Eksperci z różnych krajów i organizacje międzynarodowe już od dawna wskazują na różne przyczyny ubóstwa w poszczególnych rejonach świata. Co jednak, gdyby okazało się, że ich zaangażowanie nie tylko nie pomaga, ale czasem wręcz przeszkadza w zwalczeniu ubóstwa?
Wysiłki międzynarodowych organizacji i fundacji – z ONZ czy Fundacją Gatesów na czele – w walce z ubóstwem raczej nie wzbudzają pejoratywnych skojarzeń. Po lekturze „Tyranii ekspertów”wydanej przez wydawnictwo WEI część czytelników może jednak spojrzeć na ich działalność inaczej, podobnie jak na pomoc krajów szeroko rozumianego Zachodu państwom „Trzeciego Świata” (chociaż dzisiaj określenie to jest już uważane za niepoprawne i zostało zastąpione „krajami rozwijającymi się”). Samo zagadnienie globalnego ubóstwa i sposobów na jego zwalczanie jest jednak na tyle istotne, że skłoniło mnie do zapoznania się z tezami autora i podzielenia się nimi.
Eksperci nie zwalczą problemu ubóstwa?
Wielu osobom – również w Polsce – marzą się rządy technokratów, czyli de facto wysoko wykwalifikowanych specjalistów, którzy na poszczególne problemy polityczne, a w szczególności – gospodarcze i społeczne – byliby w stanie spojrzeć tak obiektywnie, jak to możliwe. Amerykański ekonomista William Easterly, autor wspomnianej „Tyranii ekspertów” przekonuje jednak, że technokratyzm jest niebezpieczny i w rzeczywistości – nie tylko nie pomoże zwalczyć ubóstwa, ale wręcz może przyczynić się do odbierania praw jednostce i ma więcej wspólnego z autokracją niż z demokracją.
Autor udowadnia to, przywołując działania Stanów Zjednoczonych względem Chin (na początku XX w.), Kolumbii i – częściowo – kolonialnej Afryki (chociaż w tym przypadku pierwsze skrzypce grała akurat Wielka Brytania i inne kraje europejskie). Szeroko pojęty Zachód oskarża również o działanie w imię własnych interesów, a dodatkowo o rasizm, brak poszanowania praw jednostki i chęć narzucania własnej woli i wizji niemal za wszelką cenę.
Dlaczego jednak zdaniem autora podejście technokratyczne nie jest w stanie zwalczyć ubóstwa? Wniosek po lekturze nasuwa się jeden – ponieważ nie szanuje praw jednostki i nie stwarza warunków do samodzielnego rozwoju jednostek i poszukiwania przez nie najlepszych rozwiązań. Jest bowiem zdania, że to właśnie jednostki wiedzą lepiej, czego potrzebują – i mogą to osiagnąć samodzielnie, o ile nikt nie narzuca im siłą swojej woli. Przekonuje też, że wiele sukcesów – na przykład technologicznych – ma właśnie swoje źródło w spontanicznym porządku.
Między państwem a jednostką, między autorytaryzmem a wolnością
Kwestia technokracji, ubóstwa i ekonomii rozwoju (w obecnym wydaniu krytykowanej przez autora) to jedna oś zagadnień poruszana w książce. Druga – nierozerwalnie związana z pierwszą – to konflikt między państwem, którego władza sięga wszystkich dziedzin życia, a jednostką. Autor niejako sprowadza to de facto do konfliktu między autorytaryzmem (gdzie wszystko jest odgórnie zaplanowane, a wspomniana jednostka nie ma żadnych praw), który wspierają technokraci przez swoje doradztwo, a szeroko rozumianą wolnością (której zresztą poświęcił całą odrębną część książki), która ma z kolei sprzyjać powstawaniu i utrzymywaniu się demokracji. Zgodnie z tym drugim podejściem każda władza państwowa i instytucje – z czym akurat nie można się nie zgodzić – powinny być podporządkowane obywatelom, a nie na odwrót.
Ze skrajności w skrajność
Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że autor skupia się jedynie na krytyce technokratyzmu, niemal zawsze nadając mu konktekst głównie polityczny i wręcz przedstawiając go jako wspierający autokrację. O ile sama zgadzam się z częścią twierdzeń autora (m.in. o działaniach Zachodu motywowanych głównie własnymi interesami, a nie troską o kraje rozwijające się), o tyle czarno-białe spojrzenie autora może wzbudzać miejscami irytację. Próbując oddać głos drugiej stronie i podkreślając, że hayekowska teoria samorzutnego ładu nie doczekała się większego zainteresowania i została zdominowana poglądami o tzw. niezapisanej karcie, zdaje się całkowicie odrzucać pozytywy, jakie w niektórych sytuacjach płyną z zaangażowania się Zachodu i organizacji międzynarodowych w poprawę warunków bytowych obywateli części państw (nawet, jeśli chodzi o kwestie zdrowotne czy techniczne). Tymczasem żadna skrajność nie wydaje się do zaakceptowania.
To, co jednak być może jest najistotniejsze, to fakt, że autor skłania mimo wszystko do spojrzenia na problematykę ubóstwa i autorytarnej władzy znacznie szerzej. Mieszkaniec szeroko rozumianego Zachodu podczas lektury musi wyjść ze swojej strefy komfortu i przyznać, że czasem eksperci nie wiedzą wcale najlepiej – mimo ogromnej wiedzy i dobrych intencji. Co więcej – to eksperci czasem legitymizują autorytarne reżimy, np. przez doradztwo lub działania o rzekom charakterze apolitycznym.
Po samą książkę można zatem sięgnąć choćby po to, by zapoznać się z mało mainstreamowym stanowiskiem autora. Dodatkowo może być też niezłym punktem wyjścia do dyskusji na temat wypracowania lepszych rozwiązań, uwzględniających prawdziwe potrzeby obywateli wielu państw na całym świecie – czego faktycznie kraje Zachodu najczęściej nie robią.