Dziennikarz sportowy Przemysław Langier podzielił się na Twitterze swoją historią. Pewien miejski urzędnik dorabiał sobie poprzez branie pożyczek i kredytów na skradzione petentom dane. Sprawcę złapano, nawet się przyznał i złożył obszerne wyjaśnienia. Rezultat kilkuletniej pracy prokuratury? Umorzenie śledztwa. Gdyby chodziło o obrazę uczuć religijnych, to śledczy walczyliby aż po kasację.
Branie kredytów na skradzione dane to jedno z bardziej dolegliwych przestępstw bez wykorzystania przemocy
Wyobraźmy sobie, że doszło do przestępstwa brania pożyczek i kredytów na cudze skradzione dane. Sprawcę wykryto i złapano. Nawet przyznał się do winy i złożył obszerne wyjaśnienia co do tego, w jaki sposób działał. Wspomniał również o tym, na co wydawał pieniądze. Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji prokuratura ma prostą sprawę, a rezultat śledztwa może być tylko jeden. Jeżeli tak właśnie myślisz drogi czytelniku, to najwyraźniej zapomniałeś, że żyjesz w Polsce.
Dokładnie taką historią podzielił się na Twitterze dziennikarz sportowy Przemysław Langier. Kilka lat temu jakiś osobnik próbował wyłudzić na jego skradzione dane kredyt w różnych instytucjach. Ofiar było więcej, wszystkie najwyraźniej z tej samej okolicy. Sprawcą okazał się pracownik lokalnego Urzędu Miasta. Miał dostęp do wszystkich wrażliwych danych znajdujących się w miejskich dokumentach, więc sobie z nich skwapliwie korzystał. Personalia delikwenta zostały ustalone a on sam złapany.
❗️Opowiem Wam historię. Kilka akapitów, więc jak komuś się nie chce czytać – żeby nie było, ostrzegałem :) rzecz o długim, choć ułomnym polskim ramieniu sprawiedliwości. Czytałem pismo z prokuratury i nie wierzyłem.
Kiedyś już pisałem o tym procederze, więc long story short dla… pic.twitter.com/EDZz91u1LL
— Przemek Langier (@plangier) May 24, 2023
Po lekturze wstępu do niniejszego artykułu wiemy już, co stało się dalej. Domniemany sprawca przyznał się do zarzucanego mu czynu. Do tego ze szczegółami opisał, w jaki konkretnie sposób pozyskiwał dane i co dokładnie z nimi robił. W tym przypadku zakładał im przez Internet konta w bankach i wyciskał niczym cytrynę, pożyczając pieniądze gdzie popadnie. Warto przy tym wspomnieć, że ów urzędnik mógł skopiować dane nawet 1800 osób. Był także w stanie zapewnić sobie fałszywe dowody tożsamości, kupione na stronie z „kolekcjonerskimi” dokumentami.
Co istotne: na komputerze sprawcy śledczy mieli znaleźć folder „Dokumenty ZZZ”, w którym oddzielone były dane już wykorzystane i niewykorzystane. Ta wiedza przyda się nam już za chwilę. Dlaczego urzędnik w ogóle okradał petentów? Motywacja była najwyraźniej trywialna: długi, wydatki bieżące i chęć zebrania na wkład własny do zakupu nieruchomości na kredyt.
Teraz Langiert otrzymał pismo z prokuratury wieńczące jej kilkuletnią pracę. Efekt? Umorzenie śledztwa. Jakim cudem? To jest bardzo dobre pytanie.
Prawda jest taka, że bez wglądu w akta nie możemy mieć pewności, czy umorzenie śledztwa było bezzasadne
Z uzasadnienia decyzji możemy się dowiedzieć, że:
W śledztwie przeciwko Łukaszowi W. biegły z zakresu informatyki poddał oględzinom zabezpieczone komputery i telefony komórkowe, ale nie ujawniono w ich pamięci żadnych śladów wskazujących, aby dane pokrzywdzonych zostały wykorzystane do zaciągnięcia pożyczek czy kredytów w bankach i instytucjach pożyczkowych. Nie znaleziono także żadnych dowodów, które kategorycznie pozwoliłyby potwierdzić, że to podejrzany kontaktował się z pracownikami firmy (…) usiłując zawrzeć pożyczki na dane wymienionych.
Umorzenie śledztwa w tym zakresie wynika więc z niewykrycia sprawcy czynu zabronionego. Dobra wiadomość jest taka, że śledztwo umorzono „w tym zakresie”, czyli w jakimś innym cały czas trwa. Zła jest taka, że przecież prokuratura dysponowała nie tylko przyznaniem się do winy, ale także poszlaką w postaci wspomnianego już folderu.
Nie chciałbym oczywiście wymądrzać się w kwestii tego, jak prokurator powinien wykonywać swoją pracę. Przecież nie mam żadnego dostępu do akt sprawy. Być może obwiniony odwołał swoje zeznania i zdążył wyczyścić swoje komputery oraz telefony. Mogło też być tak, że wyjaśnienia sprawcy nie pokrywają się z ustaleniami śledczych, co do okoliczności zaciągnięcia – lub nie – zobowiązań na pokrzywdzonych. Jest nawet cień szansy, że mamy do czynienia jedynie z płotką, która kryje prawdziwych przestępców. Bez wglądu w faktyczne owoce pracy prokuratury możemy sobie co najwyżej gdybać.
Śledczy wykazują się większą gorliwością w ściganiu przestępstw, które obchodzą głównie polityków
Równocześnie jednak nie sposób nie zauważyć, że w polskiej prokuraturze dzieje się w ostatnich latach coś niepokojącego. Kradzież danych osobowych i zaciąganie kredytów na pokrzywdzonych to jedno z najbardziej dolegliwych dla obywateli współczesnych przestępstw, które nie wiążą się z wykorzystaniem przemocy. Można by się więc spodziewać, że to właśnie tutaj śledczy będą wyjątkowo zajadli i zdeterminowani w doprowadzeniu sprawy do pomyślnego końca. Tak jednak najwyraźniej nie jest.
Równocześnie prokuratura potrafi z uporem maniaka brnąć w sprawy z góry przegrane, niekiedy aż po kasacje przed Sądem Najwyższym. Tyle tylko, że chodzi głównie o sprawy w rodzaju obrazy uczuć religijnych. Przykładem może być tragikomedia ze sprawą wizerunku Matki Boskiej z tęczową aureolą.
Wystarczy raptem odrobina złośliwości, by zasugerować, że mowa o sprawach istotnych nie dla obywateli, lecz dla polityków, którzy niestety kierują w Polsce prokuraturą. Tym samym to właśnie na nich spada odpowiedzialność za to, że śledczy muszą marnować czas na tego typu drobiazgi, zamiast zajmować się rzeczywiście dokuczliwymi przestępstwami. Model, w którym to minister sprawiedliwości jest prokuratorem generalnym ma w końcu swoje konsekwencje.