwitnie ananas, i nie dla blokersów elektryki, ale w przyszłym roku kończy mi się wynajem w Arvalu i będę musiał sobie kupić wreszcie jakiegoś SUV-a. Cała ta przygoda sprawiła, że bardzo uważnie będę przyglądał się modelom takim jak GLE czy GLC. Wiecie, to nie chodzi o to, że idea samochodu elektrycznego oburza mój polany benzyną sarmacki kontusz. Po prostu, jak wielu Polaków, jestem przekonany, że nie mam póki co warunków logistycznych do korzystania z takiego pojazdu.
Natomiast jeśli szukacie samochodu elektrycznego o klasycznej urodzie, nietuzinkowego, z wielkim potrójnym ekranem, zmysłowym wykończeniem, wdzięcznym sposobem poruszania się, nienachalnym stylem jazdy i foremnie skrojoną kierownicą — jednym słowem: jeśli szukacie kwintesencji samochodu premium — to mknijcie do salonów i negocjujcie te słynne rabaty. Będziecie zachwyceni. Bo ten samochód jest fenomenalny.
zobacz więcej:
23.07.2025 12:47, Rafał Chabasiński
23.07.2025 11:50, Rafał Chabasiński
23.07.2025 10:58, Edyta Wara-Wąsowska
23.07.2025 10:28, Mateusz Krakowski
23.07.2025 9:46, Rafał Chabasiński
23.07.2025 8:31, Mateusz Krakowski
23.07.2025 7:48, Jakub Bilski
23.07.2025 7:22, Jakub Kralka
23.07.2025 7:07, Rafał Chabasiński
22.07.2025 19:09, Igor Czabaj
22.07.2025 16:29, Igor Czabaj
22.07.2025 13:52, Mariusz Lewandowski
22.07.2025 13:11, Mariusz Lewandowski
22.07.2025 13:00, Aleksandra Smusz
22.07.2025 12:39, Edyta Wara-Wąsowska
22.07.2025 12:06, Rafał Chabasiński
22.07.2025 11:26, Materiał Partnera Bezprawnika
22.07.2025 11:15, Edyta Wara-Wąsowska
22.07.2025 10:30, Mateusz Krakowski
22.07.2025 9:42, Mateusz Krakowski
22.07.2025 9:02, Edyta Wara-Wąsowska
22.07.2025 7:45, Rafał Chabasiński
22.07.2025 0:46, Mariusz Lewandowski
21.07.2025 18:23, Katarzyna Zuba
21.07.2025 13:06, Edyta Wara-Wąsowska
21.07.2025 12:03, Edyta Wara-Wąsowska
21.07.2025 11:31, Miłosz Magrzyk