Nadchodzące wielkimi krokami przejęcie władzy przez Donalda Trumpa niesie ze sobą kilka symboli. Jedną z nich jest ścisła współpraca prezydenta z Elonem Muskiem, której efektem jest DOGE. Departament Efektywności Rządu ma zredukować biurokrację, obciąć niepotrzebne wydatki i usprawnić funkcjonowanie federalnych agencji.
DOGE
Pomimo swojej nazwy, DOGE nie ma być pełnoprawnym departamentem, jak np. Departament Stanu. Ma być przede wszystkim komisją doradczą prezydenta, przez co nie potrzebuje oficjalnego zatwierdzenia przez Kongres, a w konsekwencji nie posiada formalnych uprawnień.
Na czele departamentu ma stanąć najbogatszy człowiek świata, Elon Musk, oraz Vivek Ramaswamy, przedsiębiorca i polityk Partii Republikańskiej. Mniej biurokracji, redukcja wydatków rządowych, ograniczenie regulacji, zwiększenie przejrzystości, zwalczanie korupcji – cele są ambitne. Tym bardziej, że DOGE ma funkcjonować do 4 lipca 2026 roku – 250. rocznicy podpisania Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych.
Szczególny akcent jest kładziony na ograniczenie długu publicznego. W relacji do PKB zdążył już przekroczyć poziom zadłużenia z czasów II wojny światowej. Jednym z istotnych czynników, które przyspieszyły jego wzrost z pewnością była pandemia. Pandemii jednak już nie ma, a zadłużenie cały czas rośnie, wynosi ponad 34 biliony dolarów. Deficyt budżetowy w 2024 roku wyniósł prawie 2 biliony dolarów.
Jak DOGE chce znaleźć takie oszczędności? Po pierwsze – powszechna deregulacja. Lista zbędnych regulacji ma liczyć tysiące pozycji. Deregulacja miałaby się odbyć za pomocą rozporządzeń, bez zgody Kongresu. Liczba rządowych agencji ma zostać zmniejszona z 428 do 99. Ramaswamy chce zwolnić 75% pracowników federalnych, a Musk pracę zdalną. Nic dziwnego, w końcu sam walczy z nią w swoich firmach. Twierdzi, że nie tylko rozleniwia ona ludzi, ale jest moralnie zła.
Wszystko wygląda naprawdę nieźle, ale czy brzmi to jak recepta na zaoszczędzenia 2 bilionów dolarów? Wiele osób ma poważne wątpliwości.
Unia Europejska potrzebuje DOGE
Pomimo tego, że DOGE nadal pozostaje pod wieloma względami niewiadomą, to sam fakt tego, że taka inicjatywa zaistnieje i może mieć istotny wpływa na funkcjonowanie największej gospodarki świata, niezmiernie cieszy. Już nie irracjonalne dosypywanie publicznych pieniędzy do dziury, której nie da się zasypać, a wręcz przeciwnie. Dobrze, że ktoś zauważył, że swoje czyny mogą mieć konsekwencje i postanowił powiedzieć „stop”. Miejmy nadzieję, że stanie się inspiracją dla reszty świata.
Tak się jednak składa, że to nie problemy Stanów Zjednoczonych w kwestii regulacji i biurokracji są dla nas najbardziej szkodliwe. Znacznie poważniejsza jest sytuacja, w której znalazła się Unia Europejska. Co z tego, że Europejczycy żyją (jeszcze) na niezłym poziomie, skoro ich rola w świecie zamiast rosnąć, nieustannie maleje?
Zacznijmy od najprostszego wskaźnika – jeszcze pod koniec XX wieku Unia Europejska stanowiła 24% światowego PKB. W 2008 gospodarka UE była większa od gospodarki USA. 14 lat później amerykańska gospodarka jest większa o ponad 50%.Ćwierć wieku minęło, do UE wstąpiły nowe państwa, zwiększyła się ludność, a jej znaczenie spadło tak drastycznie. Co gorsza, różnice między UE a USA nadal będą się pogłębiały. Dalszy rozwój USA odbywałby się zapewne nadal, nawet bez ingerencji DOGE. Jednak to Amerykanie na widok tego, że dzieje się coś niepokojącego, zareagowali szybciej.
Ktoś może zarzucić mi w tym momencie, że jeszcze 25 lat temu Chiny miały takiego znaczenia gospodarczego. Spójrzmy jak to wszystko wyglądało w 1999 roku, a jak wygląda w 2024 według IMF:
Chiny – wzrost z 3,3% do 16,9%
USA – spadek z 29,2% do 26,3%
UE – spadek z 24% do 17,3%
Ostatni raz, kiedy gospodarka Unii Europejskiej była większa od amerykańskiej, to 2011 rok. To całkiem niedawno. Niepokojące, jak ucieka nam świat. Od tamtej „mijanki” USA swój udział w światowym PKB zwiększa, a UE zmniejsza.
PKB to nie wszystko
Spójrzmy na sprawy, które wprost dotykają naszego życia codziennego. Jak widzimy wraz z upływem lat, dalsza centralizacja unijnych struktur prowadzi przede wszystkim nie do bliżej nieokreślonego „zacieśnienia współpracy”, a dalszemu obniżaniu konkurencyjności, mniejszej elastyczności europejskich gospodarek. Cierpią na tym wszyscy. Mówienie o tym, że to „niemiecki spisek”, jest też zabawne. Największa gospodarka UE nie tyle nie rozwija się wolniej niż oczekiwano, a zwija się. PKB Niemiec w II kwartale 2024 roku spadło o 0,1% w ujęciu kwartalnym. Niemcy to największy partner gospodarczy Polski, zatem zadyszka naszego zachodniego sąsiada nie jest nam obojętna. Odczujemy ją my, właściwie cała UE.
Unia Europejska jest liderem innowacji. Niestety nie chodzi tutaj o wynalazki, a o regulacje. Doskonałym przykładem jest AI Act, czyli jedna z najbardziej szkodliwych rzeczy, która przydarzyła się ostatnio na terenie UE. Choć w informatyce jako nauce sztuczna inteligencja nie jest czymś nowym, to dopiero teraz następuje jej niespotykany wcześniej rozwój. Uczestniczenie w nim to niezbędnik, aby liczyć się w przyszłości. Co mamy na terenie UE? Blokady, hamulce, antyrozwojowe podejście. Zamiast tworzyć sztuczną inteligencję, Europa tworzy sobie sztuczną wizję tego, że jej regulacje są potrzebne i robią na kimś wrażenie. Nic bardziej mylnego. Zresztą, koronnym przykładem z końcówki grudnia było chwalenie się „ujednoliceniem ładowarek” na terenie UE. Nic dziwnego, że wywołało to śmiech wśród amerykańskich użytkowników. Serio? To jest szczyt możliwości naszego kontynentu?
Niestety, Polska nie idzie pod prąd unijnych regulacji. Przeciwnie, my wręcz biegniemy z prądem. Zdarza się tak, że w naszym kraju nie tylko wprowadzamy ustawy wynikające z prawa unijnego, ale dokładamy dodatkowe rzeczy ponad to, co wymyślili unijni urzędnicy. To jest absurd, na który nie można się zgodzić – w przeciwnym razie czeka nas wątpliwa przyszłość.
Unia Europejska choruje na zasadę ostrożności – na jej terenie istnieje tak naprawdę możliwość działania na podstawie domysłów i obaw. Profesor Bill Durodie, autor raportu „Jak Unia Europejska dusi innowacyjność” nie bez powodu stwierdził, że przechwycenie rakiety SpaceX nie wydarzyłoby się na terenie UE. I jest w tym wiele racji. Niestety, tak się kończy oddanie zbyt dużej władzy w ręce osób, które znają się na wszystkim, czyli na niczym.
Potrzebujemy DOGE
W okolicznościach, których znajduje się Unia Europejska, nie ma czasu na zastanawianie się, co idzie nie tak. Wszyscy wokół na to wskazują – od etatowych pracowników, po dyrektorów europejskich korporacji. Jeśli UE chce się w przyszłości liczyć, to musi zmienić drogę, którą podąża.
Mniej biurokracji, mniej rozmawiania o gotowaniu zupy w jeziorze. Więcej wiary w przedsiębiorczość, pozwólmy ludziom być odpowiedzialnym, nie trzymajmy ich za rączkę w każdej kwestii. To Unia Europejska potrzebuje DOGE bardziej niż USA, bo to ona ma o wiele większe problemy. Trzymajmy kciuki, niech DOGE osiągnie sukces i zainspiruje innych do zmian. Nawet europejskich urzędników.