Czy warto sprzedać własne zdrowie za 3600 euro brutto? Ktoś przecież musi przetestować lekarstwa, kosmetyki i środki czystości. Nawet, jeśli najpierw obiektami doświadczalnymi myszy czy szympansy, to później trzeba przenieść środek ciężkości na ludzi. A niektórzy przecież uważają, że testy na zwierzętach są niemoralne.
Niedawno na jednej z grup, w której się udzielam, pojawiło się pytanie: „na kim testuje się leki, które nie są testowane na zwierzętach?” Odpowiedź przyszła szybko: na ludziach, rzecz jasna. Można zarobić naprawdę imponujące sumy pieniędzy, aczkolwiek trzeba brać pod uwagę również wysoki czynnik ryzyka. Testujemy wszakże coś, co może zadziałać w różny sposób. Jednemu nic nie będzie, drugi dostanie wysypki, trzeci może się nawet udusić (nie strasząc, to jest jednak mały procent). Jeśli przejrzymy oferty pracy poza granicami naszego kraju, znajdziemy całkiem sporo ofert na testowanie leków, kosmetyków czy środków czystości.
Oczywiście taka praca jest niezbędna do tego, by społeczeństwo funkcjonowało w zdrowiu. Testy na szczurach i myszach kiedyś muszą się skończyć, robienie sobie z Afryki laboratorium zostało ostro skrytykowane, więc wreszcie do boju wkroczył kapitalizm. Ochotnik, który zadeklaruje się pracować jako tester leków, może liczyć na naprawdę sensowne pieniądze.
Tester leków
Zaglądam do pierwszej oferty z brzegu. „Praca” w Niemczech, co najmniej sześciomiesięczna. Wynagrodzenie 3600 euro brutto, zakwaterowanie („osoby będą goszczone w pensjonacie”, wyżywienie. Jeszcze basen, sauna, siłownia, bilard, pokój gier. Do tego zapewniona opieka wykwalifikowanej kadry medycznej, badania i tym podobne. Trzeba tylko brać leki zgodnie z zaleceniami, wypełniać ankiety i wykonywać proste ćwiczenia sprawnościowe. Nie ma jednak możliwości opuszczenia pensjonatu przed sześcioma miesiącami – jeśli tak się stanie, można zapomnieć o wynagrodzeniu. Całość zajmuje cztery godziny dziennie. Osoba nie może być uzależniona od żadnych używek, powinna być zdrowa. A, i trzeba podpisać klauzulę o poufności. Praca-marzenie, czyż nie?
No niezbyt. Sześć miesięcy w zamknięciu przy jednoczesnej niepewności, co się właściwie stanie, kiedy będziemy dalej przyjmować te leki. Pół biedy, jeśli mamy do czynienia z pastą do zębów czy płynem do płukania ust. Gorzej, jeśli do końca nie wiemy, co w zasadzie bierzemy. Siłą rzeczy jednak za takie pieniądze mało kto chce zadawać pytania. Ale warto również wiedzieć, że w każdej fazie testowania możemy poprosić o badanie, które oceni stan naszego zdrowia.
W Polsce również można zgłosić się do testowania leków, trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że wynagrodzenie jest mniejsze niż poza granicami kraju. Jeśli w danym czasie pracujemy, nie mamy co liczyć na zwolnienie lekarskie.
Nie ma ryzyka, nie ma zabawy
Do pracy chętniej brani są mężczyźni, niż kobiety. Cykl miesiączkowy może bowiem zmieniać wyniki niektórych badań (z drugiej strony, warto wiedzieć, jak reaguje kobieta w trakcie okresu na dany lek, prawda?). Niezależnie jednak od płci, nie obywa się jednak bez ryzykownych sytuacji. We francuskim Rennes testowano leki na depresję, w wyniku czego jeden z testujących zmarł, zaś kilku innym groziły poważne powikłania neurologiczne – uszkodzenie mózgu, te sprawy. Pozostałym udało się wyjść bez szwanku, bo przyjmowały mniejsze dawki. Innym razem, w Anglii, testowano lek na białaczkę. W ciągu kilku godzin część z uczestników zaczęła odczuwać przykre efekty uboczne, w tym opuchliznę narządów. Mężczyzna, którego stan był najgorszy, musiał mieć amputowane wszystkie palce u nóg, a także część u dłoni.
Z drugiej strony, jeśli lek nie zostanie dobrze zbadany na ludziach, trzeba liczyć się z innymi problemami. Tak było z lekiem vioxx, będącym podobno remedium na reumatoidalne zapalenie stawów. Dostał się on do obiegu, okazało się, że zwiększa ryzyko zawału i udaru. Produkująca go firma wypłacała miliony dolarów odszkodowania.
Dlaczego testujący muszą być zdrowi? Bo przyjmowanie leków w celach terapeutycznych nie podlega wynagrodzeniu. Często chorzy na raka zgadzają się na eksperymentalne terapie, ponieważ chwytają się ostatnich desek ratunku.
Czy warto zgodzić się na taką farmakologiczną ruletkę? Czy wiadomo jednak, jakie skutki w przyszłości będą miały dla nich te preparaty? Czy warto handlować własnym zdrowiem? Niektórzy uważają, że tak – chętnych nie brakuje, często zgłaszają się studenci lub osoby bezrobotne.